Walka o dusze

Ks. Jerzy Szymik

publikacja 30.10.2013 09:02

Po co jesteście? Jaki jest sens Waszej pracy, sens istnienia „Gościa Niedzielnego”? Ks. prof. Jerzy Szymik z okazji 90. urodzin „Gościa Niedzielnego” (całość).

Walka o dusze Roman Koszowski /GN "Siłą GN jest o wiele bardziej czułe i współczesne wyczuwanie pulsu czasu niż chcieliby tego tygodnika przeciwnicy" - mówił ks. prof. Szymik z okazji 90. urodzin "Gościa Niedzielnego"

19 września 2013 roku ks. Marek Gancarczyk w wywiadzie dla KAI mówił tak: „«Gość» ma nie tylko informować, lecz także podtrzymywać i rozbudzać wiarę. […] Chcemy pokazywać świat i człowieka, ale przez pryzmat wartości chrześcijańskich. Z wielkim przekonaniem, że wizja świata i człowieka proponowana przez chrześcijaństwo, przez Jezusa, jest najlepsza. Do tej wizji świata chcemy przekonać jak najwięcej osób. […] Nie boję się tego, że zostaniemy skrytykowani za takie czy inne opinie lub poglądy. Boję się podania nieprawdziwych informacji. Paradoksalnie internet ułatwiając dostęp do informacji wyprowadził odbiorców na manowce, gdzie trudno odróżnić prawdę od fałszu” […].

W sierpniowym (2013 r.) mejlu do mnie pisał: „Chciałbym – o to proszę – żeby twoje wystąpienie pokazało potrzebę i sens naszej pracy, którym – na najgłębszym poziomie – jest walka o ludzkie dusze. Stawką cywilizacyjnego sporu, w którym uczestniczymy, jest przecież wieczność wielu ludzi. Proszę o to w pierwszym rzędzie dla siebie. Ja to wiem, ale po kilkunastu latach robienia tego samego można stracić grunt pod nogami […]”.

1. Pocieszenie

Zaraz będzie o tym wszystkim, ale najpierw – z okazji urodzin, tytułem wstępu i z potrzeby serca:
Chcemy wam podziękować – a jest nas wielu – za tych 90 lat. Podziękować, mówiąc: wasza praca ma dla nas głęboki sens. Niech to będzie dla Was pociechą i wsparciem.
Najgłębsza, najtrwalsza pociecha płynie do Was od samego Boga. Dlatego kapitalnym pomysłem jest miejsce i kształt tego świątecznego, urodzinowego wieczoru – krypta Katedry pw. Chrystusa Króla w Katowicach, modlitwa dziękczynna, uwielbienie Boga.
Wszak pociecha i wsparcie są funkcjami religii; takie znaczenie ma także nasza dzisiejsza modlitwa. Człowiek ma prawo szukać u Boga pociechy i wsparcia.

2. Aktualność

Na początek spostrzeżenie natury semantycznej, choć nie tylko. Otóż można usłyszeć zarzut, że tytuł „Gość Niedzielny” brzmi anachronicznie (jak, z całym szacunkiem, „powściągliwość i praca” i tym podobne). Tymczasem gościnność – rzekomo przestarzała cnota biednych społeczeństw – w najnowszej, postmodernistycznej etyce okazuje się cnotą numer jeden (wystarczy poczytać najnowocześniejszych z postmodernistycznych myślicieli – skreślili lekką ręką wiele chrześcijańskich cnót, ale gościnność, bycie gościem, udzielanie gościny tzw. Innemu, stawiają na czele moralnego panteonu nowego człowieka)! Więc „Gość” stale na czasie… Wydawało się również, że sprawa etyki świętowania niedzieli to zamierzchłe lata 70., epoka biskupa Bednorza („niedziela Boża i nasza”). Nic bardziej błędnego. Oto przez „kwestię niedzieli” przebiega front najnowszej wojny cywilizacyjnej. Czy kasjerki w Tesco mają prawo do rodzinnej niedzieli? Rodzina w galerii na zakupach czy na niedzielnej Eucharystii? Niedziela Msza: churching czy parafia? I tak dalej.

