Śpię przy zapalonej lampce

Barbara Gruszka-Zych

GN 41/2013 |

publikacja 10.10.2013 00:15

Ja się piekła nie boję, jak pójdę tam – mówi 84-letnia Helena Łysiak. – Miałam je tu, na ziemi. Nasza „Warszawa” w Rybnie, jak ją nazywali Ukraińcy, 10 listopada 1944 zmieniła się w piekło.

Mama Edwarda Łysiaka – Helena henryk przondziono /gn Mama Edwarda Łysiaka – Helena
przywiozła z rodzinnego Rybna na Ukrainie kuferek, kamienie ze schodów spalonego kościoła i żelazko na węgiel, znalezione w zachowanej od pożaru piwnicy domu

Była wtedy 14-letnią dziewczynką: – W jednej chwili stałam się dorosłym człowiekiem. Wie pani, wojna robi swoje. Od polskich domów podpalonych przez banderowców zajmowały się też ukraińskie. Żywcem paliły się krowy, konie, kury. Słychać było ludzkie krzyki, nawoływania. Na drugi dzień Rosjanie pochowali 23 osoby. Ukraińscy nacjonaliści zabili ich nożami, siekierami, rozcinali brzuchy. Kobietom obcinali piersi, wyłupywali oczy. Kiedy na trzeci dzień w niespalonym domu cioci Marii Bawerowej zobaczyła pierwszego w życiu trupa, nie poznała, że to znajoma ze wsi – Sabina Zielińska. Była posiekana nożem jak mięso na tatar.

– Mama nosi w sobie ciężar tamtych doświadczeń – mówi jej syn Edward Łysiak. – Mnie jest łatwiej. Urodziłem się nie tam, ale w Zajączkowie pod Wrocławiem, w 1948 r. Mama i babcia od dzieciństwa nie szczędziły mu prawdy o tamtych wydarzeniach. – Ich opowiadania, nieważne czy zaczynały się od chrzcin, czy wesel, zawsze zmierzały w kierunku strasznej zbrodni, której doświadczyli Polacy – pamięta. W 1984 r., po śmierci babci, uświadomił sobie, że wszystko trzeba zapisać. Słuchając opowieści mamy, wyrysował mapę trasy, którą tamtej nocy uciekała z Rybna do pobliskich Kut, gdzie było bezpieczniej, bo stacjonowały tam wojska rosyjskie i nie dopuszczały do mordów w dzień.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.