Papież nauczył mnie przezwyciężać własne słabości

Katarzyna Bartman (Dziennik)/wiara.pl/a.

publikacja 27.11.2007 16:35

Tylko raz, na Sycyli, kiedy Papież podczas mszy w Agrigento ( był to rok 1993- red.) nagle odłożył na bok oficjalną homilię i bardzo ostro zwrócił się do ludzi mafii, naprawdę zacząłem się bardzo mocno trząść - mówi Enrico Marinelli, który przez 15 lat odpowiadał za ochronę Jana Pawła II.

Jako policjant zwalczający terroryzm doskonale znałem możliwości mafii i zdałem sobie sprawę, że wystarczyłby ich jeden snajper gdzieś w pobliżu placu, gdzie odbywało się nabożeństwo, i tragedia gotowa – stwierdza w rozmowie z Katarzyną Bartman (Dziennik). Katarzyna Bartman (Dziennik): Jak to się stało, że pan, osoba o tak kiepskiej kondycji fizycznej, aż 15 lat odpowiadała za osobiste bezpieczeństwo Papieża?! „ Było widać, że nie jest w ogóle zmęczony ( Papież - red.), za to my, owszem, ledwo łapaliśmy oddech. Kiedy Ojciec Święty zatrzymywał się na krótkie postoje, wznosiliśmy nasze oczy ku niebu modląc się, aby te chwile trwały jak najdłużej...” Czy to nie są pańskie słowa o waszej wspólnej wspinaczce na górę Col Quarterna ( 2503 m.n.p.m- red.)? Jak ktoś, kto nie nadążał za Papieżem, mógł Go strzec i bronić?! - Nie wypieram się tego, co kiedyś powiedziałem. Zrobiłem to przede wszystkim po to, by pokazać możliwości fizyczne Papieża – Polaka, który urodził się i pozostał przez całe życie góralem. Ja nie jestem góralem. On o tym wiedział. Pewnego dnia pocieszył mnie: „ Jeśli będziesz tak ciągle za mną łaził, to w końcu staniesz się dobrym alpinistą”. Nie byłem wysportowany tak, jak On, ale miałem inne zalety. Znałem się na robocie operacyjnej. Zostałem wybrany na Jego osobistego ochroniarza ze względu na swoje wcześniejsze doświadczania, zdolności i wiedzę o wszelkich możliwych niebezpieczeństwach. Mogłem sprostać tym wszystkim sytuacjom. Szczególne groźnie wyglądało to w latach 80., kiedy pewne siły z Europy Wschodniej stanowiły realne zagrożenie dla Jego osoby. Moja praca nie składała się wyłącznie z wypadów w góry, które przynosiły poprawę zdrowia Papieżowi, ale głównie polegała na zabezpieczeniu masowych nabożeństw i spotkań, w których uczestniczył. Starałem się, aby w tych ceremoniach czuł się całkowicie bezpieczny. Moja niezdolność do biegania po górach nie przekreśla mnie, jako profesjonalisty. - Które z tych spotkań publicznych Papieża było dla pana najtrudniejsze, najniebezpieczniejsze? - Każde z takich spotkań trzeba było dobrze przygotować na długo wcześniej. Każda procedura dotycząca bezpieczeństwa była przez nas sprawdzana wiele razy, ćwiczona. To powodowało, że nie bałem się...

