Bóg w internecie?

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 13.12.2007 06:41

GodTube, serwis wideo dla wierzących, ma cztery miliony użytkowników. W MySpace powstało 100 tysięcy religijnych grup. Watykan prowadzi wirtualną ewangelizację. Czy w internecie można znaleźć Boga? - zastanawia się Gazeta Wyborcza.

Charlie Brown z Fistaszków jest poważnie zdenerwowany. "Nie powinieniem wycinać tego drzewka" - mówi, przyglądając się małej choince - "Nie mam pojęcia, o co chodzi w Bożym Narodzeniu". Przestępuje z nogi na nogę i krzyczy wniebogłosy. Uspokaja go Linus, chłopak z niebieskim kocykiem. "Wytłumaczę ci" - mówi i cytuje z Ewangelii według św. Łukasza fragment o narodzeniu Chrystusa. Kilkuminutowy film o Fistaszkach to w ostatnim miesiącu jeden z najpopularniejszych klipów w GodTube. Zamiast hasła "Nadawaj siebie", znanego z YouTube, pod logo serwisu z krzyżem slogan - "Nadawaj Jego". Reszta dobrze znana: wideo, dyskusje, kanały i grupy zainteresowań. Strona przyciąga codziennie 60 tys. nowych użytkowników. Zamiast nauczania biblijnego, kojarzonego w Stanach z telewizyjnymi kaznodziejami, proponuje rozrywkę. Ksiądz z Nowej Zelandii, pokazując, jak dobrze banan układa się w dłoni, tłumaczy, że świat został genialnie wymyślony przez Boga. W parodiach reklam Apple'a Chrześcijanin i Podążający za Chrystusem dyskutują o tym, co znaczy wierzyć. Są domowe nagrania, w których dzieci czytają Pismo Święte, teledyski z religijną muzyką rockową, wideowiadomość z piekła i rozmowy Larry'ego Kinga z duchownymi. Nie ma treści wulgarnych, związanych z seksem i przemocą. Wszystkie nowe klipy - każdego dnia pojawia się ich od 300 do 500 - są oglądane i cenzurowane przez studentów seminariów, którzy pracują dla serwisu. Filmy i komentarze ateistów - mile widziane, jeśli zachowują szacunek dla wierzących. "Nawet jeśli istnieją zasady, takie jak zakaz obrażania uczuć religijnych, wspólnoty internetowe są bardziej otwarte od tradycyjnych - mówi socjolog, prof. Andrzej Szpociński. - Szybciej niż w rzeczywistości wytwarza się poczucie więzi. Istnieje jednak poważne niebezpieczeństwo. Wartości, które się deklaruje, niekoniecznie muszą być praktykowane. Wszyscy użytkownicy mają tego świadomość. Nie trzeba być do końca poważnym. To daje komfort psychiczny, ale też osłabia wartości". Im większa dbałość o zasady, tym mniej wiernych. Do Misyjnej Wspólnoty Wirtualnej, założonej cztery lata temu przez ojca Zdzisława Grada, misjonarza z Madagaskaru, należy 60 osób. Ojciec Grad mówi o sobie "cybermisjonarz". Na swojej stronie pisze: "Nie utraćmy wielkiej okazji stawania się misjonarzami na odległość". Zaprasza do "misyjnego wstawiennictwa modlitewnego". Żeby zapisać się do wspólnoty, trzeba wypełnić formularz z informacjami o sobie i zobowiązać się do odmawiania codziennie jednego Zdrowaś Maryjo. "Za tych, co nie znają Chrystusa, i za tych, którzy im Go głoszą". "Jesteśmy chrześcijańską wersją YouTube" - tłumaczył niedawno w wywiadzie dla CNN Chris Wyatt, twórca GodTube. Zarabia na reklamach i abonamentach, które sprzedaje kaznodziejom, prowadzącym wideoblogi. "Opowiadanie o Bogu jest moją pasją" - mówi jeden z nich, trzydziestokilkuletni Eric Ludy. W GodTube promuje książkę "Poznaj Pana Smitha" o życiu seksualnym młodzieży, którą napisał razem z żoną. Czytają przed kamerą w odcinkach. Chris Wyatt stworzył GodTube, bo pomyślał, że "Kościół ma duży problem z dotarciem do młodych ludzi w języku, który by rozumieli". Popularność klipu o Fistaszkach nie świadczy o dojrzałości tego języka, ale jest on przynajmniej zabawny.

