Czytelnicy, wartości, niezależność

Piotr Legutko

GN 38/2013 |

publikacja 19.09.2013 00:15

Jubileusz 90-lecia świętujemy jako lider rankingów. Gdzie tkwi tajemnica czytelniczego sukcesu „Gościa”?

„Gość Niedzielny” ma już 90 lat! Aż trudno uwierzyć. Doroczne rekolekcje są okazją do spotkania wszystkich pracowników GN z całej Polski. Na zdjęciu: rekolekcje w Brennej w roku 2012. Nasza załoga w koszulkach okolicznościowych, w środku abp Wiktor Skworc i ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny henryk przondziono /gn „Gość Niedzielny” ma już 90 lat! Aż trudno uwierzyć. Doroczne rekolekcje są okazją do spotkania wszystkich pracowników GN z całej Polski. Na zdjęciu: rekolekcje w Brennej w roku 2012. Nasza załoga w koszulkach okolicznościowych, w środku abp Wiktor Skworc i ks. Marek Gancarczyk, redaktor naczelny

Od wielu miesięcy „Gość Niedzielny” pozostaje najchętniej kupowanym tygodnikiem opinii w Polsce. Choć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, jest bardzo ciekawa, raczej nie znajdziemy jej na branżowych portalach. Brak jest fachowych analiz na nasz temat, medioznawcy też nie zgłębiają tego problemu. Może dlatego, że wciąż trzymają „Gościa” w szufladce z napisem „prasa katolicka”, a może po prostu nasz przypadek jest zaprzeczeniem teorii o przyczynach kryzysu na rynku prasy. Nie pasujemy do układanki.

Ciepła strawa i używki

Omawiając reklamowe zestawienia dotyczące tygodników o najwyższej sprzedaży, analitycy skupiają się na dalszych pozycjach, lider wydaje się dla nich mało interesujący. Jeśli już o „Gościu” się pisze, to zawsze z podkreśleniem, że „jest sprzedawany w kościołach”, co bywa słabo skrywaną sugestią, że w związku z tym nie należy go traktować poważnie. Nic więcej zrobić nie można, bo dane sprzedażowe są kwestią obiektywną, a transparentność to na rynku mediów sprawa ważna – i dla czytelników, i dla reklamodawców. Niezręczna jest sytuacja, gdy oficjalne dane trzeba retuszować, słupki przestawiać, podium przesuwać. Może lepiej, zamiast trzymać „Gościa” w zakrystii, wspólnie się zastanowić, dlaczego ten rześki staruszek wciąż wygrywa? Jubileusz to znakomita okazja do takiej refleksji. Odpowiedź na pytanie, dlaczego akurat nas kryzys prasy omija, może się przecież okazać pożyteczna dla wszystkich. Źródeł tego kryzysu najczęściej szuka się w czytelnikach, którzy ponoć odwrócili się od gazet. Bo wolą oglądać obrazki, szukają plotek, głównie w sieci, nie interesuje ich nic poza kasą i sensacją. I pod ten wzór robi się dziś gazety. My uważamy, że to błędna diagnoza. To tak, jakby czytelnikowi odmówiono ciepłej strawy, a karmiono go wyłącznie używkami. Niektórzy się uzależnią, ale większość tego nie wytrzyma.

