Święta Trójca zrekonstruowana

Życie Warszawy/a.

publikacja 27.12.2007 06:00

Przed świętami w bazylice Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu wystawiono rekonstrukcję obrazu „Świętej Trójcy" Szymona Czechowicza. Oryginalny obraz namalowany w 1730 roku prawdopodobnie został spalony podczas Powstania Warszawskiego - podało Życie Warszawy.

Obraz „Święta Trójca” ma trzy metry długości i dwa szerokości. Aby Robert Stpiczyński, który wygrał konkurs na odrestaurowanie dzieła spalonego w 1944 roku, mógł pracować, płótno nawinięto na trzy drewniane wały regulowane korbą. Artysta odtwarzał obraz, widząc po kolei 80-centymetrowe fragmenty. Teraz dzieło znowu wisi w bazylice Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu. Przed świętami w bazylice Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu wystawiono rekonstrukcję obrazu „Świętej Trójcy” Szymona Czechowicza. Oryginalny obraz namalowany w 1730 roku prawdopodobnie został spalony podczas Powstania Warszawskiego. Zachowała się jedynie niewyraźna fotografia i coraz bardziej wyblakłe wspomnienia warszawiaków. W Polsce nie brakuje innych dzieł Czechowicza, które „mogą służyć pomocą”. Obrazy przedstawiające ten sam motyw wiszą w Tykocinie i Kościele Seminaryjnym w Kielcach. – Byłem w tamtych miejscach kilkakrotnie. Fotografowałem i analizowałem sposób malowania Czechowicza. Więcej, starałem się „zaprogramować Czechowiczem”, by spróbować myśleć i malować tak jak on – mówi Robert Stpiczyński, konserwator dzieł sztuki, na co dzień mieszkający we włoskiej Senigallii. Podczas konkursu na wyłonienie wykonawcy komisja złożona z historyków sztuki, profesorów warszawskiej ASP i proboszcza parafii bazyliki Świętego Krzyża jednogłośnie orzekła, że to właśnie Stpiczyński namaluje obraz. On, tak jak Czechowicz, wychowywał się na sztuce włoskiej. Z racji swego pochodzenia – matka Włoszka wyszła za mąż za Polaka z II korpusu generała Andersa – od dzieciństwa pała wielką miłością do malarstwa włoskiego. W trakcie pracy, by lepiej poczuć atmosferę baroku, lubi słuchać oper Mozarta albo „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego. Podczas malowania używa specjalnych lamp, które tworzą wrażenie światła dziennego. Na świecie polscy konserwatorzy cieszą się niezłą sławą. Nie dość, że kończą pięcioletnie studia, to jeszcze stopień specjalizacji jest naprawdę wysoki. Można się specjalizować w takich miejscach jak choćby Katedra Konserwacji i Restauracji Malarstwa na Podłożach Ruchomych i Rzeźby Drewnianej Polichromowanej, które dla przeciętnego Kowalskiego brzmią naprawdę egzotycznie. W Polsce można się wykształcić na kopistę, we Włoszech, w czasie dwuletnich studiów, aż taka specjalizacja jest niemożliwa. Dobry kopista, by zrozumieć malarzy, których naśladuje, musi sam umieć dobrze malować. – Z dołu moje malowidło wygląda na niezbyt wielkie. W rzeczywistości to naprawdę pokaźnych rozmiarów obraz. Żeby je namalować, potrzebowałem specjalnej machiny – tłumaczy artysta. Płótno długie na trzy metry, a szerokie na ponad dwa, nijak nie zmieściłoby się do współczesnej pracowni. – Musieliśmy więc wziąć się na sposób. Wykombinowałem, że można by nawinąć materię na trzy grube drewniane wały. Tomasz Olszewski szybko podchwycił mój pomysł i już po kilku dniach do mojej pracowni wjechała cała maszyneria regulowana korbą – wspomina Stpiczyński. Działała bez zarzutów. Był jednak jeden problem. – Przez wiele tygodni widziałem tylko fragmenty mojego obrazu. I tylko fragmenty – 80-centymetrowe pasy – malowałem – zdradza tajniki warsztatu. Przy malowaniu obrazu musiał powstać dokładny rysunek kompozycyjny, czyli naszkicowanie i rozmieszczenie wszystkich elementów. Dopiero potem artysta spędza długie godziny na nakładaniu warstw farby i malowaniu szczegółów. Powstało dzieło, którego z pewnością nie wyparłby się sam Czechowicz.

