Japonia pod okiem Opatrzności Bożej

Nasz Dziennik/a.

publikacja 07.01.2008 06:10

O pracy misyjnej w Kraju Kwitnącej Wiśni z s. Sylwestrą Mazurek ze Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej rozmawia Nasz Dziennik.

- Jak Siostra trafiła do Japonii? - Moim marzeniem była praca na misjach. A dlaczego do Japonii? Nasze zgromadzenie dostało propozycję rozpoczęcia pracy w tym kraju. A że bardzo chciałam pojechać na misje, zgłosiłam chęć wyjazdu do tej pracy. Wyjechałyśmy w 1976 r., czyli - jak łatwo policzyć - 31 lat temu. Dotarłyśmy tam dokładnie w wigilię Świąt Bożego Narodzenia. Od tego czasu jestem tam nieprzerwanie. - Ile sióstr wtedy przyjechało na misje? Ile jest teraz? - Było nas cztery, po 2 latach dojechały kolejne cztery do pomocy. A obecnie jest nas dwanaście, w tym jedna Japonka. Mamy tam trzy domy zakonne - jeden dom znajduje się w diecezji w Tokio w Nakameguro, a dwa domy mamy w diecezji Osaka: w dzielnicy Aboshi w Himeji-shi i w Aioi. W diecezji Osaka prowadzimy dwa przedszkola katolickie. Jedno w Aboshi, w którym mamy około 300 dzieci, a drugie w Aioi, gdzie jest 110 maluchów w wieku od 3 do 6 lat. - Czy tylko katolickie dzieci uczęszczają do przedszkoli prowadzonych przez Siostry? - Nie. W ogóle bardzo mało jest katolików w Japonii, poniżej pół procenta, dlatego na 300 dzieci jest pięcioro dzieci z rodzin katolickich. Pozostałe są z rodzin wyznających różne religie. W większości są z rodzin buddyjskich - szintoistycznych, ale dużo jest też z rodzin bezwyznaniowych. Ale w związku z tym, że przedszkole jest katolickie, wszystkie dzieci jednakowo się modlą - zaczynają dzień modlitwą, modlą się przy posiłkach, celebrują święta katolickie. - Rodzicom dzieci niekatolickich to nie przeszkadza? - Nie, nie, wręcz przeciwnie. Sami często uczestniczą w naszych modlitwach. A do przedszkola mamy długą listę dzieci oczekujących, których rodzice chcą, by było wychowywane w przedszkolu katolickim. Wszystkim dzieciom przekazujemy zasady katolickie, naukę o Chrystusie, Matce Bożej. Nasze zasady wychowawcze są dobre, rodzice bardzo je sobie cenią i wybierają nasze przedszkole. A często jest tak, że po pójściu do szkoły podstawowej dzieci, które nie są katolikami, przychodzą do nas na tzw. szkoły sobotnie, czyli po prostu na lekcje religii. Dzieci są przywożone po południu, lekcje trwają około półtorej godziny. Zaczynamy od śpiewania pieśni religijnych i modlitwy w kościele, w tym czasie czytane jest też Słowo Boże. Potem dzieci - podzielone klasami na grupy - mają zajęcia, w czasie których uczą się katechizmu i zasad religijnych.

Mamy takie dzieci, które przychodzą przez 6 lat - całą szkołę podstawową. Rodzice ich solidnie je przywożą, bo uważają, że wychowanie katolickie jest dobre. Nie przywożą ich dlatego, że wierzą w Pana Boga, ale właśnie dlatego, że uważają, że wychowanie katolickie jest dobre. - Czy to ich zbliża do Pana Boga w jakiś sposób? Czy są przypadki nawróceń? - Tak, oczywiście. Są przypadki, że to, iż dzieci chodzą do takiego, a nie innego przedszkola, zbliża ich do Pana Boga, oddziałuje na nich. Zdarza się, że po paru latach matka wraca do nas i prosi o chrzest. Uczy się katechizmu i przygotowuje do przyjęcia tego sakramentu. Nie jest dużo takich przykładów, ale mamy nadzieję, modlimy się o to, by ta podstawa wiary katolickiej, którą otrzymały, była umocnieniem serca i by te osoby w swoim życiu mogły się na niej oprzeć, że będą dobrymi ludźmi w świecie i swoim kraju. Dla nas to jest jakby sianie ziarna Słowa Bożego, przekazywanie dobrych wartości ludzkich i chrześcijańskich. - Czy po zakończeniu edukacji w przedszkolu dzieci mają zapewnione lekcje religii w szkole podstawowej? - Smutne jest, że nie mamy w pobliżu żadnej szkoły podstawowej katolickiej. Dzieci idą do szkół państwowych, a tam już nie ma religii. Do tego źródła dzieci mają szansę powrócić, jeżeli pójdą do gimnazjum czy liceum katolickiego. Jeżeli się dostaną... Bo szkoły katolickie w Japonii są na bardzo wysokim poziomie, egzamin wstępny jest trudny, a chętnych, którzy chcą się do nich dostać - w przeważającej części niekatolików - jest bardzo dużo. Nieraz katolickie dzieci się nie dostają. Matki naszych przedszkolaków chciałyby, byśmy same założyły szkołę podstawową, ale z wielu względów jest to bardzo trudne, m.in. finansowych. Ale też musimy brać pod uwagę fakt, że społeczeństwo japońskie się starzeje i dzieci jest coraz mniej. - A jak wygląda sytuacja katolików w Japonii. Wiemy, że jest ich bardzo mało... - Tak, jest bardzo mało, ale ci, co już są katolikami, są gorliwi i przychodzą w każdą niedzielę na Eucharystię. Oczywiście są też tacy, którzy przychodzą do kościoła od święta, tak jak i w Polsce. Na Mszę św. udają się w wielkie święta - w Boże Narodzenie, w Wielkanoc i na Wszystkich Świętych. Ale wielu jest bardzo gorliwych. W Japonii dużym problemem jest to, że brakuje kapłanów. Obecnie tam kładzie się duży nacisk na przygotowanie tych wiernych, którzy są, żeby oni bardziej angażowali się w pracę - by prowadzili grupy Pisma Świętego, by czuli się bardziej odpowiedzialni za przekazywanie wiary, by angażowali się bardziej w liturgię. Na przykład rozdawali Komunię Świętą, roznosili ją do chorych. Ze względu na ten brak kapłanów konieczny jest większy udział wiernych w tej bezpośredniej działalności apostolskiej. - Jak liczne są parafie?

