publikacja 10.01.2008 06:15
Skoro istotnym elementem życia społecznego, przynajmniej w Polsce, jest religia, to żywotnym interesem powinno być kształcenie w tym zakresie - powiedział w rozmowie z Gazetą Wyborczą ks. prof. Bogusław Milerski, profesor pedagogiki religii Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, generalny wizytator nauczania kościelnego w Kościele ewangelicko-augsburskim (luterańskim).
Aleksandra Pezda: Czy jesteśmy w Polsce gotowi na egzamin maturalny z religii? Ks.prof. Bogusław Milerski: Trzeba wypracować nowy model nauczania religii. I nie można go uzasadniać tak jak dotąd - katechizujemy w szkole, bo ok. 90 proc. społeczeństwa to wierzący. Można się przecież spodziewać, że procesy sekularyzacyjne będą postępować, a pozycja polityczna Kościoła słabnąć. Dlatego nauczanie religii trzeba oprzeć na solidnych, edukacyjnych podstawach. - Czyli jakich? - Argumentowałbym za nauczaniem konfesyjnym, prowadzonym z perspektywy określonego wyznania, ale pod warunkiem pełnego zapoznawania ucznia z różnymi stanowiskami, np. Kościołów, religii czy tradycji humanistycznej. W nauczaniu chodzi o kształtowanie tożsamości człowieka, a to się dokonuje z jednej strony poprzez odniesienie do podstawowych form zakorzenienia ucznia w świecie m.in religii, z drugiej przez konfrontację z tym, co nowe i często obce. Zarazem jednak ta pierwotna perspektywa, wynikająca z przynależności do danej wspólnoty, nie może być w szkole absolutyzowana, a raczej traktowana jako ważny, ale niejedyny sposób przedstawiania i uzasadniania zjawisk czy poglądów. - Jakie mogą być społeczne korzyści z nauczania religii? - Skoro istotnym elementem życia społecznego, przynajmniej w Polsce, jest religia, to żywotnym interesem powinno być kształcenie w tym zakresie. Analfabetyzm religijny nie sprzyja budowaniu społeczeństwa demokratycznego. W tym sensie nie tylko Kościołom, ale także państwu powinno na tym zależeć. Zapytam tak: Czy uczniowie, z których większość deklaruje wiarę religijną, mogą stać się dojrzałymi obywatelami bez dojrzałości religijnej? Moim zdaniem nie. - Czy to znaczy, że ateista nie może być dobrym obywatelem? - Truizmem byłoby stwierdzenie, że dobrym obywatelem, dobrym człowiekiem może być zarówno wierzący, jak i ateista. Chodzi mi bardziej o to, aby w odniesieniu do ludzi deklarujących przynależność kościelną pokazać związek pomiędzy ich dojrzałością religijną a społeczną. Odrębną kwestią jest przygotowanie alternatywnego przedmiotu dla niewierzących. Ważne jest, aby ta możliwość była realna.
