Proceduralne wymuszanie aborcji

Nasz Dziennik/a.

publikacja 25.01.2008 04:38

Kolejna, po Alicji Tysiąc, kobieta skarży Polskę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. Sprawa jest precedensowa, bo jeszcze nie zakończył jej procedować Sąd Najwyższy w Warszawie - napisał Nasz Dziennik.

W opinii polskich prawników, cały proces jest próbą naginania europejskiego prawa, tak by wpłynąć na rozluźnienie przepisów ustawy o ochronie płodu i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. - Nawet, jeżeli nie zostanie zmieniona nasza ustawa, to praktyka pójdzie w takim kierunku jak w Hiszpanii. Tam mają identyczną ustawę jak w Polsce, a jest 100 tys. legalnych przypadków dzieciobójstw rocznie. Nic nie trzeba zmieniać. Wystarczy, że będzie się wymuszać na lekarzach wydawanie zaświadczeń uprawniających do aborcji. Albo stworzy się jakieś inne procedury, które będą prowadziły do kompletnego uprzedmiotawiania i instrumentalizacji dziecka prenatalnego. Stanie się ono wówczas jedynie przedmiotem procedur i wymuszania aborcji - powiedział nam jeden z prawników specjalizujących się w tej tematyce. Renata Rodowicz od kilku lat zabiega o odszkodowania z tytułu urodzenia dziecka z zespołem Turnera. Wszystkie sądy niższych instancji odrzuciły jej roszczenia. Po raz pierwszy skargę kasacyjną wniosła do Sądu Najwyższego 16 lipca 2007 roku. Akta zostały zwrócone z powodu braków formalnych 3 października ubiegłego roku. Wróciły po raz drugi dwa dni temu, 22 stycznia. Jednak mimo braku ostatecznych rozstrzygnięć polskiego sądownictwa kobieta od 14 grudnia 2004 r. skarży Polskę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Nie mogła legalnie dokonać aborcji, więc domaga się od państwa wsparcia finansowego w wychowaniu chorej córki. - Sprawa nie toczy się o prawo do aborcji, ale o zakres i formę pomocy państwa w opiece nad chorym dzieckiem - mówi Jakub Wołąsiewicz, przedstawiciel Polski w Strasburgu. Sprawa rozpoczęła pod koniec 2001 roku. Renata Rodowicz trafiła do ginekologa. Wyniki badań wykazały, że jest w trzecim tygodniu ciąży. Oszukując lekarza, zasugerowała, iż została zgwałcona, chcąc wymusić zgodę na legalną aborcję. 20 lutego 2002 r., w 18. tygodniu ciąży, podczas badania USG lekarz stwierdził, że dziecko może cierpieć na zespół Turnera. Do kwietnia pacjentka przeszła szereg badań potwierdzających ostatecznie chorobę. Z tego względu w kilku szpitalach usilnie domagała się aborcji. Aborcji nie przeprowadzono ze względu na zbyt zaawansowany wiek dziecka (24. tydzień) oraz brak wskazań do tzw. eugenicznej aborcji: rozpoznana choroba nie stanowi przeszkody w normalnym rozwoju intelektualnym i osoby takie zdolne są do samodzielnego życia. Standardem jest też leczenie tych zaburzeń. Odmowę dokonania aborcji, udzieloną na piśmie, Rodowicz otrzymała 29 kwietnia. 11 lipca 2002 r. urodziła córkę, Karolinę. Stwierdzono u niej wprawdzie zespół Turnera, ale bez upośledzenia umysłowego, a nawet bez wad układów naczyniowego i wydalniczego, pojawiających się przy tej chorobie. Od października 2003 r. Rodowicz, wraz ze wspierającymi ją działaczkami Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, rozpoczęła prawną i medialną kampanię przeciwko lekarzom, którzy nie wyabortowali dziecka.