– Malarz Szymon Czechowicz to wybitny przedstawiciel akademizmu rzymskiego w malarstwie baroku – wyjaśnia doktor Jakub Sito z Instytutu Sztuki przy Polskiej Akademii Nauk, członek komitetu odbudowy. W czasie pobierania nauk w Rzymie Czechowicz sam często kopiował – choćby obrazy Rafaela. Po przenosinach do Warszawy dwukrotnie starał się zostać nadwornym malarzem Augusta II, ale w końcu sławę zdobył jako malarz sakralny i znakomity portrecista. Nowe-stare dzieło doskonale wpasowało się w rekonstruowany pod wodzą rzeźbiarza Tomasza Olszewskiego Ołtarz Ojczyzny. – Odtwarzamy ten ołtarz od prawie trzech lat – opowiada Olszewski. – Teraz to stan surowy. Dojdzie jeszcze 12 rzeźb, kapitele i cała ornamentyka. Za jakieś dwa lata ołtarz zostanie pozłocony złotem dukatowym. Zostawiliśmy dwie wolne przestrzenie na obrazy i jestem szczęśliwy, że jedna już została wypełniona. Do powstania Ołtarza Ojczyzny zużyto dotychczas kilkaset kilogramów stali i 15 metrów sześciennych drewna. Płótno do malowidła sprowadzono aż z Włoch. Czasami w trakcie różnych rekonstrukcji zdarzają się sytuacje ekstremalne. W czasie którejś z mszy jeden z wykonawców wisiał nad wiernymi. Zbierał wymiary obrazu i po prostu nie zdążył zejść przed jej rozpoczęciem. Innym razem, podczas rekonstrukcji we Włoszech, już w czasie finalnego sprzątania na obraz spadła paleta farb pigmentowych. Cały olej został zalany kubłami zimnej wody i pigment na szczęście ściekł bez śladu. Jednak kościół wyglądał jak po gaszeniu pożaru. A w trakcie rekonstrukcji obrazu w Sandomierzu z rusztowania spadło wiadro pełne wapna. Pech chciał, że na dole stały kobiety ubrane w czerń. Widok po wypadku był niesamowity. Trochę jakby tuż po pracy postawić obok siebie kominiarza i piekarza. Na szczęście ta rekonstrukcja poszła bardzo sprawnie i w zeszłym tygodniu obaj panowie triumfowali. Po ponad dziesięciu godzinach udało im się zawiesić na wysokości 12 metrów misternie rzeźbioną owalną ramę i umieścić w niej obraz. Spiritus movens całego projektu rekonstrukcji jest fundacja Sursum Corda, a dokładniej proboszcz bazyliki ksiądz Marek Białkowski. – W 2004 roku Ojciec Święty Jan Paweł II pobłogosławił akt erekcyjny odbudowy ołtarza Najświętszego Sakramentu i wyniósł go do godności Ołtarza Ojczyzny – mówi proboszcz. W bazylice na Krakowskim Przedmieściu są trzy ołtarze. Jeden główny i dwa boczne. Ale tak naprawdę to te boczne są ważniejsze, bo to właśnie tam trzymany jest Przenajświętszy Sakrament. – Kościół Świętego Krzyża bardzo ucierpiał w czasie Powstania Warszawskiego, ta rekonstrukcja jest leczeniem „ostatniej rany wojennej” – tłumaczy ksiądz Białkowski. Wierni, władze miasta stołecznego Warszawa i Polonia amerykańska to współfundatorzy przedsięwzięcia. Kiedyś artyści sami kręcili farby, szukali składników w przyrodzie. Stąd np. nazwa siena palona – dla normalnego zjadacza chleba, jasny brąz – pochodzi od nazwy regionu i miasta w Italii, w których ziemia ma właśnie taki kolor. W trakcie budowy stosowano proste narzędzia, często nawet w środku, w kościele używano koni. Dziś na świecie różne rekonstrukcje przeprowadza się metodami bardziej nowoczesnymi. Zamiast łuków ceglanych stosuje się np. gazobeton. Tak odbudowano m.in. pałac Jabłonowskich na placu Teatralnym. Jednak już przy odbudowie Zamku Królewskiego było zupełnie inaczej. Niektórzy pytali, czy poszczególne elementy są z formy. Nie mogli uwierzyć, że ktoś to robił ręcznie. – Ta rekonstrukcja ma zostać przeprowadzona w sposób jak najbardziej przypominający dawne metody. Bez względu na koszty – podkreśla Sito. Całość zostanie ukończona mniej więcej za dwa lata, ale już dziś warto przyjść popatrzeć. Jest na co.