Żeby zrozumieć, jak ważna jest dojrzałość religijna, wystarczy przywołać najnowsze konflikty, chociażby bałkański. Wojna wybuchła tam z powodów politycznych, ale przerodziła się w konflikt etniczny, w konsekwencji religijny. - W Niemczech od lat obowiązuje matura z religii. Co sprawdza - wiarę czy wiedzę? - Jest taka tendencja we współczesnym świecie, żeby wszystko sprowadzać do mierzalnych kategorii. Ale pewnych kwestii, jak np. wrażliwości moralnej czy pytań o sens życia, nie jesteśmy w stanie zmierzyć. W argumentacji na rzecz religii w niemieckiej szkole podkreśla się, że w kształceniu szkolnym powinien istnieć obszar, gdzie uczeń konfrontuje się z pytaniami egzystencjalnymi, na które nie ma jednej doskonałej odpowiedzi. Tego nie weryfikuje się oceną. Ocenia się wiedzę, m.in. ze znajomość podstawowych tematów teologicznych czy etyczno-społecznych. Na maturze w Niemczech religia jest przedmiotem do wyboru. Sprawdzają ją egzaminatorzy tak samo przygotowani i według tych samych zasad jak z innych przedmiotów. - Jako szkolny przedmiot religia jest obowiązkowa? - Tak i jest to obowiązek wpisany do niemieckiej konstytucji Republiki Weimarskiej z 1919 r., a następnie powtórzony przez prawo zasadnicze RFN z 1949 r. Wyjątkiem są tzw. szkoły neutralne światopoglądowo, tworzone w niewielkiej liczbie przez państwo jako jeden z warunków zachowania owej neutralności. Uczeń może wybrać przedmiot alternatywny, przygotowany dla niewierzących, ale nie może - jak w Polsce - zrezygnować w ogóle z nauczania religii bądź etyki. Jednak, mimo wielości wyznań i faktu, że konstytucja nie przesądza o profilu wyznaniowym nauczania religii, w praktyce lekcje religii w szkole koncentrują się wokół tzw. wyznań historycznych. A więc ewangelickiego, katolickiego, ale również np. religii żydowskiej. Z powodu m.in. wysokich wymogów merytorycznych mniejsze Kościoły i związki wyznaniowe nie podejmują wysiłku organizacyjnego związanego z prowadzeniem nauczania w szkole. Na przykład różne Kościoły protestanckie nie widzą przeszkód, aby ich wyznawcy uczestniczyli w szkole w nauczaniu religii ewangelickiej, skoro odwołuje się do tych samych reformacyjnych korzeni. Takiemu podejściu sprzyja fakt dużej otwartości programów nauczania. Obowiązuje też wysoka poprawność polityczna - np. wydawcy podręczników do religii pilnują, żeby bohaterowie na ilustracjach byli przedstawicielami różnych grup etnicznych. - Jak jest z islamem?
- Państwo stara się, żeby wprowadzić to wyznanie do szkół. Po to, żeby mieć wpływ, żeby z jednej strony nie dopuścić treści fundamentalistycznych, z drugiej - informować o całym spektrum tradycji religijnych. Poparły to Kościoły katolicki i ewangelicki. Państwo stawia jednak warunek - standardy nauczania i przygotowanie nauczycieli muszą być dokładnie takie same jak innych wyznań. To oznacza, że trzeba by i na tych lekcjach przekazywać wiedzę o innych religiach, i to w sposób obiektywny. Bronią się przed tym konserwatywni muzułmanie. Jednak niedawno uruchomiono kształcenie nauczycieli muzułmańskich na uniwersytetach w Münster i Erlandze-Norymberdze. - Jakie są niemieckie lekcje religii? W polskiej szkole często przypominają katechezę. - Szkoła publiczna w państwie demokratycznym nie może prowadzić katechezy o charakterze parafialnym. Niemiecki model określamy często jako konfesyjno-dialogiczny. Co znaczy, że z jednej strony kształtowana jest tożsamość wyznaniowa ucznia, z drugiej - umiejętność obcowania i rozumienia odmienności. Podam przykład: na katechezie w polskiej szkole, gdy mówimy o dekalogu, zaczynamy od starotestamentowej narracji - czyli analizujemy przekaz biblijny, a następnie przechodzimy do normatywnego znaczenia dekalogu nie tylko dla członków Kościoła, lecz i dla życia społecznego. To spojrzenie w kategoriach ekskluzywnych. Komunikat jest taki: to właśnie chrześcijaństwo dysponuje nadrzędnym katalogiem wartości. W Niemczech naukę o dekalogu często zaczyna się od np. omówienia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Z tego płynie nauka dla uczniów: takim samym katalogiem, na którym teraz buduje się nowoczesne społeczeństwa, religia chrześcijańska dysponowała znacznie wcześniej. Na lekcjach religii omawia się zjawiska społeczne, np. fascynację futbolem i wiele rytuałów temu towarzyszących. Uświadamia się uczniom quasi-religijną strukturę zachowań kibiców, którzy - mówiąc obrazowo - modlitwę "Ojcze nasz" zastępują wyznaniem "Piłko nożna nasza". Stąd już krok do poważnej analizy funkcji religii w życiu codziennym człowieka. - Naszym katechetom to właśnie sprawia kłopot. - Rzeczywiście, i to niezależnie od wyznania. Jednak w Niemczech jest prościej - tam żaden Kościół nie zrezygnował z nauczania religii również poza szkołą. W Polsce katechezę parafialną zastąpiono po prostu katechezą w szkole. Dopóki tak będzie, dopóty będziemy mieli nieustanne problemy z kontestowaniem statusu religii, z podważaniem sensowności tych lekcji w szkole, wliczania oceny do średniej i egzaminu maturalnego. - Czy w takim razie jest sens wprowadzać religię na maturę?
