Kapłaństwo wszystkich czy wybranych?

ks. Tomasz Jaklewicz

GN 38/2013 |

publikacja 19.09.2013 00:15

Sobór Watykański II słusznie upomniał się o dowartościowanie świeckich i odszedł od klerykalnej wizji Kościoła. Jednak posoborowe przemiany zaciemniły różnicę między kapłaństwem wszystkich wiernych a kapłaństwem urzędowym.

Kapłaństwo hierarchiczne przekazywane przez sakrament święceń jest zarazem służbą ludowi i wykonywaniem świętej władzy MAREK PIEKARA /gn Kapłaństwo hierarchiczne przekazywane przez sakrament święceń jest zarazem służbą ludowi i wykonywaniem świętej władzy

Zjawisko widoczne jest raczej na Zachodzie niż w Polsce. Ale warto wyciągać wnioski, aby uniknąć podobnych błędów. Zaraz po soborze, kiedy oczekiwano nowej wiosny Kościoła, nastąpił największy kryzys tożsamości duchowieństwa od czasów protestantyzmu. W latach 60. i 70. szeregi kapłańskie opuściło ok 46 tysiący kapłanów (tak podaje George Weigel). Seminaria duchowne zaczęły świecić pustkami, wiele z nich zamknięto. Jednocześnie zaangażowanie świeckich w życie parafialne przybierało formy naśladujące posługę kapłańską. Zamieszanie, zarówno w sferze teologii, jak i praktyki, trwa w wielu miejscach do dziś. Sytuacja, którą opowiedział mi znajomy ksiądz z Francji: proboszcz posługuje w kilku kościołach, nie zawsze więc dociera z Mszą świętą do każdej wspólnoty. Kiedy go nie ma, stały diakon prowadzi nabożeństwo. Pewnej niedzieli okazało się, że ksiądz może jednak dojechać i odprawić Eucharystię w kościele, w którym zaplanowano tylko nabożeństwo. Kiedy powiadomił o tym diakona, usłyszał: „A po co Msza? My sobie sami poradzimy”.

Kryzys posoborowy

Nie są to bynajmniej narzekania księdza z Polski przekonanego, że u nas wszystko jest lepsze niż na „zgniłym” Zachodzie. Jan Paweł II w adhortacji „Christifideles laici” (1988), podsumowującej synod na temat roli świeckich w Kościele, zauważa: „Obok głosów pozytywnych nie zabrakło na obradach synodu także uwag krytycznych, dotyczących tendencji do bezkrytycznego szafowania terminem »posługa«, do mylenia bądź stawiania na równi kapłaństwa powszechnego i urzędowego, do nieprzestrzegania pewnych praw i norm kościelnych, do zbyt dowolnej interpretacji »zastępstwa«, do »klerykalizowania« świeckich. Zwrócono także uwagę na ryzyko utworzenia w Kościele de facto odrębnej struktury posług, równoległej w stosunku do tej, która ma swą podstawę w sakramencie kapłaństwa” (nr 23).

Dwa lata później, przemawiając na zakończenie synodu poświęconego kapłanom, papież mówił wprost o kryzysie tożsamości duchownych: „Kryzys ten zrodził się bezpośrednio po soborze. Jego źródłem było błędne, niekiedy świadomie tendencyjne interpretowanie nauki Magisterium soborowego. Tu niewątpliwie należy szukać przyczyny wielkich strat poniesionych wówczas przez Kościół, szczególnie dotkliwych w dziedzinie posługi pasterskiej i powołań kapłańskich, zwłaszcza misyjnych. Synod 1990 r., odkrywając na nowo w licznych wystąpieniach ojców, których wysłuchaliśmy w tej auli, całą głębię kapłańskiej tożsamości — wzbudził w nas na nowo nadzieję po tamtych bolesnych stratach”. Benedykt XVI jeszcze jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary przestrzegał wielokrotnie przed niebezpieczeństwem czysto „funkcjonalnego” rozumienia urzędu kapłańskiego, czyli redukowania kapłaństwa hierarchicznego do pewnych czynności we wspólnocie. Teologowie Edward Schille- beeck, Hans Küng czy Leonardo Boff, twierdzili wręcz, że sama wspólnota wiary ma prawo wyznaczyć „przewodniczącego” Eucharystii niezależnie od tego, czy otrzymał on święcenia kapłańskie, czy też nie.

