Kościół Mariacki wychodzi z mroku

Gazeta Wyborcza/a.

publikacja 19.01.2008 05:55

Najstarsza świątynia Katowic, dzięki najnowszym technologiom, odzyskuje powoli swój pierwotny wygląd. Kilka tygodni temu zdemontowane rusztowania odsłoniły odnowioną wieżę kościoła Mariackiego. Była czarna, teraz szokuje czystym, jasnym kamieniem - odnotowała Gazeta Wyborcza.

Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny w Katowicach, dla katowiczan znany bardziej jako kościół Mariacki, jest najstarszą zachowaną świątynią katolicką w mieście. O jej budowie zadecydował Heinrich Förster, ówczesny biskup wrocławski, który podczas swojej wizyty, wiosną 1861 roku u kanonika w Raciborzu, wyznaczył architekta kościoła. Wybór padł na Alexisa Langera, który dał się poznać jako uzdolniony projektant kaplicy cmentarnej św. Wawrzyńca we Wrocławiu oraz kościoła w Tułach. Langer, wykształcony w Królewskiej Szkole Sztuk Budowania i Rzemiosła we Wrocławiu oraz u mistrzów murarskich w Oławie i Kłodzku, tworzył neogotyckie budowle, dalekich od bezmyślnego kopiowania wzorników architektonicznych. Jego własna fantazja podsuwała mu wiele oryginalnych rozwiązań. Dla Katowic zaproponował trójnawową bazylikę na planie krzyża łacińskiego, czyli z krótszymi ramionami poprzecznymi. Jednak pośpiech i ograniczone finanse niewielkiej liczby wiernych zmusiły do okrojenia projektu. Zamiast naw bocznych wzniesiono rząd niskich kaplic bocznych, połączonych przejściami w przyporach tak, że sprawiają wrażenie płytkich naw. Budowa trwała w latach 1862-70. Główna bryła to nawa główna z krótkim transeptem, czyli poprzecznym ramieniem i wieloboczne prezbiterium, do którego przylega zakrystia. Od frontu stanął masyw wieżowy. Kościół Mariacki nie jest jednak typowym dziełem Langera, który zazwyczaj budował w cegle. W Katowicach postawił na ciosy kamienne z dolomitu śląskiego. Wybór budulca spowodował, że budowla nie ma tej strzelistości, co ceglane świątynie, ale nie można jej zarzucić przysadzistości. Przez ostatnie miesiące wieżę przykrywały rusztowania. Postawiono nawet specjalną windę, która dojeżdżała do podstawy hełmu. Na sam szczyt, gdzie stoi krzyż, prowadziły już tylko drabiny. Taką wycieczkę na samą górę odbył ks. dr Andrzej Suchoń, proboszcz parafii Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny. Wymagała ona niemałej odwagi, bo wieża od podstawy do czubka mierzy 71 metrów. - Dopiero będąc na górze, można sobie uświadomić ogrom świątyni. Z dołu perspektywa powoduje, że rzeźbiarskie elementy są znacznie mniejsze. Każda żabka na hełmie to prawie naturalnej wielkości głowa lwa - opowiada ks. Suchoń.

Remont to nie tylko czyszczenie murów, ale i ich naprawa. Trzeba było uzupełnić wiele ubytków, bo kamień pod wpływem zanieczyszczonej atmosfery w wielu miejscach zwietrzał. Do pracy konieczny był prawdziwy rzeźbiarz, który odtworzył brakujące żabki, kwiatony czy rzygacze, tak charakterystyczne dla neogotyku. Część z nich stoi jeszcze przy plebani, czekają na dalszy remont świątyni, widać ich ogrom. Na wieży odkryto też ślady po pocisku artyleryjskim z czasów II wojny światowej. Kościół Mariacki to oprócz strzelistej bryły także bogato zdobione wnętrza. Nad ich wystrojem pracowali najlepsi artyści. Niestety nie zachował się pierwotny ołtarz, przetrwał jedynie obraz Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia, który jest do dziś w domu parafialnym. Prezbiterium zostało mocno przebudowane. Duże zasługi w nowoczesnym wystroju świątyni ma ksiądz Emil Szramek, który został tutaj proboszczem w 1926 roku. W latach 1928-30 wyposażył świątynię w sześć dużych płócien o tematyce maryjnej. Były to dzieła Józefa Unierzyskiego, zięcia Jana Matejki. Obrazy zawisły pomiędzy oknami a arkadami, utrzymane są w klimacie renesansu włoskiego, ale nie pozbawione śląskich motywów. Jednak najwspanialsze w kościele wydają się być witraże Adama Bunscha. Ten malarz i dramatopisarz, uczeń Mehoffera, był przedstawicielem Młodej Polski. Największe wrażenie robią skromne, niewielkie witraże w bocznych kaplicach, powstałe w latach 1937-39. Wykonano je w słynnym Zakładzie Witrażów S. G. Żeleński w Krakowie, który pracuje do dziś. Bunsch stworzył całą opowieść, z prawej strony witraże wyrażają cnoty chrześcijańskich, po drugiej stronie odpowiadają im ich przeciwieństwa, czyli występki. W 2001 roku poddano je dokładnej konserwacji, przez lata były tak brudne, że nie było widać ich kolorów. Teraz znów można podziwiać ich mistrzostwo. Bunsch nasycił je mocnymi brawami. Duże kontrasty, prosta grafika mają w sobie charakter sztuki japońskiej. Czytelna symbolika, gdzie cnoty i grzechy symbolizują rośliny i zwierzęta jest zarazem oryginalna i wciąż zadziwia świeżością. Każdy symbol podkreślony jest odpowiednim psalmem, dzięki czemu witraże, niczym komiks opowiadają w jasny sposób o kondycji ludzkiej natury. I tak dorodna jabłoń symbolizuje szczodrość, naprzeciw niej pojawił się witraż z walczącymi o kość psami - to chciwość. W poetycki sposób oddano zazdrość, na witrażu robactwo zjada piękne kwiaty malwy. Lśniąca wieża w kolorze piaskowym świeci nawet w nocy, dzięki specjalnej iluminacji. Jednak odstają do niej pozostałe elewacje. Do skończenia remontu potrzeba jeszcze kilku milionów złotych. - Marzy mi się, by na swoje 140-lecie kościół był w całości odnowiony - snuje plany ks. Suchoń.