publikacja 26.02.2008 07:18
W judaizmie i w chrześcijaństwie cudowne uzdrowienia były zawsze tylko znakami, w zasadzie rzadkimi, prowadzącymi do wiary lub też potwierdzającymi wiarę - powiedział z ks. Józef Augustyn, redaktor naczelny kwartalnika jezuickiego Życie Duchowe w rozmowie z Dużym Formatem.
- Uczestniczyłem w mszy, podczas której duchowny nakładał ręce na głowy wiernych, twierdząc, że przekazuje im uzdrawiającą moc Ducha Świętego. Czy to jest normalna praktyka w Kościele Katolickim? - Nie, jeśli duchowny obiecuje w czasie mszy uzdrowienie fizyczne czy psychiczne. Byłoby normalną praktyką, gdyby obiecywał to, co jest zasadniczą jego misją: wzrost wiary, pod warunkiem jednak, że człowiek otwiera się na łaskę wiary. Każdy sam może prosić o cudowne uzdrowienie, zastrzegając się: o ile jest taka wola Boża. Ale obiecywać innym uzdrowienie? W judaizmie i w chrześcijaństwie cudowne uzdrowienia były zawsze tylko znakami, w zasadzie rzadkimi, prowadzącymi do wiary lub też potwierdzającymi wiarę. Kiedy ludziom brakowało wiary, Jezus odmawiał czynienia cudownych znaków. O autentyczności wiary świadczy przede wszystkim dźwiganie krzyża Jezusowego, takim krzyżem może być także choroba. -
Słyszałem, jak duchowny - ojciec Witko - mówi ludziom, że mogą zostać cudownie uzdrowieni ze swoich dolegliwości, nawet tych najbardziej poważnych, jak nowotwór. Wystarczy, że dadzą się dotknąć odprawiającemu nabożeństwo albo będą w codziennym życiu stosować poświęconą wodę, sól lub olej. Nie uważa ksiądz, że to brzmi jak zabobon? - Przedstawione zachowania mają znamiona manipulacji. Kościół z nieufnością traktuje nadzwyczajne znaki, w których prawa natury - jak choroba - są w jakiejś formie zawieszone. Wyjątkowo sprawdza ludzi obdarzonych zdolnością czynienia cudów. Ojciec Pio - który niewątpliwie miał zdolności czynienia nadzwyczajnych znaków - otrzymał zakaz, wydany przez Watykan, spowiadania i publicznego odprawiania mszy świętych. Nie było to bynajmniej prześladowanie, ale sprawdzanie wiarygodności. Swoją uległością wobec Kościoła potwierdził autentyczność nadzwyczajnych darów, jakimi Bóg go obdarzył. Po kilku latach Watykan cofnął zakaz. Święci, którzy mieli dar czynienia cudów, nie tylko nie chwalili się nim, ale wręcz go ukrywali. Przy cudownych zjawiskach Kościół bada najpierw nie cudowne znaki, ale postawę moralną - świętość "cudotwórcy". Jako wierzący wiemy, że szatan potrafi "czynić podróbki imitujące prawdziwe cuda". Czynienie cudów nie jest metodą rozwiązywania problemu cierpienia i śmierci. - Czy świadectwa ludzi, którzy twierdzą, że zostali uzdrowieni podczas nabożeństw, nie powinny być weryfikowane przez władze kościelne? - Taka weryfikacja jest kosztownym przedsięwzięciem: długie miesiące zbierania dokumentacji, badania jej, przesłuchiwania świadków, ekspertyz międzynarodowych komisji lekarskich itp. Takie weryfikacje robi się tylko w sytuacjach wyjątkowo ważnych, na przykład przy beatyfikacjach lub też w badaniach autentyczności prywatnych objawień, na przykład w Lourdes. Dziesiątki cudów, jakie miały miejsce w Lourdes, zostały zweryfikowane przez specjalne kościelne komisje.
Wielu ludzi jest wewnętrznie przekonanych, że zostali cudownie uzdrowieni, i dają o tym świadectwo. Władze kościelne ani tego nie potwierdzają, ani temu nie zaprzeczają. Mądrzy duchowni kierują się zwykle prostą zasadą faryzeusza Gamaliela: Jeżeli dana sprawa pochodzi od człowieka, upadnie; a jeżeli pochodzi od Boga - trzeba uważać, by się nie okazało, że walczymy z Nim. W historii Kościoła wielokrotnie bywało tak, że decyzje podjęte pospiesznie, które w danym momencie wydawały się oczywiste, po czasie okazywały się błędem. - Sami duchowni odprawiający nabożeństwa uzdrawiające zdają sobie sprawę, że ludzie mogą udawać uzdrowienia, by stać się sławni w swoim środowisku. Kościół może pozwalać na taką mistyfikację? - Nie można zarzucać mistyfikacji całemu Kościołowi. Ale można ją z pewnością zarzucić niektórym wspólnotom czy księżom, kiedy kreują się na uzdrowionych czy - jeszcze gorzej - na uzdrawiających. - Mimo że duchowni podczas nabożeństw podkreślają, że to nie oni uzdrawiają, tylko moc Ducha Świętego, ludzie traktują ich jak uzdrowicieli. Kult takich duchownych uprawiany przez wiernych jest dopuszczalny w Kościele? - Kościół dopuszcza jedynie kult Boga i świętych wyniesionych na ołtarze, zwykle po długim procesie. Szukanie rozgłosu, sławy dyskwalifikuje duchownego jako świadka Chrystusa. - Ale nabożeństwa uzdrawiające odprawiane są w dziesiątkach miejsc w całej Polsce. Władze kościelne w to nie ingerują? - Ruch charyzmatyczny, który inspiruje nabożeństwa uzdrowienia, jest uznany przez Kościół. Czuwają nad nim krajowe komisje teologiczne. Choć nad wszystkim nie da się czuwać. Tacy już jesteśmy jako ludzie, że nadzwyczajnym zjawiskom towarzyszą też nadzwyczajne plotki i "niesamowite" opowiadania, które zniekształcają fakty, tworzą mity. Wystarczy wspomnieć gdzieś o jakimś cudownym miejscu, cudownym źródełku, a zaraz zjawią się ludzie. - Czy nabożeństwa uzdrawiające, jakie odprawia ojciec Witko, można uznać za działalność ruchu charyzmatycznego? - Nie brałem udziału w nabożeństwach ojca Witko. Sama nazwa "ruch charyzmatyczny" jest nieco myląca, ponieważ cały Kościół jest charyzmatyczny. Ruch charyzmatyczny ma za cel ożywienie wiary w Kościele, ale nie ma założycieli czy też liderów uznawanych przez Kościół instytucjonalny. Ten ruch to szansa dla Kościoła, ale obarczona "pewną dozą ryzyka" - jak mówi kardynał Léon J. Suenens, odpowiedzialny za ruch charyzmatyczny z ramienia Pawła VI i Jan Pawła II. Stąd też trzeba zachować czujność. - Kto z władz kościelnych powinien czuwać nad duchownymi odprawiającymi msze uzdrawiające? - Za duszpasterstwo na terenie diecezji odpowiada bezpośrednio jej ordynariusz. Jemu podlega także duszpasterstwo zakonników. rozmawiał Bartłomiej Kuraś