- W naszej parafii jest 350 osób, a w całym półmilionowym mieście są dwie parafie. W tym drugim kościele jest 1100 wiernych. To ma swoje plusy, wszyscy się znają, jest bardzo rodzinnie. Po każdej Eucharystii wierni zostają - spotykają się na herbacie i ciastkach i rozmawiają. - Mają Siostry powołania z Japonii do Waszego zgromadzenia? - Obecnie mamy tylko jedną Japonkę, która jest w naszym zgromadzeniu już 14 lat, ale mamy nadzieję na kolejne. Teraz w Japonii jest ogólny spadek powołań. Wcześniej, jak na niewielką liczbę katolików, było bardzo dużo powołań. Teraz rodziny japońskie mają zazwyczaj po jednym dziecku. Więc jeżeli tak jest, to rodzice nawet nie chcą się zgodzić, by córka była siostrą zakonną czy syn kapłanem. Tak mi się wydaje, że m.in. tu jest cały problem. Przedtem - gdy dzieci w rodzinach było więcej - rodzice chętniej oddawali je na służbę Bogu. - A co z barierą językową? - Nasza siostra, która jest Japonką, modli się z nami po polsku, zna nasz język, teraz przyjechała do naszego kraju na kurs języka polskiego na KUL, żeby móc lepiej porozumiewać się ze współsiostrami. Ona sama chce się uczyć polskiego. To trudny język. Zresztą dla nas nauka japońskiego też nie jest łatwa. Pocieszające jest to, że akcent japoński i nasz polski są zbliżone. Podczas nauki języka japońskiego nie mamy trudności z wymową, oczywiście są trudności z pisaniem i gramatyką. Na to trzeba poświęcić wiele czasu. Ja się uczyłam go w szkole tylko 2 lata, potem to już od dzieci. Ale tego języka trzeba się uczyć całe życie. Nawet dorośli Japończycy korzystają ciągle z elektronicznych słowników. - Oprócz przedszkoli prowadzą Siostry jakieś inne dzieła? - W Tokio siostry służą chorym ludziom. Jedna siostra pracuje jako pielęgniarka. W naszym głównym domu prowadzimy dzienną opiekę dla samotnych staruszek. Przychodzą do nas codziennie i uczestniczą w różnych zajęciach, jak haftowanie, wyszywanie, robienie maskotek. Do tego mają gimnastykę. Uczestniczą we wspólnych modlitwach, razem śpiewają pieśni religijne. I to też w dużej mierze nie są katoliczki. - Czyli katolickość przyciąga? - Tak, na pewno, bo okazujemy im serce. Najważniejsza jest miłość, trzeba drugiego człowieka umieć przyjąć takim, jakim jest, umieć go docenić. Według mnie, w Japonii jest duża tolerancyjność. I my czujemy, że Japończycy nas szanują, że widzą w nas dobre wartości i chcą, żeby te wartości im przekazać. Ta tolerancyjność religijna jest powszechna. Są małżeństwa, w których mąż jest buddystą, żona katoliczką, a dzieci są jeszcze innego wyznania, ale wszyscy żyją w zgodzie, w miłości i w pokoju. W Japonii jest zwyczaj, że w domach robi się ołtarzyki. I często jest tak, że stoją tam figurka Buddy, przodkowie w urnach i - jak mają kontakt z katolicyzmem - to będzie też stała figurka Matki Bożej. Wszystkich traktują jednakowo. Dla nas to nie do pomyślenia, a dla nich to normalne. Japończycy nie wierzą w jednego Boga. Oni nie mogą zrozumieć, że jest jeden Bóg. Mają niezliczoną ilość bóstw. Dla żony mąż jest bogiem. Słońce, drzewo, każdy widziany przedmiot jest dla nich bóstwem. Ale są tacy młodzi ludzie, którzy w nic nie wierzą, i otwarcie o tym mówią.

