Co straszy apostołów nowoczesności

Rzeczpospolita/Tomasz P. Terlikowski/a.

publikacja 29.12.2007 05:56

Zwolennicy nowoczesności uznali, że najważniejszym elementem rozwoju cywilizacyjnego Polski jest laicyzacja, a przynajmniej zepchnięcie Kościoła i ludzi wierzących do kruchty - napisał publicysta Rzeczpospolitej Tomasz P. Terlikowski.

Widmo państwa wyznaniowego zawisło nad Polską - ironizuje Terlikowski. - Jak przed laty publicyści, filozofowie, a nawet teologowie, ostrzegają, że jeśli nic się nie zmieni, niebawem obudzimy się w Iranie. Ich najczarniejsze sny nawiedzają karne oddziały „katolickich integrystów”, które tylko czekają na sygnał do ataku, a policja religijna już sporządza listy nieprawomyślnych lewicowców, w dokumentach biskupów zaś czuje się fanatyzm (Piotr Pacewicz „Ręka Boga, fanatyzm biskupów”, Gazeta Wyborcza 19.12.2007 r.). „Spokoju nie będzie” bowiem na wojnę wyruszyli najpierw „katolicy konserwatywni” (Mirosław Czech „Bić PiS z prawej strony” GW 30.11.2007 r.), a teraz dołączyli do nich hierarchowie, którzy postanowili sprawdzić PO, uznając, że „od zreedukowanych na konserwatyzm liberałów więcej mu się należy” (Robert Krasowski „Liberałowie w opałach”, Europa nr 193/2007). Co wywołało lęki publicystów? - zastanawia się publicysta. - Jakież to zbrodnie przeciw liberalnej demokracji czy spokojowi społecznemu popełnili biskupi oraz konserwatywni katolicy? Cóż takiego chcą zrobić, że trzeba bić na alarm? Odpowiedź jest banalnie prosta: biskupi wydali list, w którym sprzeciwili się refundowaniu zabiegów in vitro, przypomnieli, że wprowadzenie matury z religii zostało uzgodnione z poprzednim rządem i nie ma powodów, by się z tego wycofywać. I nic więcej. Oba te stanowiska, co nie jest bez znaczenia, były reakcją na wcześniejsze wypowiedzi, komentarze i decyzje, które nie zostały wywołane przez Kościół czy „integrystów”. Kwestię refundowania in vitro jako pierwszy postawił Dziennik, później wypowiedzieli się politycy PO (w tym premier), a dopiero na koniec swoje stanowisko ogłosili biskupi. Oczywiste zresztą dla każdego, kto ma najmniejsze pojęcie o doktrynie Kościoła. Podobnie było z religią na maturze. Krzyk podnieśli nie biskupi, ale media, którym fakt, że młodzież chcąca studiować teologię czy historię Kościoła będzie mogła zdać egzamin maturalny z religii, uznały za ostatni krok na drodze do państwa wyznaniowego. Fakty nie są jednak w tym sporze istotne. Liczy się okazja do zaprezentowania światu własnej wizji modernizacji Polski, w której konserwatywny katolicyzm (niezależnie od odcieni) jest przeszkodą, jaką trzeba przekroczyć na drodze ku lepszej przyszłości - uważa Terlikowski. - W tej sprawie – redaktorzy Dziennika i Gazety Wyborczej – choć w wielu innych kwestiach między nimi istnieje przepaść – są zadziwiająco zgodni. Dlatego zarówno publicysta Dziennika Cezary Michalski, jak i Mirosław Czech z GW mogą przestrzegać PiS przed religijnymi prawicowcami („w smutnych trzyczęściowych garniturach”, by posłużyć się terminologią Michalskiego), a hierarchię – przed nieodpowiedzialnymi działaniami integrystów.

