Bardzo mi miło?

Marcin Jakimowicz

GN 38/2013 |

publikacja 19.09.2013 00:15

Było anielsko. Ale niezbyt sielsko. Było miło, ale się skończyło. I wtedy przyszedł Bóg.

Żyjesz w grzechu – usłyszał Tomasz Budzyński od swojego szkolnego kumpla Augustyna Pelanowskiego PIOTR BłAWICKI /EAST NEWS Żyjesz w grzechu – usłyszał Tomasz Budzyński od swojego szkolnego kumpla Augustyna Pelanowskiego

Słowo „miły” powraca w rozmowach o ewangelizacji jak bumerang. Ksiądz autorytet uśmiecha się z okładki, opowiadając o Nergalu: „To miły człowiek”. A zagadnięty przez młodego woodstockowicza odpowiada: „Nie mam wam nic do zaproponowania”. Czy familiarne klepanie po ramieniu jest naprawdę skutecznym głoszeniem Dobrej Nowiny? Nie chcę pastwić się nad „kanapowym”, kawiarnianym duszpasterstwem. Po owocach ich poznacie – zapowiadał Jezus. Widzę jednak, że słowo „miło” odmieniane jest dziś w kontekście ewangelizacji we wszystkich przypadkach. Też bardzo je lubię i z dziką radością nadużywałbym go od rana do wieczora. Duch Święty jednak – jak wyraźnie zapowiada Jezus – przekona świat „o grzechu i o prawdzie”. I jedno, i drugie nie należy do przyjemności.

Kawusia

To miała być miła pogawędka przy kawie. Ot, spotkanie szkolnych kumpli z liceum plastycznego w Nałęczowie, którzy nie widzieli się latami. Wyszło inaczej. – Spotkałem na ulicy kolegę – opowiada Tomasz Budzyński, lider Armii. – Szedłem wtedy po rybę, patrzę, a tu idzie mój przyjaciel – Piotrek Pelanowski, którego nie widziałem 12 lat. Okazało się, że jest zakonnikiem, paulinem. W klasztorze przybrał imię Augustyn. Wpadł do nas do domu i widzisz, to człowiek Boży, nie cackał się z nami. Powiedział: „Żyjecie w grzechu”. Pomyślałem sobie: „Kurczę! Przecież to jest mój kumpel. Powinien poklepać mnie po plecach i powiedzieć: Spoko, wszystko jest w porządku”. A on od razu: „Żyjecie w grzechu”. Powiedział mi coś, czego moi koledzy nie powiedzieliby mi nigdy! Okazał się prawdziwym Bożym człowiekiem – powiedział mi prawdę. Później, po kilku miesiącach, udzielił nam ślubu. Opowiadam o tym, bo chcę powiedzieć, że wspólnota jest po to, żebyś odkrył, że potrzebny ci jest drugi człowiek. Nie jakiś twój kumpel, z którym sobie założyłeś wspólnotę, by głaskać się po główkach i rozważać, jacy to my jesteśmy święci i świetni. Gdy w kościele paulinów na Długiej zaczęły się nocne czuwania, poszedłem zobaczyć, o co w tym wszystkim chodzi. Wchodząc do kościoła, natknąłem się na pewnego ojca, który mnie zupełnie nie znał. Spojrzał na mnie uważnie i powiedział: „Ty nie wierzysz w Boga. Musisz mieć coś wspólnego z okultyzmem”. Ooo, człowieku, słowa powiedziane przez takiego gościa, i w dodatku powiedziane z taką mocą, spowodowały, że zamarłem. Zawaliła się cała budowla, którą sobie w ludzki sposób wybudowałem. Czułem, jakby ktoś uderzył mnie młotkiem w łeb, dosłownie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.