publikacja 27.02.2008 05:34
Brakuje odpowiednio przygotowanych specjalistów i ośrodków pomagających pacjentom terminalnie chorym z uwzględnieniem ich szczególnych potrzeb. Jak podkreśla prof. Zbigniew Zylicz, dyrektor medyczny Dove House Hospice w Hull, tylko trzy kraje w Europie: Wielka Brytania, Irlandia i Polska, oficjalnie uznały medycynę paliatywną jako specjalizację medyczną - pisze Nasz Dziennik.
- Nawet w Wielkiej Brytanii, kolebce opieki paliatywnej i medycyny paliatywnej, ta koncepcja wciąż nie jest dobrze zintegrowana z innymi specjalizacjami i często bywa postrzegana jako "specjalność Kopciuszka". Dylemat polega z jednej strony na tym, żeby doprowadzić do jej integracji z głównym nurtem medycyny, z drugiej - nie zatracić wyjątkowego charakteru tej specjalizacji - tłumaczy prof. Zylicz. W wystąpieniu podczas Międzynarodowego Kongresu Papieskiej Akademii Życia "Przy osobie nieuleczalnie chorej i umierającej" prof. Zylicz, pracujący obecnie w Wielkiej Brytanii, a przez wiele lat dyrektor medyczny w holenderskim hospicjum Rozenheuvel pod Arnhem i - w latach 2002-2007 - kierownik Katedry i Zakładu Opieki Paliatywnej na Collegium Medicum w Bydgoszczy (Uniwersytet Mikołaja Kopernika), zauważył, że mimo dynamicznego rozwoju medycyny paliatywnej tylko w trzech państwach europejskich uznana ona została za specjalizację medyczną. Jak zaznaczył prof. Zylicz, w "świecie rozwiniętym", poddanym procesom sekularyzacji, z lęku przed śmiercią i umieraniem ludzie stopniowo tracą wiarę w Boga i sens cierpienia. A nową religią staje się medycyna. Ogromne środki przeznaczane są na najnowsze terapie, ale trzeba sobie zdawać sprawę z faktu, że choć są bardzo obiecujące, to często nie leczą. Większość chorób śmiertelnych nadal jest diagnozowana w ich zaawansowanej fazie, a np. typy nowotworów, które medycyna potrafi zwalczyć, nie zmieniły się od blisko 30 lat. Z etycznego punktu widzenia te nowe terapie, których pozytywnych skutków nie udowodniono, nie są obowiązkowe ani dla lekarza, ani dla pacjenta, uważa się je za środki opcjonalne i nadzwyczajne. - W rzeczywistości wydajemy tak dużo pieniędzy na "opcjonalne" terapie, że nie mamy wystarczająco dużo (albo raczej: nie chcemy wydać wystarczająco dużo), aby zapewnić tym samym ludziom podstawową opiekę. Nawet w państwach najbogatszych długoterminową opiekę często cechuje niska jakość, związana z kwestią nieodpowiedniego wyposażenia i nieadekwatnie wyszkolonych pracowników - diagnozował profesor. - Lekarze dobrze wiedzą, jak przepisać zastrzyk wart tysiące funtów, ale często nie są odpowiednio przygotowani do opieki nad osobami terminalnie chorymi, na przykład ze złożonymi potrzebami fizycznymi i psychospołecznymi - dodał. A jeśli zwyczajna terapia nie jest możliwa, trzeba zapewnić pacjentowi w ostatniej fazie życia możliwy komfort poprzez złagodzenie objawów choroby i stworzenie duchowej przestrzeni dla przygotowania się do śmierci. Profesor Zylicz przywołał słowa umierającego onkologa Dana Frimmera, który powiedział dziennikarzowi z "Timesa": "Nie możesz umrzeć wyleczonym, ale możesz umrzeć uzdrowionym". Ten proces jest ważny - podkreślał Zylicz - nie tylko dla pacjenta, ale także dla jego najbliższych i tych, którzy mu w tym czasie pomagają. O ile opieka paliatywna świadczona jest w domach pacjentów, to medycyna paliatywna jest praktykowana w specjalistycznych placówkach, takich jak hospicja czy oddziały szpitalne, gdzie chorzy mogą otrzymać pomoc medyczną, społeczną i pielęgniarską. Stąd teza wystąpienia, że hospicjum było odpowiedzią na wiele problemów zdehumanizowanej współczesnej medycyny. Pierwsze po II wojnie światowej hospicjum założyła Cicely Saunders w Londynie, integrując opiekę medyczną z psychologicznymi, społecznymi i duchowymi potrzebami pacjentów. Właśnie to holistyczne ujęcie, nastawienie na ścisłą współpracę specjalistów różnych dziedzin, stało się najsilniejszym punktem medycyny paliatywnej.
