Jezuici z konieczności wchodzą na teren ryzykowny

Katarzyna Bartman (Dziennik)/wiara.pl/a.

publikacja 21.01.2008 16:48

Nie uczestniczyliśmy w spiskach czy buntach. Tym bardziej w inkwizycji. Nie mieliśmy z nią nic wspólnego - mówi ks. Bogusław Steczek SJ w rozmowie z Katarzyną Bartman (Dziennik).

Rozmowa została przeprowadzona przed ogłoszeniem wyniku wyborów nowego generała, którym został 72-letni o. Adolfo Nicolas z Hiszpanii. Katarzyna Bartman (Dziennik): Jezuici są jedynym zakonem, który składa ślub wierności papieżowi. Któremu papieżowi: waszemu czarnemu ( generałowi - red.), czy białemu, winny jest ojciec posłuszeństwo w pierwszej kolejności? Bogusław Steczek*: Jezuici, oprócz trzech ślubów: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, składają czwarty ślub szczególnego posłuszeństwa Ojcu Świętemu w sprawach misji. To znaczy, że zobowiązują się wypełnić każde zadanie zlecone przez papieża, w jakimkolwiek zakątku ziemi, ochoczo, bez szukania wymówek. Oczywiście, najwyższym przełożonym naszego zakonu, podobnie jak i innych zakonów, jest papież. Stąd każdy jezuita w pierwszej kolejności jemu jest posłuszny, a następnie przełożonym Towarzystwa Jezusowego. - Pytam o ślub wierności papieżowi, bo ma on nauczyć was pokory. Pomiędzy jezuickimi generałami a Kurią Rzymską (czytaj papieżem - red.) często w historii występowały poważne różnice poglądów. Które kwestie wzbudzały aż takie napięcie ? - Trudno udowodnić, że jesteśmy pokorni. Już samo podjęcie się takiego zadania świadczyłoby o braku pokory... Zmarły kilka miesięcy temu kardynał Adam Kozłowiecki, zresztą jezuita, misjonarz Zambii (przed śmiercią udzielił obszernego wywiadu „Dziennikowi”), słynący z niezwykłego poczucia humoru (a spędził sześć lat w Auschwitz i Dachau!), często powtarzał: „My, jezuici, jesteśmy dumni z naszej pokory i nikomu nie damy się w niej wyprzedzić”. Mówiąc poważnie, różnice poglądów niekoniecznie świadczą o braku pokory, ale o tym, że ludzie myślą, szukają prawdy, lepszych rozwiązań. Tak również jest w Kościele. Różnice poglądów nie powinny przeszkadzać w zachowaniu podstawowej jedności, zwartości szeregów apostolskich, by nie ucierpiała najważniejsza sprawa: głoszenie Ewangelii w świecie. Od czasu do czasu występowały pewne napięcia między zakonem i Kurią Rzymską. Tak było np. na przełomie XVI i XVII wieku w sprawie sposobu wprowadzania chrześcijaństwa przez sławnego misjonarza Chin, o. Matteo Ricciego i jego współbraci. To, co w dzisiejszym Kościele jest ewidentne, a jest nim inkulturacja w głoszeniu Ewangelii, nie było takie jasne w tamtej epoce. Pewne sprawy dojrzewają powoli w Kościele. W latach siedemdziesiątych ub. stulecia istniało również napięcie, dotyczące właśnie czwartego ślubu posłuszeństwa Ojcu Świętemu. Niektórzy chcieli, by ten ślub składali wszyscy jezuici, również bracia zakonni. Papież Paweł VI postanowił, że ma pozostać tak, jak jest i zakon się dostosował do tego. Pewne napięcia wywoływali nie generałowie, ale pojedynczy jezuici, którzy niezbyt szczęśliwie uważali, że pomogą Kościołowi krytykując poczynania Stolicy Apostolskiej czy też samego papieża. I za to właśnie trzeba się z pokorą uderzyć w piersi! - Pominął ojciec czasy współczesne. Tymczasem włoskie gazety aż huczą , od tego, że przyczyną dymisji waszego generała, o. Petera Hansa Kolvenbacha (pierwsza w historii jezuickich generałów - red.) nie jest wcale sędziwy wiek zakonnika, jak się to podaje, ale konflikt z obecnym papieżem - konserwatystą. Czy to prawda?

