Solidarni bez Kościoła?

Gazeta Wyborcza/Kinga Dunin/a.

publikacja 12.11.2007 06:07

Polsce potrzebne jest ostre odgraniczenie sfery religijnej od politycznej. Z miejsc publicznych powinny zniknąć krzyże, religia z publicznych przedszkoli i szkół, obchodom świąt państwowych nie powinny towarzyszyć ceremonie religijne - napisała w Gazecie Wyborczej Kinga Dunin.

Co zrobić z pragnieniem zakorzenienia w jakiejś wspólnocie? - zastanawia się Kinga Dunin. - Nowoczesną odpowiedzią na etniczną wspólnotę narodową jest - przynajmniej teoretycznie - koncepcja "narodu liberalnego", opartego na obywatelstwie. Takiego, w którym nie pyta się obywateli ani o narodowość, ani o wyznanie, ani o orientację seksualną. Tkanką takiego obywatelskiego "narodu" jest dobrze zorganizowane państwo i silne samorządy. Przede wszystkim jednak to, z czym obywatel styka się na co dzień. Ulice, drogi, komunikacja publiczna, czystość i stan środowiska naturalnego, życzliwe urzędy, przyjazne prawo, służba zdrowia nie tylko dostępna, ale także przestrzegająca praw pacjenta, dobry system emerytalny, ale i efektywne działania zapobiegające dyskryminacji ludzi starszych, równość wobec prawa uwzględniająca problem płci. Wymagałoby to głębokich zmian w edukacji: mądrze prowadzonego wychowania obywatelskiego, kształtowania postaw otwartości i tolerancji, zmniejszenia konkurencji, a za to zwiększenia nacisku na współpracę. Zamiast mundurków można by wprowadzić treningi komunikacji bez przemocy. Przydałoby się też inne podejście do przestrzeni publicznej - czyli wspólnej. Kiedy w Warszawie przejdziemy z dworca Centralnego do Złotych Tarasów, dostajemy jasną nauczkę: kapitalizm jest piękny, a to, co wspólne, musi śmierdzieć. W tej sytuacji trudno czuć się członkiem dobrze funkcjonującej wspólnoty, pozostaje jedynie rola konsumenta i frustracja tych, którzy nie bardzo mogą sobie na konsumpcję pozwolić. Oczywiście, warto też wspierać wszelkie organizacje społeczne, a władza powinna nareszcie nauczyć się ich słuchać. Gdyby kolejne rządy słuchały ekologów, nie byłoby problemu Rospudy. Nie łudźmy się jednak, że taki rodzaj obywatelskiej wspólnoty - nawet gdyby udało się ją stworzyć - może automatycznie zastąpić tradycyjne przynależności i tożsamości, których najsilniejszą ostoją i opoką w Polsce jest Kościół - pisze dalej Dunin. - Od 1989 r. polityczny koniunkturalizm czy też specyficznie pojęty pragmatyzm, a może i dobra wola kolejnych ekip dały mu mocną polityczną pozycję. I chyba nietrudno jest zrozumieć, że w ostatecznym rachunku przełożyło się to na wzmocnienie elektoratu PiS-u, a Kościół stał się quasi-partią. W rezultacie nie jest punktem odniesienia dla swoich wyznawców, lecz stara się swój światopogląd narzucić wszystkim. A w tej chwili każda próba odebrania Kościołowi jakichkolwiek prerogatyw prawnych czy zwyczajowych oznacza ostry konflikt społeczny i oskarżenia o wszczynanie wojny z religią.

Nie chodzi jednak o wojnę z religią, antyklerykalizm czy tym bardziej naukowy ateizm - Polsce potrzebne jest ostre rozgraniczenie sfery religijnej od sfery politycznej. Stworzenie warunków, w których ludzie swoje potrzeby religijne, a także wspólnotowe czy tożsamościowe, załatwialiby w Kościele i tworzonych przezeń organizacjach, a interesy polityczne - w liberalno-demokratycznym państwie. Z miejsc publicznych powinny zniknąć krzyże, religia z publicznych przedszkoli i szkół, obchodom świąt państwowych nie powinny towarzyszyć ceremonie religijne. Dla całkowitego wyjaśnienia sytuacji właściwe wydaje się wprowadzenie podatku kościelnego jako podstawy finansowania związków wyznaniowych przez ich uczestników. Chodzi też o wypracowanie takich politycznych obyczajów, by ostentacyjne uczestnictwo w obrzędach religijnych reprezentantów państwa po prostu nie uchodziło. W kwestiach takich jak dobrobyt społeczny czy przyzwoicie zorganizowane państwo, na poziomie deklarowanych celów, istnieje powszechna zgoda - różnice dotyczą środków i konkretyzacji tych wizji - czytamy dalej. - Nie ma partii, która nie obiecywałaby dobrobytu dla wszystkich i coraz lepszych urządzeń społecznych; wszystkie dotychczasowe rządy mimo swojej nieporadności, niekompetencji i partyjniactwa cele te próbowały realizować. I przy pewnej pomocy Unii Europejskiej staliśmy się koniec końców państwem bogatszym i pod pewnymi względami lepiej urządzonym. W kwestii miejsca Kościoła w państwie taka zgoda też istnieje - twierdzi publicystka. - Przy pewnych różnicach retorycznych między rozmaitymi podmiotami politycznymi, w tym także najważniejszymi mediami, i tak wiadomo, że wszystko ma zostać tak, jak jest. Przynajmniej jako decorum. Dla elektoratu PiS-u oznacza to nieustanne paliwo polityczne, dla reszty mniejszy lub większy dystans wobec coraz bardziej anachronicznego państwa. Dystans ten jednak niekoniecznie musi przeradzać się w gotowość poparcia partii otwarcie głoszących projekt rozdziału religii od polityki. Mało kto bowiem dostrzega związek między aliansem z Kościołem a kłopotami z transformacją w "naród liberalny". Wielu uważa, że ostatecznie wszystko to załatwi rynek, unowocześniając Polaków na swoją modłę. Tylko że zbiorowisko konsumentów i "liberalny naród" to jednak nie to samo. Co taka zmiana oznaczałaby dla elektoratu PiS-u? Konieczność nauczenia się bardziej liberalnych i dostosowanych do wymogów współczesnego świata, a przede wszystkim Europy, reguł demokracji. Oraz przeniesienia aktywności politycznej z szeregów Rodzin Radia Maryja, czy w ogóle Kościoła, do bardziej stosownych instytucji. Czego by taka zmiana jednak nie oznaczała? Konieczności zmiany tożsamości, przekonań, stylów życia, ograniczenia pola działania niepolitycznych organizacji katolickich - napisała Kinga Dunin.