Popularne są również serwisy, które banalizują religię, nie dając w zamian nawet humoru. Churches' Advertising Network, brytyjska agencja reklamowa, stworzyła portal ReJesus.com, który - jak informuje - "ma pomóc uczynić krok w stronę wiary". Na zdjęciu półek z obuwiem są trampki, znoszone mokasyny, eleganckie pantofle, klapki w kolorze morza, adidasy, buty do chodzenia po górach i czarne lakierki. "Wystarczy kliknąć na jeden z nich. Wtedy uczynisz krok. Może niewielki, a może skok. Kto wie? Na pewno dowiesz się czegoś o Bogu". Wybieram bambosze z różowych piór. Klikam i zauważam przypiętą do nich plakietkę z napisem "Módl się za przyjaciela". Wchodzę dalej. "Spróbuj pomodlić się za kogoś, kogo znasz, a kto może potrzebować pomocy z góry". Jak na płytach i kasetach z medytacjami: "Znajdź chwilę spokoju, jeśli możesz. Pomyśl o tej osobie i jej potrzebach". Czytam, co to jest modlitwa, czy trzeba wyobrażać sobie Jezusa, a jeśli tak, to jak. Potrzebujesz słów, żeby wyrazić wiarę? Jest tekst z pustym miejscem na imię przyjaciela, o którego się modlisz. Na koniec sentencja. "Im więcej otrzymujemy przez cichą modlitwę, tym więcej możemy dać w prawdziwym życiu. Malcolm Muggeridge". Gdybym wybrała inne buty, mogłabym "dać coś z siebie, zapalić świecę, rzucić przed siebie kamień, spojrzeć na krzyż, wsłuchać się w słowa Jezusa, pójść do kościoła, podążać za przykazaniami, nie przejmować się, zrobić listę: dlaczego Bóg?, przystąpić do lokalnego kursu kościelnego, zacząć nowe życie z Bogiem, przebaczyć komuś, żałować za grzechy, wspomóc bezdomnych albo pomodlić się za nieprzyjaciela". ReJesus ma też specjalną misję z okazji nadchodzących świąt. Konkurs "Ile dobra potrafisz uczynić?". "W ten sposób realizuje się coś symptomatycznego dla współczesnej kultury: potrzeba poszukiwania sensu, zakorzenienia w wartościach - mówi prof. Szpociński. - Powrotu do silnych wartości już nie będzie. Giną w natłoku treści. Serwisy religijne próbują wypełnić lukę, jaka powstała po upadku autorytetów. One oczywiście nie mogą być wyłowione z internetu, ale odbywa się wspólne poszukiwanie". Serwis ReJesus polecany jest przez Angielskie Towarzystwo Biblijne, Kościół anglikański i Anglikańską Grupę Ewangelizacyjną, jest zbudowany jak duży portal informacyjny. Fani krótkich wideo, zabawnych skeczy i dyskusji bez specjalnych ograniczeń wolą serwisy przypominające MySpace albo YouTube. Taki jest Beliefnet kupiony niedawno przez News Corporation Ruperta Murdocha. "Czuję się tu jak w wielkiej rodzinie - pisze Aman. - Po prostu lubię mówić o Bogu, a tu zawsze znajdziesz kogoś, kto zechce o Nim porozmawiać. Dyskutujemy o Słowie Bożym". Są grupy modlitewne, blogi, fora poświęcone opowiadaniom religijnym, a nawet przepisom kulinarnym. Z portalu korzystają nie tylko chrześcijanie - również buddyści, muzułmanie i żydzi. "Pomóż nam, błagamy Ciebie, przez wstawiennictwo św. Izydora, abyśmy podczas naszych wędrówek w internecie kierowali nasze ręce i oczy tylko na to, co podoba się Tobie" - taką modlitwę polecają twórcy portalu Mateusz. To najstarszy polski serwis katolicki. Powstał 11 lat temu. Daleko mu do GodTube. Zawiera poważne teksty księży i duchownych, nie ma wideo i emocjonujących dyskusji internautów. Kościół oczywiście docenia takie tradycyjne formy, ale coraz częściej namawia do odwagi. W dzienniku jezuitów La Civilta Cattolica, akceptowanym przez Watykan, ojciec Antonio Spadaro pisze: "Dla katolików w postkolonialnym czasie proselityzm stał się brudnym słowem. Dziś otworzyło się nowe pole dla działalności misyjnej - świat wirtualny, w którym należy nawracać niewiernych". "Obecność Kościoła w internecie powinna stawać się coraz bardziej odważna, świadoma - pisze ojciec Zdzisław Grad. - Nieobecny przegrywa".