- Mimo wszystko jestem tego zwolennikiem, choć obawiam się wielu trudności. M.in. dlatego, że wprowadzenie religii do szkół w Polsce odbyło się w 1990 r. poza dyskusją o aspektach edukacyjnych. I teraz mamy kłopot - to Kościoły określają program nauczania religii w szkołach. MEN nie ma na to realnego wpływu. Jak więc przy tak dużej autonomii Kościołów zorganizować egzamin maturalny, który w końcu jest egzaminem państwowym? W Niemczech za przygotowanie podręczników odpowiadają Kościoły, ale standardy nauczania, programy szkolne określają komisje wspólne - Kościoła i państwa. W tym punkcie prawo niemieckie zasadniczo różni się od polskiego. Konstytucja niemiecka traktuje bowiem nauczanie religii w szkole jako rzecz wspólną państwa i Kościołów. - Jak jest z alternatywnym wobec religii przedmiotem dla niewierzących? - Muszę przyznać, że w szkole podstawowej w praktyce nie zawsze jest realizowany. Realna alternatywa istnieje tak naprawdę w gimnazjach (odpowiednik polskich gimnazjów i liceów). Zdarza się także i tak, że na lekcje religii w szkole uczęszcza więcej osób, niż jest wyznawców danej religii w regionie. - Czemu więc nie zastąpić religii religioznawstwem? - Ta argumentacja jest silniejsza w społeczeństwach bardzo zsekularyzowanych. U nas odsetek osób identyfikujących się z religią, nie tylko katolicką, jest wysoki, co sprawia, że te głosy słabną. Poza tym przecież mamy zapisy konkordatowe, które jednoznacznie gwarantują miejsce religii w szkołach. W Niemczech też wybuchają takie debaty. Są projekty alternatywne. Od Republiki Weimarskiej mamy do czynienia z tzw. klauzulą bremeńską dopuszczającą w Bremie, która ma status kraju związkowego, tzw. nauczanie historii biblijnych. To historyczna nazwa dla przedmiotu, który miał przezwyciężać ograniczenia konfesyjne. W latach 90. kraj związkowy Berlin-Brandendburgia chciał wprowadzić zastępczo przedmiot o nazwie "kształtowanie życia - etyka - religia". Powstał problem, jak to pogodzić z konstytucyjnym zapisem o obowiązkowym nauczaniu religii? Stanęło na tym, że nowy przedmiot nie mógł zastąpić religii, może natomiast być prowadzony niezależnie. - Czy polski Kościół ewangelicki umie korzystać z doświadczenia niemieckich katechetów? - Nie tylko niemieckich pedagogów religii, bo tak ich w protestantyzmie nazywamy. Dążymy do tego, aby zmienić nauczanie z czysto konfesyjnego na bardziej otwarte. Oczywiście muszą to realizować konkretni nauczyciele. Jesteśmy świadomi, że niektórym z nich trudno pojąć, że szkolne nauczanie religii musi się różnić od katechezy parafialnej. Zwłaszcza że nasze lekcje odbywają się często w budynkach parafialnych. Poza Śląskiem Cieszyńskim, gdzie nauczanie religii ewangelickiej w szkole jest na ogół normą, nie udaje się zebrać dość licznych grup. Niezależnie, czy religia jest prowadzona w szkole, czy w tzw. punktach pozaszkolnych, spełniamy jednak wszelkie wymogi systemu oświatowego. W Polsce tylko 0,2 proc. wierzących, a więc nieco ponad 80 tys. osób to ewangelicy.