Islamista nie musi być brodaty

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 27.12.2007 19:22

Miliony młodych muzułmanów nie chcą już słuchać starych brodatych szejków. Za to są na każde skinienie przystojnego księgowego, który w atrakcyjny sposób wpaja im nawet najbardziej konserwatywne zasady islamu - odnotowała Gazeta Wyborcza.

Amerykański Time umieścił go na liście stu najbardziej wpływowych ludzi świata. Jego 18-języczną stronę Amrkhaled.net odwiedza rocznie 25 mln osób. Jego programy nadawane są przez arabskie telewizje satelitarne w najlepszym czasie. A serwis YouTube roi się od jego kazań. Amr Chalid, wysoki, ubrany w garnitur od Hugo Bossa 40-latek o magnetycznym spojrzeniu, z zawodu jest ekonomistą. Przez kilka lat pracował w kairskim oddziale firmy doradczej KPMG przy projektach dla PepsiCo. czy Colgate. Aż do 1999 r., kiedy właściciel ekskluzywnego klubu strzeleckiego w Kairze poprosił go, żeby zastąpił nieobecnego kaznodzieję. Kazanie tak się spodobało, że odtąd Chalid przemawiał co tydzień. Kiedy jego kazania zaczęły przyciągać tysiące słuchaczy, a płyty z nagraniami sprzedawały się jak świeże bułeczki, zaniepokoiły się nawet egipskie władze. W 2000 r. Chalid dostał propozycję nie do odrzucenia - miał przestać nauczać albo wynosić się z Egiptu. Wyjechał tej samej nocy - do Bejrutu, a po dwóch latach osiedlił się w brytyjskim Birmingham. To tam zaczął drugą część misji - namawia młodych europejskich i amerykańskich muzułmanów, by starali się integrować z miejscowym społeczeństwem. - Jeśli jesteś synem Pakistańczyków, ale mieszkasz w Anglii, twoja drużyna to Arsenal - przekonuje. Na Zachodzie zasłynął dwa lata temu. Po opublikowaniu w Danii karykatur z podobizną Mahometa jego brodaci koledzy odżegnywali się od Zachodu i wzywali do demonstracji. Chalid zwołał w Kopenhadze konferencję młodzieży i namawiał do wyjaśnienia sobie nieporozumień: - Gdyby Bóg chciał, żeby na świecie był tylko islam, nie stwarzałby innych religii. Konserwatywni klerycy wiedzą, że nie są w stanie z nim konkurować o rząd dusz młodych muzułmanów. - Kup sobie płytę, jego naprawdę warto posłuchać - zachwalają Chalida moi syryjscy i egipscy znajomi. - Nareszcie ktoś, kto nas rozumie. Kupuję płytę i zaczynam rozumieć, za co tak go lubią. Chalid mówi egipskim dialektem (najpopularniejszym w świecie arabskim), a czasem nawet slangiem. Żartuje, mówi, że Mahomet był pierwszym menedżerem. Opowiada, jak towarzysze proroka urządzali zawody w pluciu pestkami z arbuza. - Chyba nie myślicie, że prorok zawsze był poważny? - pyta. Po kazaniu Chalid zwykle zadaje wiernym zadanie domowe: - Przestańcie śmiecić. Idźcie zagłosować. Oddajcie coś biednym. Kiedy w zeszłym roku kazał w ciągu tygodnia pokonać odległość maratonu, w całym świecie arabskim widać było biegających w kółko młodych ludzi. Kiedy poradził zasadzić roślinkę, dachy kairskich wieżowców błyskawicznie się zazieleniły. W 2005 r. przeprowadził ankietę elektroniczną wśród młodzieży. - Czy jesteś gotów założyć własny biznes? - pytał. Dostał 2 mln odpowiedzi. - Zaniosę wasz głos światu, niech Zachód wreszcie zrozumie, że młodzi Arabowie chcą budować, nie niszczyć! - obiecał Chalid. Nic dziwnego, że w tym roku czytelnicy egipskiego magazynu "Al Szabab" ("Młodzież") obwołali go drugą najpopularniejszą osobą w kraju, po prezydencie Hosni Mubaraku.

Piorunujące wrażenie robi na kobietach, bo nie dość, że jest przystojny, to w kazaniach mówi o ważnej roli kobiety w społeczeństwie. Przypomina, że pierwszą osobą, która przyjęła islam, była kobieta - żona Mahometa Chadidża. Ma swoje stałe kolumny w muzułmańskiej prasie kobiecej. - As salamu alejkum, pokój wam wszystkim - cichym głosem zaczyna kazania. Zamyka oczy, modli się cicho. Potem zaczyna mówić coraz głośniej, gwałtowniej. Często płacze, krzyczy. A razem z nim tłum. Bo gdziekolwiek się pojawia - w Niemczech, USA, czy Kuwejcie - sale pękają w szwach. Przychodzą kobiety w dżinsach i te zakryte od stóp do głów, brodaci mężczyźni w tradycyjnych strojach i nowocześnie ubrana młodzież. Chalid przed kazaniem dokładnie dowiaduje się, kto będzie go słuchał. - Czuję wasz ból! - zaczął przemówienie w USA. - Wiem, jak się tu czujecie jako muzułmanie po 11 września. Po kazaniach wymyka się jak gwiazda rocka, w asyście ochroniarzy, którzy odgradzają go od tłumu fanów. Jednak Chalid to także konserwatysta, który potrafi wiernych nastraszyć, pytając, czy są gotowi na Sąd Ostateczny, i barwnie przedstawiając wizję piekła. - Czy gdybyś umarł dziś, a Allah spytałby o twoje życie, jesteś gotowy? - pyta. A kobietom przypomina, że "zdjęcie chusty to największy grzech!". Tysiące dziewczyn po jego kazaniach bez szemrania zakłada chusty. Nawet Zachód daje się nabrać - Zbuduję most łączący Zachód ze Wschodem - powtarza. I właśnie tego oczekuje od niego Zachód, widząc w nim lek na groźnych brodatych szejków sączących z ambon meczetów nienawiść do wszystkiego, co zachodnie. Chalid to spec od marketingu. Wie, z kim i gdzie dobrze jest się pokazać. Jest ulubieńcem żony jordańskiego króla Ranii, znajomym prezydenta Jemenu i rodziny królewskiej Kuwejtu. Dostał nagrodę ONZ za walkę z paleniem wśród młodzieży. Brytyjskie Foreign Office zaprasza go do wygłaszania wykładów mających zwalczać ekstremizm wśród młodych Brytyjczyków. Gra w piłkę nożną z drużynami krajów arabskich, a piosenki przewodnie jego programów nagrywają największe gwiazdy arabskiej muzyki pop. Jednak nie wszystkich ujął swoim uśmiechem i magnetycznym wzrokiem. - Cała jego osoba to jedno wielkie oszustwo - pisał o nim Hala Mustafa, kairski liberał, wydawca dziennika Demokracja. - To islamski teokrata, tyle że uśmiechnięty. Według Waela Abbasa, egipskiego blogera, Amr Chalid to "wielki krok do islamizacji Egiptu": - Ma wielką charyzmę i przez to udaje mu się to, o co walczą islamiści: młodzież z dnia na dzień staje się bardziej konserwatywna. W wywiadzie dla brytyjskiego dziennika Independent Chalid nie chciał wyjawić swoich planów na przyszłość. - Na razie mam dobry dialog z Zachodem i miliony ludzi, którzy mnie słuchają. Co będzie dalej? Poczekamy, zobaczymy.