Między mniejszym złem i wiecznością

Rzeczpospolita/a.

publikacja 12.11.2007 06:22

Wiara daje działaczom amerykańskiej religijnej prawicy niesamowitą siłę przebicia. Nic dziwnego, że politycy republikańscy ubiegający się o prezydencką nominację tak się starają o jej względy - napisała Rzeczpospolita.

Potężne sklepienie sali konferencyjnej w podziemiach waszyngtońskiego Hiltona oświetlone jest narodowymi barwami. Wyświetlane na suficie wielkie niebieskie gwiazdy roztaczają w półmroku nieziemską poświatę. Parę tysięcy ludzi w skupieniu wsłuchuje się w słowa modlitwy: – Dziękujemy Ci, Boże, za wszystko, co zrobiłeś poprzez Amerykę dla świata. Dziękujemy Ci za przywódców, którzy działają w Twoim imieniu. Prosimy Cię, byś dał nam mądrość w wyborze nowego prezydenta.Tak zaczyna się coroczny Szczyt Wyborców z Wartościami, nazwany równie dziwacznie jak większość instytucji i imprez amerykańskiej religijnej prawicy. – Jesteście tu, bo wierzycie, że Ameryka to wciąż jeden naród zjednoczony przez Boga. Jesteście tu, bo jesteście Armią Boga – mówi przy aplauzie zebranych jeden z organizatorów - relacjonuje Piotr Gillert w Rzeczpospolitej. Media mówią często o religijnej prawicy tak, jakby rzeczywiście była armią. Ale to po prostu oddolny ruch ludzi, których wiara popycha do wspólnego działania. Trzon tego ruchu stanowią ewangelicy, zwani też nowo narodzonymi. Nie jest to grupa łatwa do zdefiniowania czy jednolita. Większość z nich wywodzi się ze zborów protestanckich, ale zdarzają się też katolicy czy anglikanie. Wielu ma za sobą doświadczenie życiowej pustki, oddalenia od Boga i wiary, zanurzenia w grzechu, zagubienia. Fundamentem ich wiary jest doznanie łaski, osobisty kontakt z Bogiem, który niczym olśnienie potrafi odmienić ludzkie życie, napełnić je treścią. Pozwala narodzić się na nowo. Tradycyjne kościoły i zbory są zwykle zbyt statyczne i zmurszałe, by zadowolić ich głód kontaktu z Bogiem. Jedynym autorytetem religijnym jest dla nich zwykle Biblia. Ewangelicy, traktowani w niektórych statystykach jako odrębne wyznanie, inne niż protestantyzm czy katolicyzm, stanowią ponoć jedną czwartą amerykańskiego społeczeństwa, choć trudno jest to dokładnie wyliczyć. Większość czuje potrzebę aktywnego angażowania się w życie społeczne, choć niekoniecznie w politykę. – Jesteśmy tu, by bronić naszych wartości – mówi Tony Perkins, szef Rady Badań nad Rodziną (FRC), głównego organizatora konferencji. FRC to istniejąca od lat 80. organizacja lobbingowa, której zadaniem jest promowanie politycznych interesów religijnej prawicy w Waszyngtonie. Krytycy często zarzucają jej działaczom, że w kółko mówią tylko o dwóch rzeczach: ochronie życia poczętego i instytucji małżeństwa, jakby nie było innych spraw. Ale – wyjaśnia Perkins – dla ludzi wiary te dwie sprawy są podstawą. – Politykom nie można zawierzyć ochrony tych wartości – podkreśla Perkins, który sam był kiedyś politykiem. – Ale należy na nich wpływać.