Hospicja nie są instytucjami jednolitymi, o czym świadczy przykład Holandii, gdzie długo ich nie akceptowano z uwagi na istniejącą tam silną sieć domów opieki. Jednak - jak wyjaśniał profesor od lat 70. związany z ruchem hospicyjnym - gdy do głosu doszło tam przekonanie, wyrażone następnie w permisywnym prawie, że eutanazja może być jedyną realną alternatywą dla cierpienia człowieka nieuleczalnie chorego, hospicja zaczęły powstawać. - Niektóre z laickich hospicjów holenderskich początkowo akceptowały eutanazję jako możliwość, ale później zmieniły tę zasadę, ponieważ nie pasowała do atmosfery i duchowości hospicjum - wskazał prof. Zylicz. Czy pacjent terminalnie chory ma prawo znać diagnozę? Kiedy powinien ją poznać? Jak i jakie informacje lekarz powinien mu przekazać? - nad tym istotnym z praktycznego punktu widzenia zagadnieniem zastanawiali się uczestnicy sympozjum. Według przewodniczącego Papieskiej Akademii Życia ks. abp. Eliego Sgreccii, przekazywanie takich informacji powinno się odbywać z poszanowaniem złożonej sytuacji osoby doświadczającej cierpienia. Trzeba m.in. brać pod uwagę stopień, w jakim sumienie chorego jest zdolne do przyjęcia takiego komunikatu w sposób pozytywny, prowadzący do osiągnięcia pokoju w odniesieniu do bólu i śmierci. W kulturze współczesnej, charakteryzowanej przez socjologów religii jako przenikniętej swoistym "tabu" śmierci, "ukrywaniem" jej obecności, tanatofobią, nacisk kładziony jest na zdrowie, produktywność i organizację czasu wolnego - argumentował arcybiskup. W konsekwencji swoiste odrzucenie śmierci można też zauważyć w praktyce medycznej, gdzie wyraża się ono w tendencji do "uprzedmiotowienia choroby". Jednym z rezultatów jest fakt, że śmierć, uważana wcześniej w obszarze medycyny za wydarzenie naturalne, zaczęła być postrzegana jako "upadek", "ograniczenie" i "porażka". Te czynniki utrudniają komunikację z pacjentem. Przede wszystkim trzeba uznać, że "umieranie jest aktem ludzkim, bardziej osobistym od każdego innego". Osoba umierająca wymaga szczególnego pocieszenia przez pokazanie pozytywnego znaczenia życia, które się dopełnia. Przewodniczący PAŻ przytoczył opinię Alberto Caturellieoga, który zauważa, że nie wystarczy mówić o śmierci jako o fakcie, ale trzeba mówić o niej właśnie jako o ludzkim akcie. Odnosząc się do trzech modeli komunikacji z pacjentem w przekazywaniu diagnozy i rokowań, ks. abp Elio Sgreccia wskazał, że pierwszy, patriarchalny w swej istocie, zakłada całkowite zamknięcie, drugi - całkowitą otwartość (mówienie pacjentowi wszystkiego), i jest wreszcie model zindywidualizowanej otwartości (co do tego, że jest on optymalny, panuje największa zgodność, z tym że wymaga on najwięcej czasu i zaangażowania, gruntownego rozeznania powagi sytuacji chorego). W tym ostatnim modelu lekarz, pozostając z pacjentem w relacji zaufania, nie musi komunikować mu wszystkiego, co wie, ale to, co jest dla niego istotne. Nie ma tu miejsca na kłamstwa ani drastyczne formy przekazu; zawsze trzeba zostawić człowiekowi nadzieję. Ważne też, aby wybrać najwłaściwszy czas, gdy chory jest gotowy na przyjęcie trudnej informacji. Lekarz zawsze musi brać pod uwagę bardzo wiele czynników, np. w przypadku pacjentów z chorobami nowotworowymi przekazanie diagnozy jest bardzo pilne. Przytoczone przez księdza arcybiskupa badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych pokazały, że lekarze, którzy posługiwali się stylem komunikacji charakteryzującym się przyjaźnią, szczerością, empatią i aktywnym słuchaniem, obserwowali bardziej pozytywne rezultaty przeprowadzanych procedur. Najwięcej pozwów przeciw lekarzom w tym kraju - 85 proc. - motywowanych jest zaś brakiem przekazania prawdy po postawieniu diagnozy.