Odzyskała wzrok po tygodniu

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 14.11.2007 17:30

Karolina ma 18 lat. Uważa, że dzięki wstawiennictwu św. o. Pio odzyskała wzrok. Napisała o tym książkę. Na początku listopada udzieliła wywiadu Gazecie Wyborczej. Dziś (14 listopada) reportaż o niej pojawił się w programie "Prosto z Polski" w TVN24.

2 listopada w bydgoskiej edycji Gazety Wyborczej ukazała się rozmowa z Karoliną Janowską: Medycy się głowią nad moim przypadkiem Karolina Janowska o swojej chorobie i nadziei na wyzdrowienie napisała książkę "Moja droga"Karolina Janowska ma dzisiaj 18 lat. Uczy się w II klasie liceum w ośrodku Braille'a w Bydgoszczy. Pieniądze ze sprzedaży książek "Moja droga" chce przeznaczyć na pielgrzymkę do San Giovanni, żeby w miejscu kultu podziękować św. Ojcu Pio za wysłuchane modlitwy. Anna Twardowska: Jak to jest nic nie widzieć? Karolina Janowska: Kiedy oślepłam, wyostrzył mi się słuch. Nie widziałam tylko tydzień, ale nauczyłam się rozpoznawać ludzi po krokach i głosie. Jeden z lekarzy nosił dybki, więc był łatwy do zidentyfikowania, moja pani doktor chodziła bardzo lekko, mamę wyczuwałam na odległość - jak zwierzątko. Dobry słuch mam do teraz. Potrafię usłyszeć ryczenie krowy z dwóch kilometrów. Nikt poza mną tego nie słyszy. - Straciłaś wzrok na tydzień. Jak to się stało? - Sześć lata temu, gdy miałam 12 lat, dowiedziałam się, że jestem chora na białaczkę. Leczyłam się trzy lata. Przestałam widzieć nagle, w trakcie chemioterapii. Do dziś trudno wytłumaczyć naukowo związek między moją utratą wzroku a chemią, którą brałam. Dla lekarzy to zagadka. Wcześniej nie mieli takiego przypadku. Nie wiedzieli, co robić ze mną, jak pomóc. - Załamałaś się podczas choroby? - Niespecjalnie, bo nie wszystko wiedziałam. Lekarze dzielili się swoimi obawami tylko z mamą, mnie nic nie mówili, żeby mi oszczędzić przeżyć. Zresztą chore dzieci łatwiej psychicznie znoszą chorobę. A mnie było łatwiej, bo po pierwsze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ciężki jest mój stan, a po drugie zawsze byłam głęboko wierząca, co mi pomagało przetrwać trudy terapii. - Teraz nie nosisz nawet okularów. - Odzyskałam zdolność widzenia w 80 proc. Okularów nie noszę, bo szkła nie mogą skorygować deficytu wzroku. Czytam teksty pisane dużymi literami, piszę, samodzielnie chodzę po mieście i załatwiam sprawy. - Stałaś się kolejną zagadką dla lekarzy? - To był cud. Lekarze do dziś nie potrafią wyjaśnić, jak to możliwe, że ja znowu widzę. Ich zdaniem nerw wzrokowy się nie regeneruje, a w moim przypadku tak się stało. Często bywam obiektem badań studentów. Medycy się głowią nad moim przypadkiem, a ja nie mam wątpliwości. Jestem przekonana, że odzyskałam wzrok po modlitwach do św. Ojca Pio i mszach odprawionych w mojej intencji. - W szpitalu, z przerwami spędziłaś trzy lata. Wracasz czasami do tych wspomnień, czy wyrzuciłaś je z pamięci? - Do szpitala jeżdżę co trzy miesiące na kontrolę, więc raczej nie mam szansy zapomnieć o tym miejscu. Ale mnie prawie nikt już tam nie pamięta, bo zmieniłam się fizycznie. Przede wszystkim urosłam. Z jedną z koleżanek - Aurelką, cały czas mam kontakt - wysyłamy sobie kartki na święta i urodziny. W szpitalu niestety już nie pracuje moja ukochana pani doktor Monika Renkielska - przeprowadziła się do Szwecji, teraz tam jest zatrudniona.