- Spekulacje włoskiej prasy o motywach dymisji o. Kolvenbacha są absurdalne. Jeszcze w ostatnich latach pontyfikatu Jana Pawła II nasz generał starał się o odejście z urzędu. Dopiero jednak Benedykt XVI dał na to „zielone światło” dwa i pół roku temu. Po drugie dymisja o. generała Kolvebacha jest drugą w historii jezuickich generałów. Pierwszą była dymisja o. Pedro Arrupe, który w 1981 r. doznał wylewu krwi do mózgu i był sparaliżowany. Wcześniej przed nim żaden z generałów nie składał dymisji, bo nie było takiej możliwości. Zakon radził sobie w ten sposób, że w wypadku poważnej choroby generała lub jego niezdolności do rządzenia z powodu podeszłego wieku, Towarzystwem rządził wikariusz generalny. Dzisiaj staramy się unikać takiej sytuacji. Po prostu nasze prawo dopuszcza możliwość, że wybrany dożywotnio generał może złożyć rezygnację z urzędu ze względu na chorobę lub starość. - Od kilku dni w Rzymie odbywa się Kongregacja Generalna jezuitów. Wybieracie następcę o. Kolvenbacha. Oprawa uroczystości przypomina papieskie konklawe. Skąd to podobieństwo? - Przypomina ona bardziej scenariusz kapituł generalnych w innych zakonach, choć są w niej niektóre elementy oryginalne. Zabroniona jest wszelka propaganda wyborcza, i to już od chwili zwołania Kongregacji Generalnej. Obecna Kongregacja została zwołana dwa lata temu, dokładnie 2 lutego 2006 r. Elektorzy, a jest ich obecnie 218, mogą między sobą wymieniać informacje o ewentualnych kandydatach, ale w cztery oczy i to wyraźnie poproszeni o to. Zwłaszcza ostatnie cztery dni poprzedzające wybór są przeznaczone na tę indywidualną wymianę informacji. To prosty system, ale działa znakomicie. Jego warunkiem jest zasada, że każdy głosuje zgodnie z własnym sumieniem. Nie ma żadnych możliwości tworzenia bloków czy grup nacisku. Sam wybór poprzedzony jest mszą, a następnie godziną modlitwy w absolutnej ciszy w auli. Jak widać, wybór dokonuje się w klimacie duchowego rozeznania. Konstytucje zakonu (por. n. 698) przewidują, że zamknięci w auli elektorzy nie mogą z niej wyjść i nie można im niczego dawać do jedzenia – oprócz chleba i wody – dopóki nie wybiorą przełożonego generalnego. Zwykle generał zostaje wybrany w pierwszym lub drugim głosowaniu i to przez zespół elektorów, których znaczna część nie znała się osobiście jeszcze kilkanaście dni wcześniej. Tak więc zapis o chlebie i wodzie nie wygląda zbyt dramatycznie... - Stanowisko generała jest u was dożywotnie. Tego przecież nie ma w innych zakonach... Wybrany generał musi faktycznie przyjąć wybór. Nikt go zresztą nie pyta o zgodę. Zostaje wybrany dożywotnio, choć – jak wspomniałem – zgodnie z obecnym prawodawstwem ma możliwość złożenia rezygnacji z racji zdrowia lub podeszłego wieku, co ma właśnie miejsce obecnie. - Wśród kandydatów na czarnego papieża najczęściej wymieniani są Hindus i Hiszpan. Czy mógłby ojciec opowiedzieć coś więcej o tych kapłanach? - Jak wspomniałem, od chwili zwołania Kongregacji Generalnej w zakonie obowiązuje absolutny zakaz propagandy wyborczej. Dotyczy wszystkich jezuitów, nie tylko elektorów. Nie ma więc możliwości wymieniania konkretnych kandydatów, tym bardziej w mediach. Jesteśmy jednak przekonani, że Duch Święty będzie asystował przy wyborze i że otrzymamy odpowiedniego człowieka na to niezwykle odpowiedzialne stanowisko. Będzie odpowiadał za pracę apostolską blisko dwudziestu tysięcy jezuitów. - Skoro nie możemy mówić o kandydatach na generała wprost, to zróbmy tak: zapytam o dwóch współbraci, a nie kandydatów: o. Elías Royón i o. Lisbert D’Souza? Jakimi byliby przywódcami? - Podziwiam Panią za spryt, ale odpowiem. O. Elías Royón jest prowincjałem całej Hiszpanii. Wcześniej był wychowawcą naszego „narybku”, czyli tzw. magistrem nowicjatu. Potem został prowincjałem w Madrycie. Następnie został mianowany asystentem o. generała Kolvenbacha ds. Europy Południowej. Odpowiadał więc w zakonie za takie kraje, jak Hiszpania, Italia, Portugalia i Albania. Przez kilkanaście lat byliśmy „kolegami po fachu” w kurii generalnej jezuitów jako asystenci generała. Trochę mniej znam o. Lisberta D’Souzę, choć spotkaliśmy się wielokrotnie. Ostatnio w ub. roku. Pochodzi z Indii, z Bombaju. Był prowincjałem swojej prowincji, a także całych Indii. Obecnie jest asystentem generała ds. Azji Południowej, czyli Indii i Sri Lanki. Jakimi byliby przywódcami? Pytanie to – niestety – zahacza już o zakaz propagandy wyborczej w Towarzystwie Jezusowym.

