publikacja 19.12.2007 06:25
W toczących się dyskusjach nad wprowadzeniem matury z religii czy finansowaniem z budżetu państwa metody in vitro pojawiły się głosy, że Kościół dąży do wprowadzenia państwa wyznaniowego i łamie jego neutralność światopoglądową. Te zarzuty byłyby prawdziwe, gdyby duchowni w debacie publicznej używali argumentów religijnych - napisał w Dzienniku Bogumił Łoziński.
Tymczasem oni odwołują się do powszechnie akceptowanych norm, na przykład prawa naturalnego - pisze w Dzienniku publicysta i dziennikarz Bogumił Łoziński. Dalej czytamy: Zarzut łamania neutralności światopoglądowej państwa przez Kościół postawił na łamach Dziennika m.in. profesor Paweł Śpiewak - przypomina Łoziński. - Byłby on uzasadniony, gdyby biskupi, tłumacząc swoje stanowisko, posługiwali się argumentami teologicznymi. Tymczasem we współczesnym świecie Kościół stosuje zasadę, że w dyskusji z ludźmi niewierzącymi czy innego wyznania lub wiary odwołuje się do prawa naturalnego, a więc do wspólnych wszystkim kulturom wartości, jak np. prawo do godności, wolności czy życia. Jeśli prześledzimy argumentację polskich biskupów, gdy wypowiadają się nie do wiernych, lecz w pluralistycznej światopoglądowo przestrzeni publicznej, nie znajdziemy w niej argumentów wyznaniowych - zwraca uwage publicysta. - Nauka Kościoła podkreśla bowiem, że norma o charakterze czysto religijnym nie powinna stawać się prawem państwowym. To jest wyraźna różnica w podejściu do koncepcji państwa między chrześcijaństwem a islamem. Owszem Kościół formułuje cztery obszary niepodlegające negocjacjom: prawo do życia, rodzina oparta na małżeństwie kobiety i mężczyzny, prawo rodziców do wychowywania dzieci oraz prawo do promocji dobra wspólnego, jednak w debacie publicznej wywodzi je z prawa naturalnego, a nie z bożego. Stawiając zarzuty Kościołowi, były poseł Platformy Obywatelskiej myli neutralność światopoglądową z neutralnością aksjologiczną, która jest nie do zrealizowania, ponieważ zawsze opowiadamy się po stronie jakichś wartości. Dostrzegła to nawet Unia Europejska, która po latach odmawiania Kościołom i związkom wyznaniowym prawa do uczestniczenia w debacie publicznej w końcu zaakceptowała je jako równoprawnych partnerów dialogu - wskazuje Łoziński. - Wyrazem tego jest art. 15b podpisanego w tych dniach Traktatu reformującego Unię Europejską. Po jego ratyfikacji odmawianie Kościołom prawa do zabierania głosu w sprawach publicznych może być uznane za dyskryminację. Na szczególną uwagę zasługuje stanowisko, jakie w sprawie in vitro zaprezentował w Dzienniku prof. Marcin Król. Historyk idei uważa, że w imię dobra człowieka Kościół nie powinien zakazywać sztucznego zapłodnienia, lecz dostosować swoje wymagania do szybko zmieniającego się świata i nie "odwracać się od modernizacji". Otóż stanowisko Kościoła wobec sztucznego zapłodnienia nie wynika z braku zrozumienia dla dramatu osób, które nie mogą mieć własnych dzieci. Wprost przeciwnie. Argumenty, które podają duchowni, wyrażają głęboką troskę o jakość początku ludzkiego życia i są wezwaniem do humanizacji tej metody. Biskupi mówią, że gdybyśmy bezkrytycznie zaakceptowali in vitro w obecnej postaci, skazalibyśmy się na metodę nie tylko nie do przyjęcia z powodów etycznych, bo w jej trakcie dochodzi do zabijania już wytworzonych ludzkich embrionów, ale także bardzo niedoskonałą medycznie. Stanowisko Kościoła w tej sprawie jest w istocie rzeczy głosem za człowiekiem, a nie przeciwko niemu.