U obu pojawiają się zresztą dokładnie te same terminy: integryzm, fundamentalizm, nieodpowiedzialność - wylicza Terlikowski. - Nieco dalej na tej drodze zajdzie Michalski, który o porażki polskiej prawicy oskarży samego Pana Boga („Gdy prawica spotyka Boga”, Dziennik 18.04.2007 r.). Ale i Czech nie ukrywa, że w postawie katolickich konserwatystów najniebezpieczniejsze jest to, że mają oni poglądy i (by posłużyć się cytatem) „nie zawahają się ich użyć”. „Będą składać projekty ustaw, zbierać pod nimi tysiące podpisów, urządzać marsze pro life. Nie ustaną w wysiłkach” – przestrzega publicysta Wyborczej przed działaniami, które jego macierzystej gazecie nie przeszkadzają, pod warunkiem że podejmowane są przez środowiska gejowskie czy feministyczne. Wtedy nie jest to naruszanie spokoju społecznego, ale debata o granicach praw ludzkich…I nie ma w tym nic zaskakującego. Po prostu obie gazety i publikujący w nich zwolennicy nowoczesności przyjęli, że jedynym modelem rozwoju cywilizacyjnego jest okcydentalizacja, co przyznał (w rozmowie z Ludwikiem Dornem) Michalski. Jej istotnym elementem pozostaje laicyzacja, a przynajmniej zepchnięcie Kościoła i ludzi wierzących do kruchty. Chrześcijanom wolno zatem głosić swoje poglądy na temat homoseksualizmu na kazaniach, ale już nie w parlamencie czy nawet na wykładzie uniwersyteckim. Włoski filozof i polityk chadecki Rocco Butiglione może więc zostać słusznie ukarany za słowa o homoseksualizmie (których zresztą nie wypowiedział). Ale już etyk i feministka Magdalena Środa sugerująca, że katolicy zajmują się głównie biciem żon i dzieci, sprawdza jedynie dopuszczalne granice wypowiedzi. Ten wzór państwa różnorodnego, takiego jak w Europie Zachodniej, pozostaje „nadzieją” zarówno skrajnych jak i „zmęczonych liberałów” (vide wywiad Cezarego Michalskiego udzielony Krytyce Politycznej nr 13/2007). Nadzieje na różnorodność i laickość to nie wszystko - wskazuje publicysta Rzeczpospolitej. Za krytyką „państwa wyznaniowego” idzie wizja „państwa świeckiego”. Podstawowym żądaniem jest więc wyrzucenie religii ze szkół (albo przynajmniej egzekwowanie przez państwo tego, czego nie chcą egzekwować rodzice i uczniowie – czyli lekcji etyki), dopuszczenie aborcji na życzenie („zmęczony liberał” Michalski postuluje „tylko” wprowadzenie w obieg pigułki wczesnoporonnej) oraz ograniczenie wpływu ludzi wierzących i hierarchów na życie publiczne. Już bowiem sam fakt, że politycy mogą wsłuchiwać się w opinie biskupów jest „niebezpieczny dla demokracji”. „… politycy mający oparcie w tradycjonalistycznej prowincji, gdzie hipermarketów i marszów równości nie ma, próbują wyznaczać dopuszczalne reguły życia mieszkańcom wielkich miast. To też analogia do sytuacji w Iraku” – groził już dwa lata temu Janusz Majcherek („Jak się psuje demokrację”, GW 12.12.2005 r.). Przywiązanie do tradycyjnych wartości to niejedyne zagrożenie, z jakim musi się zmierzyć „państwo niewyznaniowe”. Nie mniej groźna jest… rodzina. „Jeśli więc się podnoszą głosy wzywające do umacniania rodziny i więzi rodzinnych jako mających stabilizować życie społeczne, a tym samym demokrację, to trzeba pamiętać o możliwym zagrożeniu wynikającym z umacniania rodziny i więzi rodzinnych kosztem demokracji. Nepotyzm i jego przyrodnia siostra korupcja nie spadły na Polskę z księżyca. Wyrosły na tutejszym podglebiu społeczno-kulturowym, z niego czerpią żywotne siły” – zaznacza Majcherek.

Magdalena Środa idzie jeszcze dalej, sugerując, że jedyne, czego dzieci mogą się nauczyć w domu, to „egoizm i hedonizm” („Wychowujemy egoistów”, Newsweek 16.12.2007 r.), a drogą do wyuczenia wartości odmiennych jest przekazanie wychowywania dzieci państwu, które – nawet wbrew woli rodziców – powinno zapewnić siedmio-, ośmiolatkom prawo wyboru religii. Każdy z tych postulatów jest tylko krokiem na drodze do zbudowania państwa rzeczywiście postępowego. A na jego końcu leży projekt państwa liberalnego maksimum (od razu trzeba zastrzec, że np. Cezary Michalski jest mu wrogi), w którym – jak w Wielkiej Brytanii katolickie ośrodki adopcyjne muszą przekazywać dzieci parom homoseksualnym, jak w Szwecji, gdzie pastor może trafić przed sąd za stwierdzenie, że homoseksualizm jest grzechem. Przeszkodą na drodze do realizacji takiego projektu jest oczywiście Kościół. Dlatego trzeba ustawić go w roli głównego przeciwnika nowoczesności, praw ludzkich i prześladowcy kobiet (robią to Magdalena Środa czy Piotr Pacewicz, uznający „katolicką etykę seksualną za okrutną”) albo też przypisać mu zupełnie nową, niezgodną z jego misją rolę. Ma on być nie tyle „znakiem sprzeciwu”, ile gwarantem spokoju społecznego, świadkiem tradycji, ewentualnie (choć to już może zaczepiać o „państwo wyznaniowe”) ornamentem na rozmaitych uroczystościach narodowych. Istotne jest jednak to, by nawet nie próbował się wychylać z nauczaniem moralnym. Kościół milczący można pochwalić (zrobił to Mirosław Czech w tekście „Bić PiS z prawej strony” za rozsądne odcięcie się od postulatów integrystów). Ale Kościół nauczający o zasadach moralnych musi zostać pouczony i zganiony za to, że stara się zachować linię wyznaczoną przez Benedykta XVI. „Polski episkopat chce się wpisać w dominujący dzisiaj ton nauczania Kościoła powszechnego – usztywnienie doktryny wobec postępów laicyzacji w całej Europie. Rzecz jednak w tym, że taka postawa charakteryzuje wspólnoty mniejszościowe, walczące o samą możliwość przetrwania (…) Tymczasem Kościół w Polsce wciąż się rozwija (…) może więc sobie pozwolić na postawę otwartą wobec wyzwań, jakie niesie współczesność” – sugeruje Czech („Tu rządzi episkopat”). Optymalny Kościół w Polsce to zatem taki, dla którego nauczanie moralne Watykanu jest mniej istotne, niż „wyzwania niesione przez nowoczesność”. Taki milczący lub – jeszcze lepiej – przytakujący Kościół byłby idealnym partnerem do budowania nowej konstrukcji. Wymaga ona wprawdzie naruszenia ideowego i moralnego status quo, na którym opiera się (dość zresztą chwiejnie) III RP od momentu zakończenia zimnej wojny religijnej z początku lat 90., ale nie stanowi to zmartwienia przeciwników państwa wyznaniowego. Oni chcą zbudować lepszy ustrój i mają do tego prawo, w odróżnieniu od integrystów, którzy chcą tylko niszczyć spokój społeczny. Dziwna to wizja debaty i dyskursu, ale nie ma co ukrywać, coraz częstsza na Zachodzie, do którego mamy przecież dołączyć poprzez szybki proces okcydentalizacji - podsumowuje Terlikowski.