- Żegnając się ze swoim urzędem ustępujący generał powiedział, że misją jezuitów jest krzewienie wiary na granicach światów i kultur. Ojciec, jako asystent o. Kolvenbacha wypełniał właśnie taką specjalną misję na Wschodzie. Jakie zadania w Rosji i byłych obszarach ZSSR były Ojcu powierzone? - Doprecyzuję: słowa, jakie Pani przypisuje O. Kolvenbachowi, wypowiedział wcześniej Paweł VI. Były one cytowane często, bo dobrze oddają zarówno oczekiwania Kościoła jak i świadomość jezuitów. Kard. Rodé w swojej homilii na rozpoczęcie obecnej Kongregacji również nawiązał do nich, gdy zachęcił nas, byśmy zajęli pozycję awangardy zgodnie z tradycją Towarzystwa, które od czasów św. Ignacego działało tam, gdzie krzyżują się drogi Kościoła i społeczeństwa, wiary i kultury oraz religii i sekularyzmu. Jako asystent o. generała Kolvenbacha (w latach 1990-2003) pomagałem mu w zarządzaniu zakonem na terenach Polski, Czech, Słowacji, Chorwacji, Słowenii, Serbii, Czarnogóry, Rumunii i byłego Związku Radzieckiego, konkretnie w Rosji, na Ukrainie, w Białorusi, w Kazachstanie i Kirgizji. W roku 1992 zaczynaliśmy niemal od zera, choć w Związku Radzieckim działali zawsze jezuici, oczywiście tajnie i w rozproszeniu. - Która z tych misji była najtrudniejsza? - Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, która misja była najtrudniejsza. Przeważała świadomość, że to, co robimy, ma głęboki sens. Po latach komunizmu i prześladowań katolicy na nowo mogli się gromadzić, tworzyć widzialną wspólnotę kościelną. - Co ojciec może powiedzieć, o konflikcie Kościoła z rosyjską Cerkwią? Dlaczego do tej pory nie doszło do zawieszenia broni między tymi wyznaniami? Czy jezuitom nie powiodła się misja na Wschodzie? - Napięcie między Kościołem katolickim i Kościołem prawosławnym w Rosji utrzymuje się, choć pojawiają się oznaki „odwilży”. Kościół katolicki posądzany jest o prozelityzm. Trudno się z tym oskarżeniem pogodzić, bo każdy, kto choć trochę zna sytuację w Rosji wie, że Kościół katolicki nie uprawia żadnego prozelityzmu, czyli namawiania prawosławnych do przechodzenia w szeregi katolickie. W wymienionym przeze mnie moskiewskim Instytucie św. Tomasza współpracują z nami prawosławni profesorzy i patriarchat o tym wie. To konkretny przykład ekumenizmu, i to owocnego. - Czym różnią się zadania powierzone jezuitom przez Benedykta XVI od priorytetów Jana Pawła II? - Ojciec Święty Benedykt XVI kontynuuje twórczo program Sługi Bożego Jana Pawła II. Jan Paweł II poprosił zakon, by pomógł Kościołowi w realizacji postanowień Soboru Watykańskiego II. Poprosił też, byśmy zaangażowali się w Rosji. W tym sensie obecny papież stawia przed nami te same zadania. Zobaczymy, co powie jezuitom 21 lutego br. W tym dniu przyjmie wszystkich uczestników obecnej Kongregacji Generalnej na czele z nowym generałem. - Jezuici uważani byli przez wieki za elitę intelektualną Kościoła. Jak wygląda wasz obecny wkład w dzisiejszą teologię oraz naukę? - Odpowiedź na to pytanie wymagałaby oddzielnego traktatu. Mieliśmy w ostatnich dziesięcioleciach wybitnych teologów. Wystarczą nazwiska: Karl Rahner, Henri de Lubac, Jean Daniélou, Avery Dulles. Twórczy wkład w rozwój nauk teologicznych i biblijnych wnoszą nasze wyższe uczelnie. Prowadzimy obecnie 200 uniwersytetów i wyższych szkół. Wymieńmy tylko Papieski Uniwersytet Gregoriański, Papieski Instytut Biblijny oraz Papieski Instytut Studiów Wschodnich w Rzymie, Georgetown University w Waszyngtonie, Sophia University w Tokio, Universidad Comillas w Madrycie, Universidad Javeriana w Bogocie (27.000 studentów!) czy Hochschule für Philosophie w Monachium.