- I przez te 15 lat serce nigdy nie zabiło panu mocniej? - Tylko raz, na Sycyli, kiedy Papież podczas mszy w Agrigento ( był to rok 1993- red.) nagle odłożył na bok oficjalną homilię i bardzo ostro zwrócił się do ludzi mafii, naprawdę zacząłem się bardzo mocno trząść. Jako policjant zwalczający terroryzm doskonale znałem możliwości mafii i zdałem sobie sprawę, że wystarczyłby ich jeden snajper gdzieś w pobliżu placu, gdzie odbywało się nabożeństwo, i tragedia gotowa. Dlatego, po naszym powrocie do Watykanu podjąłem natychmiast kolejne środki zapobiegawcze: zamknęliśmy wszystkie dojścia do Placu Św. Piotra. Baliśmy się zemsty mafiozów. Niestety, moje obawy potwierdziły się. Wrótce, w Rzymie miały bowiem miejsce dwa groźne zamachy. Bomby eksplodowały w bazylice św. Jana na Laternie i bazylice św. Jerzego w Valabro. - Papież często robił panu takie groźne niespodzianki, jak na Sycyli? - Po raz pierwszy w życiu spotkałem człowieka o takim dynamizmie. Uciekał przed każdą regułą, nakazem, dlatego zagwarantowanie mu bezpieczeństwa było ogromnie trudne. Nie życzył sobie żadnych barier podczas spotkań z ludźmi. Musieliśmy ich sprawdzać dyskretnie na długo przed tym, zanim się do Niego zbliżyli. Kontrowaliśmy ich tak, żeby tego nie dostrzegł. Bardzo tego nie lubił. Podam przykład z Genui. Papież odprawiał tam mszę na świeżym powietrzu dla tłumów wiernych. W pewnym momencie wzrok Jana Pawła II powędrował w kierunku niewielkiej dziury w ogrodzeniu, która dzieliło go od ludzi. Spostrzegłem ją również i ja. Natychmiast z czterema agentami rzuciliśmy się w jej kierunku i zasłoniliśmy swoimi ciałami. Papież szedł już bowiem w kierunku tych ludzi. Kiedy przybliżył się do nas, a my twardo nie chcieliśmy ustąpić mu drogi, powiedział do mnie z wyrzutem: Nie spodziewałem się tego po panu, generale!!! Jego wielkość polegała na tym, że nie bał się kontaktu z ludźmi, uwielbiał z nimi rozmawiać, żartować. Z czasem nauczyłem się bezbłędnie rozpoznawać te momenty, w których miał zamiar rzucić się w tłum. - Papież nazywał pana żartobliwie swoim generałem. Jednak raz nazwał pana cezarem. Pamięta pan to wydarzenie? - Tak, pozdrowił mnie raz okrzykiem: Ave cezar! Miało to miejsce w górach Abruzji. Nie umiałem jeździć na nartach, więc czekałem na Niego na trasie zjazdu. W pewnej chwili zobaczyłem, jak jakiś potężny człowiek w czarnej kominiarce i czarnym kombinezonie szusuje z ogromną prędkością wprost na mnie. To był Karol Wojtyła. Gdy mijał mnie, podniósł google i krzyknął: Witaj cezarze, pozdrawiają cię idący na śmierć! Wtedy, spokojnym głosem odpowiedziałem: Wasza Świątobliwość, to ja jestem tym, który szykuje się na śmierć!

Papież nigdy nie przestał czuć się jednym z nas. Był bardzo ludzki. W jego życiu liczył się: kontakt z ludźmi, zwłaszcza tymi cierpiącymi, oraz modlitwa. Kiedy modlił się, Jego dusza unosiła się gdzieś poza ciałem. Już wtedy czuliśmy, że jest święty, prawdziwie święty... - Miał pan dużo cierpliwości dla słabości Papieża. Ułatwiał mu pan wszystkie ucieczki z Pałacu św. Piotra. Czy Jan Paweł II skarżył się kiedykolwiek, że czuje się więźniem Watykanu? - On był więźniem murów watykańskich, a nie swojego urzędu. Papież znał wady swoich współpracowników, ale nie zwracał na nie uwagi. Nie był małostkowy. Poza Watykanem czuł się naprawdę wolny, dlatego zawsze przychylnie traktowaliśmy Jego życzenie wyjazdu. Za tę pomoc w ucieczkach nagradzał nas swoją przyjaźnią. Była dla mnie dużo ważniejsza, niż wszystkie prestiżowe odznaczenia, jakie otrzymałem. - Policzył pan kiedykolwiek, w ilu ucieczkach dopomógł pan Papieżowi? - (Śmiech). Papież wielokrotnie uciekał z Watykanu. Nigdy jednak na długo. Bał się, że takie wypady mogłyby wywołać skandal międzynarodowy. Czasem znikał tylko na kilka godzin, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wracał po takich wycieczkach z czerwonymi policzkami i roziskrzonymi oczyma. To dla nas była satysfakcja ogromna. Traktowaliśmy Go jak ojca. - Jak wyglądało wasze ostatnie spotkanie? - Jan Paweł II nie chciał, żebym odchodził ze służby. Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce w jednej z rzymskich parafii. Po zakończonej mszy Ojciec Święty wykonał gest rękoma, żeby wszyscy kardynałowie i sekretarze się oddalili. Chciał rozmawiać ze mną sam na sam. Obiecałem mu, że nawet jak przejdę na emeryturę, to i tak zawsze będę pracował dla Niego. I słowa dotrzymałem. Mówię to pani jako jedynej dziennikarce: wraz z grupą przyjaciół założyliśmy tydzień temu Fundację Nowego Tysiąclecia, która będzie pomagać najbiedniejszym ludziom, nie tylko we Włoszech, ale i na świecie. - Spotkanie z Papieżem wywróciło pana życie: ze srogiego policjanta przeistoczył się pan w siostrę miłosierdzia... - Spotkanie z Papieżem zmieniło mnie w lepszego człowieka. Obcowałem ze świętym, który nauczył mnie przezwyciężać własne słabości, a miałem ich w życiu naprawdę sporo! Enrico Marinelli jest emerytowanym prefektem policji. Przez 15 lat( 1985- 2000r.) odpowiadał za ochronę Jana Pawła II. Napisał książkę„ Papież i jego generał”, która jest już dostępna w polskich księgarniach.