Było to w istocie zanegowanie sakramentu święceń i opowiedzenie się za protestancką wizją urzędu kościelnego. Tego typu poglądy nie miały podstaw w tekstach soboru, ale były głoszone często z powołaniem się na tzw. ducha soboru. Z dzisiejszej perspektywy widać wyraźnie, że ów „duch soboru” był raczej duchem czasu (rewolucja roku 1968 odrzucała wszelkie autorytety w imię wolności jednostki), tyle że opakowanym w teologiczny żargon. Przenikliwie diagnozował tę sytuację ks. Ratzinger w 1970 roku w tekście „Demokracja w Kościele”. Zwracał uwagę na nadużywanie pewnych słów. Urząd w Kościele powinien być służbą, owszem. Ale pojęcie „służby” interpretowano w taki sposób, że znikało pojęcie władzy. W imię walki z paternalizmem duchownych zagubiła się wizja księdza jako ojca na rzecz funkcjonariusza wykonującego ściśle określone obowiązki. Posługując się pojęciem „ludu Bożego”, słusznie akcentowano równość wszystkich ochrzczonych, ale często interpretowano ów lud czysto socjologicznie – jako grupę świeckich mających prawo do demokratycznego wyboru biskupa, proboszcza i ograniczania jego władzy pasterskiej, a nawet głosowania w kwestiach wiary. Akcent padał na „struktury poziome”, czyli na horyzontalną wizję Kościoła jako braterskiej wspólnoty, przy jednoczesnej tendencji do dekonstrukcji wszelki struktur pionowych. Hasło „my jesteśmy Kościołem” zawiera w sobie słuszną ideę świadomej przynależności i odpowiedzialności za Kościół wszystkich ochrzczonych, ale może być interpretowane opacznie jako „my sami urządzimy sobie ten Kościół tak, jak nam się podoba”. Ta druga interpretacja wymierzona przeciwko autorytetowi hierarchii, towarzyszyła ruchowi, który przyjął to hasło jako swoją nazwę. Jednak jeśli Kościół staje się organizacją małpującą świecką społeczność, w której ludzie urządzają wszystko po swojemu, znika z niego tajemnica, znika poczucie obdarowania i zobowiązania, znika łaska (bo człowiek sam jej oddolnie nie wytwarza, może być tylko dana z góry), znika ostatecznie Bóg. Taki Kościół ukształtowany wedle ludzkiego widzimisię nikomu do niczego nie jest potrzebny.

Kapłan – funkcjonariusz klubu?

Byłoby wielkim uproszczeniem szukać przyczyn tych negatywnych zjawisk bezpośrednio w Soborze Watykańskim II. Sobór słusznie odszedł od klerykalnej wizji, w której funkcjonował znak równości między pojęciem Kościoła a hierarchią. Zaakcentowano kapłaństwo powszechne wszystkich ochrzczonych, wspólne (świeckich i duchownych) powołanie do świętości i odpowiedzialność za misję Kościoła. Ten mocny akcent, wbrew intencjom soboru, doprowadził jednak do rozmycia wizji urzędowego kapłaństwa. Wahnięcie w teologii i w praktyce poszło zbyt silnie w drugą stronę. Urząd księdza zaczęto traktować jako charyzmat (funkcja, służba, uzdolnienie) pośród wielu innych charyzmatów wspólnoty kościelnej. Słynny teolog Karl Rahner SJ pisał: „Księża są w podobnej sytuacji jak funkcjonariusze klubu zawodowych graczy w szachy: ich funkcje nie dadzą się zauważyć przez poszczególnych szachistów. Ale przecież cała ich praca służy w końcu tylko temu jednemu: aby wspaniale grano. Kapłaństwo wierzących i miłujących jest celem kapłaństwa urzędowego”. Brzmi to z pozoru świeżo i pokornie. A jednak kryje się za tym porównaniem odrzucenie kapłaństwa pojętego jako reprezentowanie Chrystusa wobec wspólnoty, jako posługi wymagającej oddania życia całkowicie do dyspozycji Boga. Nikt przeceiż nie odda życia za to, by być „funkcjonariuszem klubu”, nawet jeśli ów klub ma cel bardziej szczytny niż gra w szachy. Jedną z przyczyn spadku powołań, odejść z kapłaństwa, a w jakiejś mierze także nadużyć seksualnych popełnianych przez duchownych była rozwodniona teologia kapłaństwa, która zagościła w seminariach i na fakultetach teologicznych w latach 70. Z raportu o nadużyciach duchownych w USA wynika, że największy odsetek oskarżeń dotyczy księży z roczników lat 70. „Jeśli ktoś nie wierzy w to, kim jest na mocy święceń, czyli w to, że ma wieczne kapłaństwo Chrystusa czynić obecnym w świecie, wtedy pożądania mogą tak zdominować jego osobowość, że jego życie, które miało być radykalnym darem z siebie, zamienia się w perwersyjne samopotwierdzenie, a urząd kapłański w narzędzie gwałtu” – zauważa George Weigel.