Czas klonów

Prasa zjada dziś własny ogon, wydawcy szukają panaceum na kryzys czytelnictwa nie w dobrym dziennikarstwie, ale taniej (dosłownie i w przenośni) sensacji. To czasy internetu, więc przyjmuje się zasadę: skoro nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz. Teksty są coraz krótsze, pisane niechlujnie, naśladujące język potoczny, esemesowe komunikaty, wpisy na portalach. Do tabloidyzacji doszedł proces infantylizacji prasy. Królują informacje błahe, najczęściej złowione w sieci, mało mające wspólnego i z dziennikarstwem, i z prawdziwym życiem. Taki model redagowania gazet podobno ma same zalety: mniej kosztuje, jest mało wymagający i do niczego nie zobowiązujący. Szczerze mówiąc, nie wymaga artystów… a nawet rzemieślników dziennikarstwa. Kwestią czasu jest zastąpienie w mediach tego typu reportera programem komputerowym, skanującym sieć w poszukiwaniu informacji na zadany temat i układającym je w teksty. Tylko kto będzie chciał je czytać? Coraz trudniej odróżnić od siebie pisma redagowane według powyższego schematu. Są jak klony, wykonane według jednego wzoru, wypełniane zhomogenizowaną papką. Wszędzie tą samą, znaną wcześniej z ekranu, sieci czy eteru. My nie chcemy być klonem. Naszym zdaniem kryzys prasy nie wynika z technologicznej rewolucji (która nam się bardzo podoba) ani z faktu, że ludzie nie chcą czytać. Po prostu oferuje się im produkt gorszej jakości. „Gość” jest dowodem, że gdy traktuje się czytelnika z należnym mu szacunkiem, można liczyć na wzajemność.

Dla kogo jest ta gazeta?

„Gość” jest na rynku wyjątkiem także pod innymi, bardziej przyziemnymi względami. Nie wydaje go firma nastawiona wyłącznie na zysk, a i model finansowania związany był „od zawsze” ze sprzedażą tygodnika, a nie – jak w przypadku większości gazet – powierzchni reklamowej. Co miało (i wciąż ma) bardzo konkretne przełożenie na zawartość. Nieszczęściem prasy przełomu wieków jest to, że punktem odniesienia dla redakcji stał się reklamodawca. Czytelnik… też, ale jedynie ten bardzo jasno sprofilowany (samotny, dobrze zarabiający, dużo wydający i koniecznie z tzw. komercyjnej grupy wiekowej 16–49). Uzależnienie poszło tak daleko, że zmieniło tradycyjny model komunikacji. Prasa przestała być dla wszystkich, zaczęła kokietować jednie wybranych. Kwestią czasu było, kiedy pozostali odwrócą się od gazet. Ale nawet gdy zaczęli to robić, wydawcy wzruszali ramionami – bo mieli reklamy. I może ten świat trwałby jeszcze długo, gdyby nie kryzys. Media zawsze były swoistym wodowskazem pokazującym nadciągającą powódź, bo pieniądze na reklamę cięto w firmach w pierwszej kolejności. Wpływy zaczęły gwałtownie spadać. I już nie wzrosną, bo nowe technologie dały tańsze i lepsze sposoby docierania do klienta. Widać to choćby po „Gazecie Wyborczej”, niegdyś przypominającej słup ogłoszeniowy. Dziś bywają dni, że nie sposób tam znaleźć ani jednej ramki, która nie pochodziłaby od państwowych lub samorządowych ogłoszeniodawców. Publiczne środki pozostały dziś jedynymi, które wiernie wspierają media życzliwe władzy. Inne media wspierają już tylko czytelnicy.