Zgodnie z polskim prawem, wszystko jest oczywiste: Rodowicz nie należy się odszkodowanie. 14 grudnia 2004 r., gdy procesy przed polskimi sądami jeszcze się toczyły, do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu wpłynął pozew Rodowicz przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej. Postępowanie cały czas trwa, nie ma jeszcze żadnych rozstrzygnięć. Zdaniem przedstawiciela polskiego rządu Jakuba Wołąsiewicza, sprawa wcale nie dotyczy niedokonanej aborcji. - Najogólniej rzecz biorąc, dotyczy praw rodziny. Kobieta domagała się aborcji, która oczywiście nie została dokonana - dlatego że polskie prawo tego zabrania. Stąd też sprawa nie może dotyczyć aborcji, a jedynie kwestii solidarności społecznej w stosunku do rodzin dzieci, które się już urodziły z pewnymi wadami. Sądy niższych instancji uznały, że brakuje dowodów na opieszałość lekarzy, uniemożliwiających kobiecie odpowiednie badania i aborcję. Sąd Najwyższy nie wydał dotąd orzeczenia, odrzucając dokumenty sprawy z powodów formalnych. Krzysztof Michałowski, pracownik zespołu prasowego SN, zaznacza, że nie ma pewności, czy sprawa będzie w ogóle kontynuowana przed Sądem Najwyższym. - Z Sądu Najwyższego akta zostały wyekspediowane 3 października 2007 r. do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Zostały uzupełnione i do nas wróciły. Jeszcze nawet nie wiadomo, czy będzie to rozpoznawane. Dokumenty trafiają najpierw na tzw. przedsąd, w składzie jednoosobowym, czy jest zasadna skarga kasacyjna. Jeżeli jest zasadna, to sąd przyjmie ją do rozpoznania. Jeżeli nie będą spełnione przesłanki, to oczywiście odmówi rozpoznania sprawy. Na razie trudno więc cokolwiek powiedzieć, trzeba czekać trzy miesiące na sam przedsąd - wyjaśnia. Mimo braku rozstrzygnięć w Sądzie Najwyższym polskie władze już zaproponowały Trybunałowi Praw Człowieka ugodę. Uznały, że z przyczyn proceduralnych mogło dojść do naruszenia prawa Rodowicz do badań prenatalnych. Powódka miałaby otrzymać rekompensatę w wysokości 70 tys. zł, a więc o 20 tys. więcej, niż domagała się przed polskimi sądami. Jednakże zdaniem jednego z prawników cały proces jest próbą naginania europejskiego prawa, tak aby wpłynąć na zliberalizowanie polskich przepisów aborcyjnych. - Nawet, jeżeli nie zostanie zmieniona nasza ustawa, to praktyka pójdzie w tym kierunku, jak w Hiszpanii. - uważa nasz rozmówca. - Tam mają identyczną ustawę, jak w Polsce, a jest sto tysięcy aborcji, i to legalnych. Tutaj nic nie trzeba zmieniać: wystarczy, że będzie się wymuszać na lekarzach wydawanie zaświadczeń uprawniających do aborcji. Albo stworzy się jakieś inne procedury, które będą prowadziły do kompletnego uprzedmiotawiania i instrumentalizacji płodu. Stanie się on wówczas jedynie przedmiotem procedur i wymuszania aborcji - wyraża swoje zaniepokojenie. Przypuszczenia te są jak najbardziej zasadne. Już po tym, jak pojawiła się propozycja ugody, ETPC poprosił o opinię Paula Hunta, sprawozdawcę Rady Praw Człowieka ONZ ds. prawa do korzystania z najwyższego dostępnego standardu zdrowia fizycznego i psychicznego. Uznał on, w dokumencie z 7 listopada 2007 r., że w krajach, w których dopuszcza się aborcję z przyczyn eugenicznych, kobieta "musi mieć pełny dostęp do badań prenatalnych", by móc wyegzekwować swoje "prawo do aborcji". Nasz rozmówca zwraca uwagę na absurdalność tego typu działań. - To jest ewidentne manipulowanie prawem. Bo w Polsce uznaje się człowieczeństwo płodu, człowieczeństwo dziecka poczętego. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości i jest to zdecydowanie dominujący pogląd. W związku z tym konstruowanie jakiegoś "prawa do aborcji" na cudzych dobrach osobistych jest kompletną bzdurą! Bo jak można tworzyć prawo pozwalające zabić drugiego człowieka? Jeżeli tylko uzna się człowieczeństwo płodu, to absurdalne jest twierdzenie, że istnieje coś takiego, jak "prawo do aborcji". Można się zastanawiać nad tym, czy możliwe jest uchylenie karalności w ekstremalnym przypadku, ale to zupełnie inna kwestia - wyjaśnia.