W dyskusji o maturze z religii szczegółowe argumenty przeciwko tej propozycji wysunął mój redakcyjny kolega Cezary Michalski. Twierdzi on m.in., że poziom przygotowania katechetów daleko odbiega od poziomu ich kolegów uczących innych przedmiotów. Tymczasem po wprowadzeniu religii do szkół w 1990 r. wszyscy polscy katecheci mieli obowiązek uzyskania takiego samego poziomu wykształcenia jak inni nauczyciele i jak podkreślają przedstawiciele Kościoła, wymóg ten został spełniony. Potwierdzają to badania, które prowadziłem, pracując nad "Leksykonem zakonów w Polsce": o ile np. w 1997 r. w zgromadzeniu salezjanek, które zajmują się m.in. nauczaniem religii, wyższe wykształcenie miało 58 sióstr, o tyle w 2002 r. liczba ta wzrosła trzykrotnie. Podobnie jest w innych zgromadzeniach. Zapewne wśród nauczycieli religii są lepsi i gorsi pedagodzy, być może nawet poziom nauczania religii jest nieco niższy od średniej, ale nie na tyle, aby był to argument dyskwalifikujący ten przedmiot jako maturalny. Cezary Michalski argumentował także, że na religii młodzież uczona jest "paciorka" i dba się o jej rozwój duchowy, a tego nie da się ująć w ramy egzaminu maturalnego. Idąc takim tokiem myślowym, można się zastanawiać, z czego zdają egzaminy studenci teologii i ile "paciorków" muszą umieć, aby uzyskać stopień doktora czy profesora. Teza, że na religii nie jest przekazywana wiedza, jest absurdalna. Proponuję osobom ją formułującym zdanie egzaminu kończącego naukę religii w liceum, oczywiście z wiedzy, a nie ze znajomości "paciorka" czy stanu duszy. Jeśli zdadzą, przyznam im rację, ale jestem przekonany, że obleją. Mój redakcyjny kolega stawia też tezę, że biskupi próbują rozgrywać te problemy na płaszczyźnie politycznej. Owszem doszło do ich upolitycznienia, ale za sprawą polityków, szczególnie epigonów spod znaku PZPR, którzy zapowiedzieli zaskarżenie matury z religii do Trybunału Konstytucyjnego. Postawę SLD można wytłumaczyć sytuacją tej partii, gdyż wobec trudności ze sformułowaniem klarownego programu antyklerykalizm jest jednym z nielicznych elementów określających tożsamość postkomunistycznej lewicy. Michalski sugeruje także, że Kościół w Polsce jest tak silny, że wystarczy, gdy w spornych kwestiach przywoła polityków do porządku, a ci ustąpią. Teza ta, owszem, może być prawdziwa w stosunku do ugrupowań prawicowych, takich jak PiS i PO, którym zależy na dobrych relacjach z Kościołem. Można się zgodzić, że taki mechanizm zadziałał w przypadku wliczania stopnia z religii do średniej. Gdy w sierpniu minister Ryszard Legutko chciał się z tego pomysłu wycofać, szybko zrezygnował po ostrej reprymendzie jednego z hierarchów i swoich przełożonych. Jednak z samą obecnością religii na maturze nic takiego nie nastąpiło. Gdy sprawa spotkała się z ostrą krytyką publicystów, pilotujący sprawę abp Kazimierz Nycz tłumaczył spokojnie, że chodzi o czysto techniczną kwestię powiązania z maturą egzaminu na uczelnie teologiczne, a abp Józef Życiński zauważył, że Kościół nie będzie w tej sprawie prowadził "świętej wojny", a cała sprawa ma "rangę umiarkowaną". Kościół więc spokojnie czeka w tej sprawie na decyzję rządu.