Trzy warunki przetrwania

Nasz tygodnik zmienia się pod względem szaty graficznej, można go dziś czytać i na papierze, i na ekranie, ale przez 90 lat nie zmieniło się jedno: zawsze był to tygodnik wyłącznie dla czytelników i przez nich utrzymywany. Oznaczało to i wciąż oznacza wolność od komercyjnej presji, nieuleganie modom i naciskom. Dwaj francuscy dziennikarze Patrick de Saint-Exupéry i Laurent Baccaria opublikowali niedawno głośny „Manifest XXI” (przedrukowany w kwartalniku „Nowe Media”). Sformułowali w nim trzy warunki, jakie musi spełniać prasa, by przetrwać kryzys. Nie tylko przetrwać, ale pozostać nadal ważnym elementem demokratycznego systemu. Pierwszy z nich to właśnie niezależność od wpływów reklamowych, silny związek w czytelnikiem. Drugi to powrót w swoim przesłaniu do wartości. Dziennikarstwo, które nie jest zawodem zaufania publicznego, nie ma przyszłości, nie ma też racji bytu. Pismo musi być gdzieś zakorzenione, budowane na solidnym fundamencie aksjologicznym. Trzeci warunek to pozostawanie poza grą władzy. Nie chodzi o to, by nie wyrażać na łamach takich czy innych poglądów na tematy polityczne, lecz by nie stawać się niczyim organem, instrumentem jakiejkolwiek władzy. „Gość Niedzielny” od 90 lat stara się spełniać wszystkie te warunki, choć tekstu sympatycznych dziennikarzy francuskich większość z nas nie czytała. Nie (tylko) dla elit Saint-Exupéry i Baccaria, szukając źródeł upadku współczesnego dziennikarstwa, wskazują również na elityzm, słusznie nazywając go „plagą”. Chodzi im o oderwanie się mediów od realnych, rzeczywistych problemów, którymi żyją ludzie, a skupienie się na (często wydumanych lub mało istotnych) sprawach zajmujących wąskie elity i ludzi do miana elity aspirujących. „Gość Niedzielny” przez sam fakt, że wychodzi w Katowicach, a nie Warszawie, i że jest od lat traktowany „z góry”, jako „pismo kościelne”, stał się na taki elityzm odporny.

Trzymamy z czytelnikami od zawsze. Szczególnie mocno z tymi, którzy stali się dla głównego nurtu „niewidzialni”. Młodość „Gościa” wynika z tego, że stara się być wszędzie tam, gdzie tętni prawdziwe życie. I nie jest to ulica Wiejska, nie są to warszawskie salony czy garderoby celebrytów. Nie są to także korytarze kościelnej hierarchii. Pokazujemy przede wszystkim żywy Kościół, wspólnoty, parafie, inicjatywy, które warto naśladować. Atrybutem młodości jest optymizm. Wbrew metryce czujemy się młodzi, bo niesiemy na naszych łamach Dobrą Nowinę. Przełamujemy tym samym schemat, który ponoć jest dogmatem dziennikarstwa, że tylko zła wiadomość to dobra wiadomość. I że nie istnieje w naszym zawodzie kryterium prawdy, a jedynie „kryterium newsa”. Zgadzamy się natomiast ze starą prawdą, że ludzi interesują głównie… inni ludzie. Ale nie przez ich słabości, tylko przez to, jak potrafią je przełamywać.

Czy to jeszcze tygodnik?

Jesteśmy mocno przywiązani do tradycji. Również dziennikarskiej. Dlatego dokładamy wszelkich starań, by w „Gościu” można było znaleźć to, co w prasie może być najlepszego: nie tylko dobry reportaż, zajmujący wywiad czy ważką publicystykę, ale i przyciągające uwagę zdjęcie. Nic lepszego w prasie nie wymyślono (choć niektórzy wciąż próbują… ale z marnym skutkiem). Trzeba tylko starać się robić to jak najlepiej. I nie jest przypadkiem, że w rankingach sprzedaży najwyższe miejsce zajmuje tytuł stawiający na klasyczne gatunki dziennikarskie. Staramy się oczywiście iść z duchem czasu, dlatego jesteśmy z czytelnikami nie tylko raz na tydzień, od święta, ale i na co dzień. A właściwie „on line”, bo na naszej stronie gosc.pl reagujemy od razu na to, co dzieje się w Kościele, w Polsce i na świecie. Ograniczeniem nie są już ani (za mała) objętość, ani (zbyt wczesne lub zbyt późne) terminy. Nic więc dziwnego, że 90 lat po narodzinach tytułu jego dziennikarze coraz częściej zadają sobie pytanie: czy to jeszcze jest tygodnik? Może już portal albo agencja informacyjna, a może elektroniczny dziennik wychodzący w 19 diecezjalnych mutacjach? Pewnie „Gość” jest dziś wszystkim po trochu, bo takie są wymagania czytelników. Ale to tylko narzędzia, nośniki. Przesłanie pozostaje od 90 lat niezmienne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.