- Kim dla Japończyków jest Chrystus? - Dla nich Chrystus na krzyżu jest niezrozumiały. Jak zobaczą krzyż, to jest dla nich odrażające, straszne, dlaczego został ukrzyżowany. - Dlatego Siostra nosi krzyż z pasyjką, mimo że inne siostry Opatrzności Bożej noszą krzyż, na którym jest serce gorejące? - Tak, dokładnie. Nasza założycielka matka Marcjanna Antonina Mirska uważała, że trzeba krzyżować swoje serce, i słusznie. Ale jak miałyśmy na misjach ten krzyż z sercem, to nasze dzieci się pytały, dlaczego mamy brukiew na krzyżu. Ten znak był dla Japończyków nieczytelny, dlatego teraz nosimy krzyże z pasyjką. Dzieci, jak widzą ten krzyż z Panem Jezusem, to go całują, bo wiedzą, kim jest Jezus. - Jak Siostry docierają do Japończyków? Jak wygląda głoszenie Dobrej Nowiny? - Do Japończyków najbardziej przemawia Matka Boża z Dzieciątkiem. Cenią Ją i kochają. Lubią uroczystości związane ze świętami Matki Bożej. Jednak musimy im tłumaczyć, że Matka Boża nie jest boginią, że jest Matką Pana Jezusa. Musimy to bardzo podkreślać. Tak samo musimy tłumaczyć, że my nie czcimy figurki Matki Bożej, że jest ona symbolem przypominającym o Matce Bożej. Figurka nie jest bóstwem. Tak samo jest z krzyżem. Musimy im mówić, że Bóg jest niewidzialny, a krzyż nie jest bóstwem. To jest praca misyjna od podstaw, od zera. Uczymy ich robić znak krzyża. I tu kolejna trudność, oni nie mogą pojąć, jak to Bóg jest jeden, ale w Trzech Osobach - ma trzy imiona. Ale to jest trudne i dla Polaków, i dla katolików w ogóle. - Przez te 31 lat pobytu w Japonii zauważyła Siostra większe zainteresowanie katolicyzmem? - Tak, obecnie widzę, że jest większe zainteresowanie naszą wiarą. Mam grupę matek naszych przedszkolaków, które same się do nas zgłosiły i przychodzą do nas raz w tygodniu na takie "pogadanki" na temat Pisma Świętego. Zazwyczaj najpierw przez godzinę tłumaczę, wyjaśniam jakiś fragment Biblii, a potem godzinę o nim rozmawiamy. Wtedy te matki mówią, jak one to rozumieją, jak można by to w życiu realizować, jak to jest dla nich drogie i cenne. Przeżywają to głęboko. Są wśród nich i takie, które chciałyby przyjąć chrzest, ale często mężowie się na to nie zgadzają. A gdy mąż się sprzeciwi, to nie mogę na siłę dopuścić jej do chrztu, mimo że ona sama tego pragnie. Nie można bowiem rozbijać w ten sposób rodziny. W takim przypadku zachęcam ją do modlitwy - i sama też się modlę, by mąż również zrozumiał, czego ona pragnie, i sam tego zapragnął. Żona może mężowi podsunąć też Pismo Święte. Dużo jest również małżeństw, w których mąż jest katolikiem, a żona nie. Wtedy jest łatwiej do nich dotrzeć. Znamy takie właśnie małżeństwo. Kiedyś do pewnej pani tak trochę żartem powiedziałam, że może by przyszła uczyć się o Piśmie Świętym, żeby sama sprawdziła, czy jej mąż do jakiejś sekty nie należy. Ona się zgodziła i po 2 latach też przyjęła chrzest. Ale mąż sam by jej tego nie zaproponował, bo w Japonii mąż się lęka żony... Potem ochrzcili też dzieci i jest piękna katolicka rodzina. - Czyli trochę tych widzialnych owoców Siostry mają? - Tak, trochę ich jest. Ale - jak powiedział św. Maksymilian Maria Kolbe, który był przez krótki czas w Japonii - w tym kraju zdobyć jedną duszę, to więcej jak cała parafia w Polsce. To są święte słowa i prawdziwe. Tak więc nie ma dużo tych owoców, ale na pewno są, i to nas cieszy. A resztę zostawiamy Opatrzności Bożej! rozmawiała Maria Popielewicz