Ekumenizm jest jednym z priorytetowych zaangażowań zakonu, zleconych nam również przez Jana Pawła II. Prekursorem był niemiecki jezuita – kard. Augustin Bea, wielka postać Soboru Watykańskiego II. Tradycyjnie zajmujemy się dyscyplinami „świeckimi”. Podkreślamy przez to, że nie ma konfliktu między rozumem i wiarą. Wymienię tylko Watykańskie Obserwatorium Astronomiczne, prowadzone przez międzynarodową ekipę naszych współbraci. - Jak to się stało, że zakon powołany do walki z herezjami i reformacją, jest dziś największą awangardą Kościoła? Mam na myśli m.in wymyśloną przez was teologię wyzwolenia, która powiela hasła marksizu oraz bardzo przychylną postawę wobec buddyzmu i hinduizmu... - Zakon nie został powołany do walki z herezjami i reformacją. Towarzystwo Jezusowe narodziło się z pragnienia służenia Kościołowi. Dopiero znacznie później św. Ignacy Loyola, nasz założyciel i jego pierwsi towarzysze zorientowali się, że jedności Kościoła zagraża reformacja. I podjęli to wyzwanie. Jezuici starają się służyć twórczo Kościołowi. Stąd z konieczności wchodzą na teren ryzykowny. I tak w poważnej kwestii problemów społecznych podjęli refleksję teologiczną, nazwaną w skrócie teologią wyzwolenia. Podobnie rzecz się ma w wypadku dialogu międzyreligijnego. W jaki sposób mogą się zbawić miliony, jeśli nie miliardy ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o Chrystusie jako jedynym Zbawicielu człowieka? - Nie odpowiedział mi ojciec na pytanie. Pilnowaliście żelazną ręką depozytów wiary i nauki Kościoła, a teraz z tą wiarą eksperymentuje. Skąd ta zmiana? - Nigdy nie pilnowaliśmy „żelazną ręką depozytów wiary i nauki Kościoła”. Broniliśmy wiary i szerzyliśmy ją. I nic więcej. Teraz robimy to samo. Nie „eksperymentujemy” też z naszą wiarą. To rzeczywistość zbyt głęboka, ale jednocześnie żywa, podlegająca refleksji. - Unika ojciec odpowiedzi jak wytrawny dyplomata i polityk. Z zamiłowania do polityki jezuici też są znani. Jakie zadania politycze realizuje Towarzystwo Jezusowe w Polsce? Co ojciec sądzi o: in vitro, religii w szkołach, lustracji w Kościele czy Radia Maryja? - Nie jesteśmy ani politykami, ani dyplomatami. No, może poza pewnymi wyjątkami. Tak więc w Polsce nie realizujemy żadnych ideologicznych zadań. To nie nasz teren. Tym niemniej: w ubiegłym roku uruchomiliśmy w naszej Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie kierunek politologii. Chcemy formować tam liderów, którzy zaangażują się poważnie w życie społeczne i polityczne naszego kraju. W tym sensie wkraczamy na teren „polityczny”, ale w duchu troski o człowieka i dobro wspólne. Nie szukamy władzy, realizacji jakichś partykularnych interesów, tym bardziej medialnych sensacji. Po tym wszystkim, co powiedziałem, ostatnie pytanie o głośne problemy w Polsce traktuję jako rodzaj „przepytywanki”. Ustosunkowanie się do tych spraw pozostawiam innym. Czy to jest odpowiedź dyplomatyczna? - Jest bardzo jezuicka... Od wieków sterujecie Kościołem z tylnego siedzenia. Waszą domeną są polityczne spiski, bunty przeciwko papiestwu, inkwizycje i nieuczciwe procesy członków Opus Dei. Sami zadbaliście o tę czarną legendę, czy ktoś wam w tym pomógł? - Powtarza Pani obiegowe opinie mieszczące się w ramach czarnej legendy o jezuitach. Nie uczestniczyliśmy w spiskach czy buntach. Tym bardziej w inkwizycji. Nie mieliśmy z nią nic wspólnego. Sam Ignacy Loyola był prześladowany przez inkwizycję hiszpańską, i to jeszcze jako człowiek świecki, po swoim nawróceniu. „Odsiedział” swoje, ale poszedł po rozum do głowy. Zaczął się uczyć (w wieku trzydziestu kilku lat, zasiadając na ławce z dzieciakami!) i studiować teologię, by mu żaden trybunał inkwizycji nie zarzucił, że jest niekompetentny w sprawach wiary. Nie tworzyliśmy naszej czarnej legendy. Bo i po co? Bogusław Steczek*, jezuita. Przez 14 lat był najbliższym współpracownikiem i asystentem o. Petera Kolvenbacha. Wypełniał poufne zadania na terenie całej Europy Wschodniej.