Reasumując: nie znam tytułu nowocześniejszego niż „Gość Niedzielny”. Tak się porobiło? Nie, tak się robi już 90 lat.

A mocniej i bez związku z semantyką: siłą GN jest o wiele bardziej czułe i współczesne wyczuwanie pulsu czasu niż chcieliby tego tygodnika przeciwnicy. Kształt katolicyzmu obecny na łamach GN jest w tej chwili (AD 2013) o wiele bardziej na czasie niż pism, które nie zauważyły, że holenderska teologia przestała (prawie) istnieć, a większość teologicznych nowinkarzy porzuciła sutanny bądź pierwsze i drugie żony, zaś w prezbiteriach wielu kościołów zmienia się metaloplastykę na barok lub neogotyk (jeśli ołtarze te ocalały na strychach plebanii). I że lata 60. ubiegłego stulecia są już odległe od naszego „dzisiaj” o pół wieku, a po drodze Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek pokazali mocą Ducha Świętego i geniuszu konklawe, w jaką stronę to wszystko ma iść.

3. Fundament i zadanie

I odpowiadam wprost na prośbę Naczelnego: sensem Waszej pracy, sensem istnienia GN, jest służba prawdzie, szukanie prawdy; Prawdy.

Powtórzę za księdzem Markiem: wyprowadzać odbiorców na „manowce, gdzie trudno odróżnić prawdę od fałszu”. Oto straszliwa pokusa i zarazem trucizna mediów. Prawda jest nie tak częstym gościem mediów, jak by się chciało… Gdy chodzi o nagie fakty – kłamią rzadko, choć, niestety, coraz częściej; gdy chodzi o interpretację faktów, w której decydującą rolę gra światopogląd – kłamią często, brutalnie i ze śmiercionośnym skutkiem. Bo jeśli odpowiedź (nawet niewyrażona wprost) na najważniejsze pytania: „czy istnieje Bóg, a jeśli tak to kim On jest, jaki jest?”, „po co człowiek?”, „kim jest człowiek?”, „co znaczy szczęśliwe, udane życie?” będzie błędna, wówczas oparte na niej czy wręcz z niej wywiedzione informacje i opinie  stają się stekiem kłamstw.

W medialnym przekazie prawda niekoniecznie jest zastępowana wprost kłamstwem. To byłoby zbyt banalne. Często jest podmieniona hipotezą (mówią: uczciwsza, skromniejsza), podmyta zwątpieniem w samo prawdy istnienie (gdzież nam do prawdy, mówią). Na tym polega trucizna, jej tragiczna skuteczność.

Tymczasem, jak pisał Georges Bernanos, „nie gra się o własny los kostkami hipotezy”[1]. Wątpliwości (ostrożne hipotezy, niepewne przekonania etc., etc.) są, co oczywiste, arcyludzkie, bywają (z)wiązane dotkliwie z kondycją ludzką i człowieczym losem (właśnie o ten los toczy się gra – na śmierć i życie), ale nie da się na nich skonstruować „niczego pewnego”; przede wszystkim nie da się na nich zbudować domu życia, bo są piaskiem jedynie, nie skałą; sceptycyzm nie jest fundamentem życia. I nie może być. Jedynie w prawdzie da się zakorzenić życie, ugruntować sens.

Dlatego nadzieja chrześcijańska sprowadza się ostatecznie i po prostu do tego, że mówi ona prawdę. To istota sprawy.