W tym roku cała dziewiątka kandydatów ubiegających się o republikańską nominację prezydencką stawiła się na konferencji, by zabiegać o głosy ewangelików. W ciągu ostatniej dekady stali się oni bowiem istotną siłą wyborczą w takich kluczowych dla wyborów prezydenckich stanach, jak Pensylwania, Floryda czy Ohio. Floryda miała decydujący wpływ na ostateczny wynik w 2000 roku. Już wtedy ewangelicy odegrali znaczącą rolę, ale ich wielka chwila nadeszła cztery lata później, gdy administracji Busha udało się zmobilizować do głosowania rekordową ich liczbę. Rozstrzygające starcie odbyło się w Ohio, gdzie ewangelicy tłumnie poszli do urn, by głosować w referendum w sprawie stanowego zakazu małżeństw gejów, a przy okazji – na Busha. Wiara pcha ewangelików do działalności publicznej. W kuluarach konferencji swoje stoiska mają dziesiątki organizacji z całego kraju. Wydawnictwa chrześcijańskie, stowarzyszenia promujące wierność małżeńską, organizacje broniące obecności religii w życiu publicznym, grupy na rzecz walki z aborcją. Są i tacy, co swą misję ciągną w pojedynkę lub tylko ze współmałżonkiem, tak jak Roma Murray z Orlando na Florydzie. – Pomyślałam sobie kiedyś: jestem nikim, zwykłą agentką nieruchomości, ale chcę coś zrobić dla wartości, w które wierzę, muszę coś wymyślić – opowiada. I wymyśliła: naklejki na szyby. Przez Internet prowadzi sprzedaż kompletów naklejek z dziesięcioma przykazaniami. Przez cały rok można je przyklejać na samochodzie lub w oknie domu – jedno przykazanie na miesiąc. Na listopad i grudzień są cytaty ze Starego Testamentu, tak by mogli z nich skorzystać także Żydzi. Naklejki łatwo się odklejają i nie tracą przyczepności – można ich używać przez kolejne lata. Liberałowie wyparli Dekalog z publicznych szkół i sądów jako przejaw niezgodnego z konstytucją promowania religii przez państwo. Roma Murray postanowiła przywrócić dziesięć przekazań w przestrzeni publicznej, przynajmniej na miarę swych skromnych możliwości. Wojna w Iraku i skandale w Partii Republikańskiej osłabiły impet, z jakim ewangelicy wdarli się na ogólnokrajową scenę polityczną. Ale w niższych warstwach ich ruch wciąż rośnie. – Patrząc z perspektywy Waszyngtonu, można odnieść wrażenie, że się rozpadamy, że słabniemy. Ale na poziomie lokalnym jest inaczej – mówi Scott Hamel z Funduszu Obrony Sojuszu, jednej z najbardziej prężnych organizacji broniących chrześcijańskich wartości w życiu publicznym. Siłę do działania czerpią z wewnętrznej przemiany. – Każdy ma swoje ciemne sekrety: miałam kiedyś aborcję. Ludzie mówili mi, że pozostanę taka sama, że nic się nie zmieni. Ale się zmieniło. Na szczęście udało mi się odnaleźć wiarę, spotkać się z Bogiem – mówi Murray.

Podczas uroczystego lunchu w przerwie konferencji swoje wyznanie czyni przed zebranymi nagradzany właśnie za zasługi w krzewieniu wartości chrześcijańskich Phil Burress, prezes stowarzyszenia Obywatele na rzecz Wartości Wspólnotowych. – Przez 25 lat tkwiłem w uzależnieniu od pornografii. Byłem chorym człowiekiem i byłbym nim pewnie nadal, gdyby 6 września 1980 roku nie przytrafiło mi się radykalne spotkanie z Jezusem – podkreśla Burress. – Amen! – odzywają się chórem wszyscy zebrani na sali, jak zwykle, gdy ktoś ze współwyznawców mówi o swoim momencie oświecenia. Od tamtej pory Burress stał się nieprzejednanym wrogiem pornografii i strażnikiem obyczajowości w stanie Ohio. Doprowadził między innymi do zaostrzenia przepisów regulujących działalność nocnych klubów ze striptizem, a także do przeforsowania zakazu małżeństw gejowskich. Wiara daje działaczom religijnej prawicy niesamowitą siłę przebicia. Nic dziwnego, że politycy republikańscy tak zabiegają o jej względy. – Nie wiem, co zrobię w pierwszym miesiącu swej prezydentury, ale wiem, co zrobię w pierwszej godzinie. Zamknę drzwi w swoim biurze i będę się modlił o mądrość i siłę, by zrobić to, co właściwe – mówi żarliwie prawnik, aktor i były senator Fred Thompson, który jako ostatni włączył się do wyścigu. Starać nie musi się chyba tylko senator Sam Brownback, ojciec piątki dzieci, od lat ulubieniec ewangelików. – Bóg złożył na naszych barkach dwa wielkie zadania: położyć kres aborcji i bronić małżeństwa – mówi Brownback, a sala wybucha głośnym aplauzem. Ale Brownback właśnie wycofał się z wyścigu, bo nie starczyło mu pieniędzy i siły przebicia wśród szerszego elektoratu. Podobne problemy ma drugi faworyt religijnej prawicy, były gubernator Arkansas Mike Huckabee. – Ci, którzy mają konserwatywne poglądy, nie posiadają wystarczających pieniędzy, a ci, którzy mają pieniądze, nie są wystarczająco konserwatywni – wyjaśnia mi Tom Minnery, dyrektor polityczny Akcji Rodzina w Centrum Uwagi, jednego z najpotężniejszych ugrupowań religijnej prawicy. Tym, który ma pieniądze i prowadzi w republikańskich sondażach, jest były burmistrz stolicy amerykańskiego liberalizmu Rudy Giuliani. Mało praktykujący katolik, dwukrotny rozwodnik, z którym nie chcą rozmawiać jego własne dzieci, popierający prawo do aborcji i związki gejów. Wielu ewangelikom odpowiada jego twarde stanowisko w sprawie bezpieczeństwa narodowego i walki z terroryzmem. Ale poza tym: tragedia. Ukochanym prezydentem religijnej prawicy był Ronald Reagan. Sędziwy weteran armii sprzedaje znaczki z jego podobizną przy wyjściu z Kongresu. George W. Bush zajmuje w tej klasyfikacji drugie miejsce – jest w końcu jednym z nich, nowo narodzonym, który dzięki spotkaniu z Jezusem odrzucił alkohol i rozpoczął nowe życie. Bywa, że ich rozczarowuje, że się z nim nie zgadzają. Ale nawet teraz, gdy jego prezydentura rozpada się na kawałki, lubią go i szanują.

