publikacja 08.11.2007 09:56
Debatę rozpoczęło pytanie, czy ma sens stawianie opozycji między sztuką współczesna i religią. Rozmówcy przyznają, że drogi sztuki rozeszły się z obszarem praktyk religijnych, choć widać też tęsknotę za zbliżeniem czy nawet dążenie do pojednania.
W kolejnej dyskusji w ramach Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej, która odbyła się w warszawskim klubie Montownia 7 listopada, wzięli udział ks. Michał Janocha, historyk sztuki i profesor UKSW, Piotr Rypson - krytyk sztuki, historyk sztuki i literatury, publicysta oraz Piotr Janowczyk - historyk sztuki, rysownik i grafik, wykładowcy na ASP. Rozmowę prowadził Dariusz Bugalski. Debatę rozpoczęło pytanie, czy ma sens stawianie opozycji między sztuką współczesna i religią. Rozmówcy przyznają, że drogi sztuki rozeszły się z obszarem praktyk religijnych, choć widać też tęsknotę za zbliżeniem czy nawet dążenie do pojednania. Początek tego rozejścia ks. Michał Janocha widzi w rozbiciu całościowej wizji świata i człowieka, najpierw w renesansie, potem w oświeceniu. Wówczas Kościół i sztuka stanęły naprzeciw siebie. Traci na tym i Kościół i sztuka, ponieważ Kościół, gdy opuszczają go wielcy artyści, głosi Prawdę językiem artystycznej nieprawdy, a wielcy artyści tracą oparcie w tradycji i metafizyce i w swoich głębokich i autentycznych poszukiwaniach nie są w stanie dotrzeć do głębi. Czy sztuka współczesna może wyrażać treści sakralne? „Współczesność jest bardzo złożona, ma wiele wątków i nurtów. Sztuka jest na tyle zdolna wyrazić treści sakralne, o ile jest w niej pragnienie prawdy i piękna” – mówi ks. Janocha, przypominając jednocześnie zdanie Herberta, że ogromna część sztuki współczesnej gestykuluje w pustce albo użala się nad swoją marną duszą. Piotr Rypson widzi problem także z drugiej strony. Sztuka plastyczna odbywa się w zdefiniowanej przestrzeni, a przestrzeń religijna, to przestrzeń księgi lub przestrzeń świątyni. Ona ma problem z absorpcją sztuki abstrakcyjnej. W sztukę abstrakcyjną można wpisać różne treści, stąd jest łatwo akceptowana w wielu sytuacjach świeckich, w przestrzeni sakralnej odnajduje się trudno. Z drugiej strony przypomina przemówienie Pawła VI do artystów, w którym padają słowa: „Kościół potrzebuje was. Jeśli zabraknie nam waszej pomocy, nasza posługa stanie się jąkaniem i czymś niepewnym. (...) obchodziliśmy się z wami bardzo źle, uciekaliśmy się do surogatów, do oleodruków, do sztuki o małej wartości i nikłych zaletach. (...) Zapuściliśmy się i my w kręte zaułki, gdzie źle się służyło sztuce, pięknu oraz - co jest dla nas gorsze - kultowi Boga.” Wskazuje jednocześnie, że sztuka często jest wyrazem buntu. Nie sądzi jednak, by religia była dziś tym, wobec czego dziś artysta się gniewnie wypowiada - jest więcej sił, przeciw którym artysta może i chce protestować.
Ten wątek podjął ks. Janocha, wskazując na różnicę między awangardą i postmodernizmem. W awangardzie sednem był bunt przeciw tradycji, zerwanie z tradycją, której religia i Kościół jest częścią. Bunt przeciw tradycji zakłada jednak bardzo poważne jej traktowanie. Natomiast postmodernizm już niczego nie traktuje poważnie, w postmodernizmie nie ma żadnego buntu. Przywołując „Postmodernizm” Kaczmarskiego: wszystkie mody, wszystkie style równie piękne są i tyle (lub, jak chcesz, równie szkaradne - konsekwencje tego żadne). W awangardzie bunt w imię postępu stał się bożkiem. Dziś już nie wiem, co może być nadrzędną wartością – mówi ks. Janocha. Prowadzący dyskusję Dariusz Bugalski postawił w tym kontekście jedną tezę. Wskazał na przykład Krzysztofa Pendereckiego, kiedyś kompozytora awangardowego w pełnym tego słowa znaczeniu, który dziś dochodzi do form przez niektórych uważanych za epigońskie, wtórnych do tradycji, ale sam kompozytor mówi, że inaczej nie potrafi. Podobnie dzieje się z Wojciechem Kilarem. Może – tego wątku nie kontynuowano już z braku czasu, a szkoda - artysta młody potrzebuje buntu, później zaczyna dojrzewać do głębszych inspiracji, a jeśli głębszych to pozostaje religia, taka czy inna? Dyskusję podsumował Piotr Rypson, zwracając uwagę, że nie warto upraszczać. Artysta to człowiek – mówi - który idzie gdzie go nogi wiodą, i łamie granice, które inni ludzie zwykli respektować. Przywołując słowa Jana Pawła II: „Nawet wówczas, gdy artysta zanurza się w najmroczniejszych otchłaniach duszy lub opisuje najbardziej wstrząsające przejawy zła, staje się w pewien oczywisty sposób wyrazicielem powszechnego oczekiwania na odkupienie.” Artysta nie podejmuje tematów kontrowersyjnych czy skandalizujących tylko po to, by poruszyć. – mówi - On wchodzi w tę przestrzeń ze swoim własnym ryzykiem, by ujawnić kawałek naszego człowieczeństwa. Nieco obocznie jeszcze jeden bardzo ciekawy wątek w kontekście rozejścia się dróg sztuki i religii podjął Piotr Janowczyk. To kwestia nieufności wobec mecenasa. Twórca żyje z tego co tworzy, ale chce tworzyć tak, jak sam chce. Mecenas natomiast ma swoje oczekiwania i stawia granice. Sztuka sakralna – mówi - określa zazwyczaj bardzo dokładnie, co by chciała zobaczyć. Tutaj mało jest miejsca dla rewolucjonistów. Jeśli patrzy się na dzieła dotykające tematów religijnych, to zmieniały się one od strony formy. Jeśli spojrzeć na wątek ukrzyżowania - od Tycjana, Grünewalda po Salwadora Dali to zwykle zmiana formalna, a nie radykalna zmiana treści. Ingerencje w treść w sztuce sakralnej zwykle próbowano przytępić – mówi, przywołując przykład Caravaggia. Ta granica dla części artystów może być niewygodna. Artysta chce mieć prawo do mówienia rzeczy nowych.