Jeśli komuś szczególnie wiele zawdzięczam w wywodzie, który przedstawię, jest nim Joseph Ratzinger/Benedykt XVI. Pojęcie prawdy znalazło się w samym jego zawołaniu biskupim i od 1977 roku współtworzy motto jego życia i pasterskiej posługi: „Współpracownik prawdy” – zwrot z Trzeciego Listu św. Jana (3 J 8). Jest to „sformułowanie, które […] mnie zafascynowało”, wyznał, choć dochodził do tego stanowiska, można by rzec, dramatycznie:

„[…] w latach profesury przeżywałem kryzys, który dotyczył chrześcijańskich aspiracji do prawdy. Obawiałem się, że sposób, w jaki obchodzimy się z pojęciem prawdy chrześcijaństwa, w istocie oznacza uzurpację, co więcej, brak szacunku wobec innych. Pojawiło się pytanie, w jakim zakresie możemy się jeszcze posługiwać tym pojęciem.

Wzdłuż i wszerz przemierzyłem problem. W końcu stwierdziłem jednak, że odchodząc od pojęcia prawdy, odchodzimy od samych fundamentów. Albowiem – co od początku było charakterystyczne dla chrześcijaństwa – wiara chrześcijańska nie stawia na pierwszym miejscu ćwiczeń czy obserwacji, jak czyni wiele religii, które opierają się głównie na przestrzeganiu określonego porządku rytualnego.

Zgodnie ze swymi aspiracjami, chrześcijaństwo głosi, że ma nam coś do powiedzenia o Bogu, świecie i człowieku – coś, co jest prawdą i źródłem światła. Stąd doszedłem do konkluzji, że w warunkach kryzysu epoki – w której toczy się żywa wymiana myśli, jeśli chodzi o prawdę przyrodoznawczą, ale dominuje subiektywność, jeśli chodzi o istotne pytania ludzkie – poszukiwanie prawdy i odwaga przyjęcia prawdy znów stały się naszą potrzebą. O tyle też słowa Trzeciego Listu św. Jana Apostoła, które wybrałem jako swe motto biskupie, w jakimś sensie definiują funkcję kapłana i teologa – który, mimo całej pokory, całej wiedzy o własnej omylności, winien się starać być właśnie współpracownikiem prawdy [podkr. J. Sz.”][2].

Tak też rozumiem Wasze zadanie i sam sens istnienia „Gościa Niedzielnego”: służba prawdzie, GN jako „współpracownik prawdy”. I nie chodzi o prawdę „naszą”, przeciwko „ich” prawdzie. Nie, chodzi o prawdę jedyną, która jest niewygodna zarówno „dla nich”, jak „dla nas”, dla mnie. Bo wymaga nawrócenia. A to jest zawsze bojowaniem.

4. Linia frontu...

… jest wyraźna i jej szkic pojawia się w przytoczonym co dopiero cytacie. Jak widać, front nie oszczędził w naszej epoce nikogo i przeszedł też przez sam środek życia i myślenia Profesora Ratzingera. Idąc tropem jego refleksji i pism, da się tę linię zmagań wyraźniej zarysować taką oto serią pytań: czym właściwie jest „chrześcijańska aspiracja do prawdy”? Wyższościową uzurpacją? Brakiem szacunku i pokory wobec innych? Arogancją z ignorancji (dyletanctwem, brakiem elementarnej wiedzy na temat nieusuwalnych komplikacji i trudności w docieraniu do prawdy – jeśli ta w ogóle istnieje; trudności, które czynią „docieranie do prawdy” praktycznie niemożliwym, a na pewno nieudowadnialnym)? Ciemnogrodzkim zamachem na tolerancję i pluralizm? Czy prawda jest dostępna człowiekowi? Czy opłaca się jej szukać? Czy poszukiwanie jej i poznawanie jako jedynej mistrzyni ludzkości nie jest aby jedynym naszym ratunkiem? Czy też odwrotnie: pożegnanie się z pytaniem o prawdę jest prawdziwym wyzwoleniem człowieka otrząsającego się ze spekulatywnych mrzonek i biorącego w końcu sprawy w swoje ręce?

