publikacja 24.01.2008 04:24
Części środowisk opiniotwórczych już nie zadowala model relacji państwo - Kościół wypracowany w latach 90. Irytuje je, gdy Kościół zajmuje stanowisko w sprawach publicznych, a zwłaszcza gdy formułuje oczekiwania względem państwa - napisał w Gazecie Wyborczej Aleksander Hall.
Niedawne wypowiedzi hierarchów kościelnych postulujące wprowadzenie religii jako przedmiotu nieobowiązkowego na maturze, a zwłaszcza stanowisko Episkopatu potępiające zapłodnienie metodą in vitro wywołały nie tylko ripostę ze strony SLD - znów przestrzegającego przed groźbą ustanowienia w Polsce państwa wyznaniowego - ale także wiele krytycznych reakcji w publicystyce - przypomina Hall. - Formułowali je nie tylko dziennikarze o poglądach lewicowych i liberalnych, ale także ci przyznający się do poglądów prawicowych. Krytyczny ton dominował na łamach Dziennika. Także ostrożniejszy w swych sądach Tomasz Wołek na łamach Gazety stwierdził: Kościół się pogubił. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z ofensywą Kościoła naruszającą nasz model relacji państwo - Kościół, który ukształtował się między uchwaleniem przez Sejm ustawy antyaborcyjnej w 1993 r. a wejściem w życie nowej konstytucji i ratyfikowanie konkordatu w latach 1997-98? Jestem przekonany, że żadnej ofensywy Kościoła zmierzającej do naruszenia status quo w relacjach z państwem nie ma - stwierdza Hall. - Już bliższa prawdy wydaje mi się teza, iż Kościół się pogubił. Nie mam jednak na myśli całego Kościoła rozumianego jako wspólnota wiernych ani Episkopatu Polski in gremio, ale niektórych biskupów i księży. Kościół pozostaje w Polsce zarówno potężną liczebnie wspólnotą wiernych, jak i instytucją cieszącą się znaczącym autorytetem. Jednak ostatnie lata nie były dla niego najlepsze, były raczej czasem defensywy, niż ofensywy. Cztery czynniki są tu szczególnie istotne - uważa publicysta. Po pierwsze, w naszym Kościele jest szereg postaci cieszących się autorytetem, ale nie ma już autorytetu nadrzędnego, uznawanego przez wszystkich, jak było w czasach prymasa Stefana Wyszyńskiego i w czasach Jana Pawła II. Zgoda biskupów w sprawach doktrynalnych nie oznacza wspólnoty poglądów w kwestiach ideowo-politycznych i społecznych. Wśród biskupów i księży mamy całą gamę stanowisk i sympatii politycznych, a punkty skrajne są bardzo od siebie odlegle. Bez wątpienia zróżnicowanie to dowodzi, że żyjemy w państwie demokratycznym, w którym Kościół nie jest już oblężoną twierdzą. Jednak również bez wątpienia duża część wiernych tęskni za Kościołem, którego prymas czy przewodniczący Konferencji Episkopatu był także przewodnikiem w sprawach publicznych. Po drugie, Episkopat jest wyraźnie podzielony w sprawie Radia Maryja. Skutkiem tego podziału jest utrzymywanie status quo. Radio Maryja nie jest przy tym marginalnym zjawiskiem w polskim Kościele - wyraża jego znaczący nurt. Można zrozumieć biskupów obawiających się zrażenia słuchaczy radia i narażenia się zwolennikom politycznego przesłania księdza Rydzyka. Za tę ostrożność Episkopat płaci jednak cenę. Dla wielu katolików, nie wspominając już o ludziach odległych od Kościoła, polityczne przesłanie toruńskiego radia i forma jego wyrażania są całkowicie nie do zaakceptowania.
Po trzecie, autorytetu hierarchii z pewnością nie umacniało podejście do kwestii lustracji w Kościele. Nie chodzi oczywiście o to, że biskupi nie zaakceptowali jako prawdy objawionej wszystkich zapisów dotyczących księży dokonywanych przez funkcjonariuszy bezpieki. W tym mieli rację wbrew wielu publicystom i historykom IPN. Mam na myśli stanowczo zbyt częste przypadki niekonsekwencji i zmieniania stanowiska, które często były wynikiem nieprzemyślenia sprawy do końca. Dobrym przykładem jest postawa ważnego hierarchy, który pytany o ocenę ujawnienia tzw. listy Wildsteina zdecydowanie pochwalił ten krok jako zbliżający nas do poznania prawdy, później zaś bronił dobrego imienia arcybiskupa Wielgusa poddawanego rzekomo sądowi "na podstawie jakichś świstków". Po czwarte, tendencje dominujące we współczesnej kulturze masowej i duże migracje ludności nie sprzyjają umacnianiu tradycyjnej, wspólnotowej pobożności. Oczywiście to zjawisko nie jest polską specyfiką, ale ze względu na cechy polskiego katolicyzmu - wspólnotowego i tradycyjnego - wydaje się polscy katolicy mogą znosić wspomniane przemiany gorzej niż inni - wylicza Hall. Tak więc nasz Kościół - i mnie ta konstatacja nie sprawia żadnej satysfakcji - znajduje się nie w fazie ekspansji, ale w defensywie. Skąd więc po ostatnich wyborach tak wiele głosów wyrażających obawę przed klerykalizacją życia publicznego, przed wprowadzaniem elementów państwa wyznaniowego i przed niebezpieczeństwem dyskryminacji osób niewierzących? Jeśli chodzi o lewicę, sprawa jest prosta. Formacja ta poszukuje swej