Służba i władza,

Papieże Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek stali się w jakiejś mierze opatrznościowym antidotum na posoborowe rozchwianie, zarówno przez swoje nauczanie, jak i wzór kapłańskiej postawy. Posoborowe dokumenty Magisterium Kościoła, a zwłaszcza Katechizm Kościoła Katolickiego podkreślają mocno trzy prawdy. Pierwsza – kapłanem Nowego Testamentu w najgłębszym sensie jest Jezus Chrystus. On przez krzyż i zmartwychwstanie stał się arcykapłanem, jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. W Nim jest podstawa, źródło i uzasadnienie kapłaństwa w Kościele. „Sam Chrystus jest prawdziwym kapłanem, a inni są tylko Jego sługami” (św. Tomasz z Akwinu). Druga prawda. Są dwa sposoby uczestniczenia w jedynym kapłaństwie Chrystusa. Istnieje tak zwane kapłaństwo wspólne. Na mocy chrztu wszyscy wierzący stanowią święty kapłański lud. W tym sensie wszyscy jesteśmy powołani do czynienia życia modlitwą na chwałę Boga, do składania ofiary ze swojej codzienności, czynienia widzialnym Chrystusa w świecie przez świadectwo. To powszechne kapłaństwo nie jest urzędem, ale powołaniem do budowania Kościoła swoją wiarą, nadzieją i miłością. Prawda trzecia. Istnieje kapłaństwo urzędowe, hierarchiczne, przekazywane przez sakrament święceń. Różni się ono od kapłaństwa wspólnego co do istoty. Kapłan na mocy święceń działa „w osobie Chrystusa-Głowy” (in persona Christi Capitis). To kapłaństwo jest zarazem służbą ludowi i wykonywaniem świętej władzy. Nie ulegajmy propagandzie, że każda władza oznacza przemoc czy odebranie wolności. Kapłan reprezentuje Chrystusa, a zarazem reprezentuje Kościół. Brzmi to być może zbyt „teologicznie”, jakby za wysoko. Jednak właściwa teoria jest podstawą dobrej praktyki. Sakramentalne kapłaństwo chroni wierzących przed pokusą ześlizgnięcia się w subiektywizm. Sakramentalne kapłaństwo przypomina o obiektywizmie zbawienia dokonanego przez Chrystusa. W istocie jedynym zadaniem księdza jest prowadzenie ludzi do Chrystusa-Kapłana „Jeżeli obiektywność kościelnej wiary ma pozostać, to potrzebuje do tego ciała i krwi ludzi, poświęcenia ich myśli i chęci. Ale musi to być poświęcenie, a nie oddanie się na rzecz krótkiej chwili” (Benedykt XVI). Sam urząd kapłański nie chroni oczywiście od ludzkiej słabości, o czym boleśnie przekonujemy się od czasu do czasu. Ale grzeszność księdza nie powinna przesłaniać prawdy o wielkości jego zadania. Świadomość wielkości powołania skłania do nawrócenia. Młodzi pragną powołania do heroicznego życia. To jest prawda psychologiczna. Mężczyzna potrzebuje wyzwania. Jak ktoś powiedział, człowiek odda swoje życie za tajemnicę, ale nie za znak zapytania. Wiadomość o tym, że liczba tegorocznych kandydatów wstępujących do seminariów duchownych w Polsce wzrosła o 100 osób, jest wielkim znakiem nadziei. Czy i w Kościele na zachodzie Europy pojawi się nowa fala odważnych mężczyzn gotowych oddać życie Chrystusowi w kapłaństwie? Trzeba ufać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.