Jak to jest w rzeczywistości? Jak się rzeczy faktycznie mają? I czy jesteśmy w stanie choćby na niektóre z nich odpowiedzieć? Czy też jesteśmy (być może) skazani na milczenie… Są to decydujące pytania dla „Gościa Niedzielnego”, jego istnienia i misji. Czemu służymy: pewności prawdy czy niepewności hipotez? A co za tym idzie: komu?

Dominujące w tej sprawie stanowisko nowożytnej filozofii, wprawdzie nigdy nie całej, ale jednak jej najgłośniejszego i najbardziej wpływowego nurtu, można określić najłagodniej jako sceptycyzm wobec istnienia i poznania prawdy. Jest tak od nominalizmu przynajmniej, poprzez kartezjanizm, kantyzm, wiele mainstreamowych filozofii oświecenia, XIX i XX wieku po czołowych postmodernistów. Obecną sytuację dałoby się opisać następująco: w sferze nauki i etyki (moralności publicznej) koncepcja prawdy (a stąd i wolności) XVIII-wiecznego oświecenia stanowi nadal podstawę dominujących kultur filozoficznych i politycznych Zachodu, pytanie o prawdę, niegdyś fundujące uniwersytety, zostaje na nich marginalizowane albo wręcz z nich usuwane jako „nienaukowe”, a roszczenie do poznania i wyrażania prawdy jako wspólnej i stąd wiążącej wielkości ukazuje się jako anachronizm i sprzyjająca fundamentalizmom wszelkiej maści tendencja, jako „dziwaczna średniowieczna arogancja”[3].

Gwałtowność i zawziętość, z jaką stanowisko to jest głoszone, a zwłaszcza bronione poprzez zwalczanie przeciwnego (co dzieje się zarówno w przestrzeni akademickiej, jak i medialnej), misyjna, wręcz neoficka nieraz żarliwość, z jaką jest propagowane i uznawane za bezdyskusyjne – zastanawia. Ratzinger twierdzi, że dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, iż w grę wchodzą „głębsze warstwy duchowe”, a mianowicie:

„[…] podejrzenie, że prawda istnieje rzeczywiście jako rozpoznawalna wielkość, a przez to jako wymaganie w stosunku do mnie działa jak obelga, wręcz jako niebezpieczny atak na opanowaną już formę życia. Przeciwko temu należy się bronić z pasją, która powstaje tam, gdzie się jest dotkniętym w najgłębszej części egzystencji”[4].

To w Imieniu róży Umberto Eco spotkałem słowa, które wyrażają rzecz bez ogródek i z prawdziwie leninowską prostotą: „Jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności do prawdy”[5].

Voilà: oświecony absolutyzm raz jeszcze. Oto fundament. Oto zarys starego despotyzmu w szatach nowej total(itar)ności – dyktatury relatywizmu. Powstaje ona, rodzi się, umacnia i przynosi niszczące skutki – uczy Benedykt XVI w Caritas in veritate – „w kontekście społecznym i kulturowym relatywizującym prawdę, często niezwracającym na nią uwagi i jej niechętnym”[6].

5. Szukać i znaleźć

Tymczasem potrzebujemy obecności Prawdy w centrum budowanego przez nas świata. Ojciec Święty w tej samej encyklice:

„Prawda, dzięki której ludzie wychodzą poza subiektywne opinie i odczucia, pozwala im wznosić się ponad uwarunkowania kulturowe i historyczne oraz spotykać na płaszczyźnie oceny wartości i istoty rzeczy”[7].