nowej tożsamości i podobnie jak dzieje się to w niejednym państwie zachodniej Europy, chce ją odnaleźć na płaszczyźnie światopoglądowej, kulturowej i obyczajowej, występując przeciw tradycyjnym wartościom, na których przez wiele stuleci kształtowała się cywilizacja zachodnia i tożsamość europejskich narodów. Lewica pragnie być nie tylko obrończynią wszystkich możliwych mniejszości, chce dla nich nie tylko tolerancji, ale także uznania ich postulatów za normy prawne i obyczajowe. Zaryzykuję twierdzenie, że także w Polsce lewica nie wycofa się z tej drogi, jakkolwiek zmniejsza to szansę na przetrwanie LiD-u, gdyż nie bardzo sobie wyobrażam polityków Partii Demokratycznej wyrosłej przecież z tradycji Unii Demokratycznej i Unii Wolności, podsycających konflikty światopoglądowe czy straszących klerykalizacją życia publicznego. Z kolei część inteligencji i mediów o liberalnych sympatiach oczekuje od Kościoła "udzielania błogosławieństwa" normom obyczajowym i prawnym dominującym w obecnej fazie ewolucji społeczeństw zachodnich. Kościół jest akceptowany i mile widziany, gdy organizuje akcje charytatywne czy podejmuje akcje walki z ubóstwem, ale irytuje, gdy walczy z aborcją czy prawnym usankcjonowaniem związków homoseksualnych. Przypomnimy jednak, że Kościół jest instytucją konserwatywną, choć jego stanowisko w wielu kwestiach nurtujących nowoczesne społeczeństwa ewoluowało. Z reguły była to jednak ewolucja ostrożna, a nowe stanowiska wypracowywane z wielkim namysłem. Pozostaną też wielkie kwestie moralne, w których Kościół był, jest i będzie "znakiem sprzeciwu" wobec tendencji dominujących obecnie w naszej cywilizacji. Bez wątpienia do takich kwestii należeć będzie kwestia dopuszczalności aborcji - analizuje Hall.
W ostatnich latach dokonała się w Polsce ewolucja w postawach części środowisk opiniotwórczych. Już nie zadowala model relacji państwo - Kościół wypracowany w naszym kraju w latach 90. Akceptują prawo Kościoła do formowania sumień wiernych, ale irytuje je, gdy Kościół zajmuje stanowisko w sprawach publicznych, a zwłaszcza gdy formułuje jakieś oczekiwania względem państwa. Tymczasem artykuł 25 konstytucji mówi nie tylko o poszanowaniu niezależności oraz autonomii państwa i Kościołów, ale także o ich "współdziałaniu dla dobra człowieka i dobra wspólnego". Nie mamy więc w Polsce modelu ścisłej separacji państwa i wspólnot religijnych, ale model, który przewiduje także ich współpracę i obecność Kościołów w życiu publicznym. Wyrasta on z polskiej tradycji i realiów. Warto go chronić - sugeruje publicysta. Nie jesteśmy Francją, która doświadczyła rewolucji będącej także wojną religijną i trwających kilkadziesiąt lat zmagań republiki z Kościołem katolickim, czego konsekwencją była francuska ustawa o rozdziale Kościoła i państwa 1905 r. Był to jednak rozdział wrogi, oznaczający faktycznie oczekiwanie - ze strony państwa - nieobecności Kościoła w życiu publicznym. Na ile te podziały pozostają żywe, niech świadczą ataki na prezydenta Sarkozy'ego kwestionującego rzekomo laicki charakter państwa, i to pomimo że obecny prezydent V republiki, chociażby ze względu na swe bujne życie osobiste, mało nadaje się na symbol ureligijniania Francji. Czym więc naraził się Sarkozy, i to nie tylko francuskiej lewicy, ale także François Bayrou, centrowemu politykowi wyrastającemu z tradycji chadeckiej? Otóż naraził się stwierdzeniem, iż wiara religijna jest wartością pozytywną, a także złożoną niedawno w Rzymie deklaracją o potrzebie nadania laickości pozytywnego znaczenia poprzez uznanie miejsca religii w społeczeństwie - przypomina Hall. My jednak zostawmy francuskie spory, ale pod warunkiem że nie będziemy poszukiwać we Francji - skądinąd miłej mojemu sercu - rzekomo uniwersalnego, europejskiego modelu relacji między państwem i Kościołem. Takiego uniwersalnego modelu po prostu nie ma. Polski model może nie jest idealny, ale w latach 90. zyskał aprobatę wyraźnej większości Polaków i zapewnił pokój społeczny. Gwoli prawdy historycznej trzeba przypomnieć, że został wypracowany z niemałym udziałem lewicy, która - zwłaszcza gdy sprawowała władzę - wcale nie zamierzała wyruszać na wojnę z Kościołem. Przeciwnie, wykazywała daleko idący pragmatyzm, licząc się z wpływami Kościoła w społeczeństwie. Najbardziej znaczącym wkładem lewicy w budowę tego modelu jest oczywiście sama konstytucja uchwalona w 1997 r. Jednak obecnie próba wskrzeszania religijnego konfliktu może służyć lewicy tylko w ograniczonym zakresie. Nie przyczyni się do pozyskania poparcia większości Polaków, bo to obecnie nierealne zadanie, co najwyżej pozwoli na zdobycie kilku punków w sondażach. Mała gra i mały cel. A polskiemu życiu publicznemu odnowienie konfliktu religijnego z początku lat 90. z pewnością nie przyniosłoby nic dobrego - konkluduje Aleksander Hall.