- To dobry prezydent. Wystarczy spojrzeć, jakich sędziów powołał – mówi Roma Murray. Powołania sędziowskie są najtrwalszą spuścizną po każdym prezydencie. A to sędziowie, nie Kongres, doprowadzili w Ameryce do legalizacji aborcji i (w stanie Massachusetts) małżeństw osób tej samej płci. Mianując konserwatywnych sędziów, Bush popchnął wóz dziejów we właściwą stronę. Ewangelicy mówią zwykle spokojnym, łagodnym głosem, a w ich oczach pełno jest zrozumienia dla drugiego człowieka. Rzadko pojawia się w nich gniew czy nienawiść. Nieodmiennie wywołują je jednak dwa słowa: Hillary Clinton. Nastanie rządów Hillary Clinton, która prowadzi dziś we wszystkich sondażach, oznaczałoby gwałtowną zmianę kierunku. Clinton nie tylko jest za aborcją i gejami, ale znajduje się też poza wszelkimi wpływami religijnej prawicy. Obie strony od dawna się nienawidzą. To między innymi ich miała na myśli, mówiąc kiedyś o „wielkiej prawicowej zmowie” przeciwko rządom jej męża. – Prezydentura tej kobiety to byłaby tragedia. Ona jest podstępna i fałszywa – mówi spokojnie, ale z błyskiem w oku Dave Bloomer, działacz organizacji Niech Dzwoni Wolność. Dlatego, choć normalnie nie poparłby Giulianiego, gdyby doszło do jego pojedynku z Clinton, głosowałby na niego, bo jego przynajmniej da się kontrolować, a może nawet zmienić. – Giuliani to mniejsze zło. Nawet on będzie lepszy od Clinton. Jeśli nie będzie innego wyjścia, zagłosuję na niego, bo nie głosować, to tak, jakby poprzeć ją – mówi Scott Hamel. Przed konferencją pojawiły się spekulacje, że prawica religijna może w razie nominacji Giulianiego poprzeć trzeciego, własnego kandydata, doprowadzając do rozłamu w Partii Republikańskiej. – Niebezpieczeństwa rozłamu na razie nie ma, nawet gdyby nominację zdobył Giuliani – podkreśla Tom Minnery. Dodaje, że taki rozłam byłby prezentem dla Clinton.Tylko Kisa Caldwell ma nieco odmienne zdanie. Kisa jest śliczną filigranową brunetką świeżo po studiach, która cudnie uśmiecha się zza stołu pełnego naklejek i ulotek z takimi napisami, jak „Warto na mnie czekać” albo „Odłóżmy seks na później”. Na co dzień działa w organizacji nakłaniającej młodzież do przedmałżeńskiej abstynencji seksualnej. – Głosowałabym na trzeciego kandydata, gdyby reprezentował odpowiednie wartości. Nawet gdybym wiedziała, że nie ma szans. Trzeba być wiernym temu, co się wyznaje – dodaje. Na razie ewangelicy z niepokojem myślą o przyszłorocznych wyborach. Oczami wyobraźni widzą Hillary Clinton w Białym Domu i przechodzą ich ciarki. Kongresmenka Marsha Blackburn przypomina im jednak podczas swego wystąpienia, że powinni zachować spokój ducha. – Mamy wiele powodów, by być szczęśliwi i z radością patrzeć w przyszłość. A najważniejszy to nasza wiara – mówi Blackburn. Rzeczywiście. Cóż to bowiem są cztery lata, a nawet osiem, gdy człowiek patrzy w wieczność.