Z pobytu w szpitalu mam mieszane wspomnienia. Z jednej strony wspaniali lekarze, bardzo zaangażowani, dbający o nas, z drugiej - śmierć koleżanek. Podczas pobytu w klinice zaprzyjaźniłam się z Żanetą. Miała podobnie jak ja białaczkę, ale agresywniejszą - szpikową. Umarła. Trudno było mi to zrozumieć, że odchodzą ludzie, którzy nie przeżyli życia. Żaneta miała zaledwie 12 lat. Czułam, że mnie opuściła i teraz muszę walczyć sama. Byłam rozżalona i zła. Mama wytłumaczyła mi, że ona jest już w lepszym świecie, bez bólu, a ze mną zostanie, póki będę o niej pamiętać. Nie zapomniałam. - O swojej chorobie napisałaś książkę pt. „Moja droga” . Chcesz zostać pisarką, czy marzysz o innej karierze? - Oprócz "Mojej drogi" wydałam też tomik wierszy, które napisałam jeszcze w szpitalu. Być może kiedyś opiszę jeszcze życie bez choroby? Za dziesięć lat będę miała pewność, czy rak wyprowadził się z mojego ciała na zawsze i wtedy zdecyduję, czy kolejną książką zamknąć historię choroby. Lubię pisać, szczególnie w łóżku, ale pisarką raczej nie zostanę. Potrzeba przelania pewnych rzeczy na papier urodziła się we mnie z powodu zdarzeń, które na mnie spadły. Moja książka jest napisana w sposób prosty, bez żadnych upiększeń literackich i nie wiem, czy ma walory artystyczne. - Zazdroszczę ci optymizmu. W książce napisałaś z humorem, że chemioterapia to idealna ochrona przed komarami. - To prawda. Osobiście tego doświadczyłam. Kiedy byłam na przepustce w domu, siedziałam wieczorem na dworze i zauważyłam, że komary wszystkich gryzą, a mnie omijają szerokim łukiem. Gdy jeden odważył się napić mojej krwi - padł martwy na ziemię. Chemia okazała się zabójcza dla owadów. - Napisałaś też, że gdy brałaś chemię, to włosy straciła... twoja mama. To dziwny przypadek. - Okazało się, że wydalam chemię przez skórę i chcąc nie chcąc, negatywnie działam też na osoby, które cały czas są w pobliżu. Mama była wtedy ze mną blisko cały czas, dlatego obie straciłyśmy włosy. Świadomość, że nie mam włosów, była gorsza niż sama białaczka. Gdy już zaczęły garściami wychodzić, postanowiłam je ściąć. Zawsze miałam bardzo długie włosy, ale dość toporne - proste, nie dawało się ich ułożyć. Pamiętam, że kiedy szłam do Pierwszej Komunii Świętej - mama nawinęła je na wałki. Chociaż spałam w nich całą noc, rano misterne loki szybciutko się rozprostowały. Wszystko się zmieniło, gdy włosy mi odrosły po chemii - są teraz ciemniejsze, ładniejsze, fajnie się układają. Zupełnie inne, jakby nie moje. - Dzisiaj uczysz się w ośrodku Braille'a. Czy znajomi z poprzedniej szkoły utrzymują z tobą kontakt? - Kiedy zachorowałam, przysyłali mi pluszaki, owoce, dopytywali, kiedy wrócę do szkoły. Wszyscy myśleli, że poleżę trochę w szpitalu i wszystko będzie po staremu. Ale kiedy dowiedzieli się, co mi jest, kontakt powoli zaczął się rozluźniać. Ludzie myślą, że jak masz raka, to już koniec. Nie wiedzą, jak z rozmawiać z chorą osobą. Czy wspominać o chorobie, czy omijać ten temat. Pewnie dlatego te znajomości się urwały. - Czym się chcesz zajmować, jak skończysz szkołę? - Myślałam, żeby założyć firmę rodzinną z moimi siostrami. Jedna zajęłaby się wizażem, druga byłaby mistrzynią fryzjerstwa, a ja mogłabym projektować suknie ślubne. W ten sposób przyszła panna młoda znalazłaby u nas całą gamę usług. - Możesz szyć? Przecież nie odzyskałaś całkowicie wzroku? - Nie mogę szyć na maszynie, ale wymyślam rzeczy dla lalek i szyję ręcznie. Marzę, żeby mieć manekina o normalnych rozmiarach, by zacząć profesjonalnie projektować. Chętnie szydełkuję i wyszywam, to także może się przydać w krawiectwie.