Tylko ona – nic innego – nas spotka, tylko ona nas, różnych, zjednoczy. „Prawda to bowiem lógos” (właśnie jej pokrewieństwo z Logosem, czyli Słowem Przedwiecznym, Rozumem i Sensem Boga samego, Chrystusem jest istotą sprawy!) „tworzący diálogos, a więc komunikację i komunię”[8], prawdziwą jedność bez unifikacji wielości i różnorodności. Świat bez prawdy w centrum zamienia się w nieobliczalną (bo prędzej czy później opartą na fałszu – on wejdzie w puste miejsce po prawdzie) i okrutną w swym interesownym panegotyzmie (tym bardziej podstępnym, im bardziej zakamuflowanym) władzę relatywizmu, gdzie granice między dobrem a złem będzie ustalała opinia przypadkowej większości[9]. Nawet chrześcijańska miłość bez prawdy stanie się jedynie magazynem dobrych intencji i uczuć, pożytecznych, ale marginalnych, nieprzekraczających tego, co jedynie sentymentalne i emocjonalne[10].

Dlatego wszyscy potrzebujemy powrotu do tego, co prowokacyjnie nazwijmy „naiwnością chrześcijańską”, która polega na tym, że dla niej problem prawdy jest nadal aktualny oraz że wiedza odnosi się do prawdy. Także na tym, że medialna informacja i publicystyka odnoszą się do prawdy. Potrzebujemy starego chrześcijańskiego przekonania, że prawdę można poznać; nie: wytworzyć, zawłaszczyć, zagarnąć, użyć przeciw innym, manipulować nią – ale poznać, z całą pokorą i poczuciem ułomności tego poznania, jak wszystkiego, co ludzkie. Ale jednak, z wiarą w Stworzyciela i z całą dumą z człowieczeństwa: poznać. Prawda jest i jest dosiężna.

Największym błędem i fałszem relatywizmu jest to, iż ślepotę człowieka wobec prawdy uznaje on apriorycznie za rzecz nieprzezwyciężalną. Dlatego jego dyktatura jest w gruncie rzeczy przemocą nieusuwalnej (rzekomo) ślepoty. Ratzinger pisał:

„Dzisiaj dyskwalifikowanie jako zarazem naiwnych i aroganckich tych ludzi, którym można przypisać przekonanie o «posiadaniu» prawdy, stało się swego rodzaju sloganem. Twierdzi się, że tacy ludzie są niezdolni do dialogu, a zatem nie można ich ostatecznie traktować poważnie. Prawdy nikt bowiem nie «posiada». Wszyscy mogą jej tylko poszukiwać. Trzeba jednak zapytać: cóż to za poszukiwanie, któremu nigdy nie wolno dojść do celu? […] Wydaje mi się, że zarzut arogancji należy raczej odwrócić: czy twierdzenie, że Bóg nie może nam dać daru prawdy, że nie może nam otworzyć oczu, nie jest wyrazem arogancji? Czy powiedzenie, że urodziliśmy się ślepi i prawda nie jest naszą sprawą, nie jest wyrazem pogardy dla Boga? Czy uznanie nas za skazanych na błądzenie w ciemności nie jest degradacją człowieka i jego tęsknoty za Bogiem? Wszystko to prowadzi do rzeczywistej arogancji, która polega na tym, że to my chcemy zająć miejsce Boga i określać, kim jesteśmy, co mamy robić, co chcemy uczynić z siebie i ze świata. Poznanie i poszukiwanie nie wykluczają się nawzajem”[11].

Powtórzmy: cóż to za poszukiwanie, któremu nie wolno dojść do celu? I kto ustala, że tak jest i ma być?!

Właśnie ostatnie zdanie powyższego cytatu zawiera spuentowaną syntezę katolickiego stanowiska w tej sprawie: poznanie i poszukiwanie nie wykluczają się nawzajem. Tak zwane katolickie „i” raz jeszcze okazuje się wyrazicielem i stróżem równowagi mądrości.

6. „Ja jestem prawdą”

Jak zatem można wyrazić prawdę? Czym/kim prawda jest? Co/kto jest prawdą? Powtórzmy i najsłynniejsze z tej serii pytań, jakie ktokolwiek komukolwiek kiedykolwiek zadał: „Cóż to jest prawda?” (J 18,38).

Nie otrzymawszy odpowiedzi od Jezusa, po kolejnych utarczkach słownych z Żydami, po ubiczowaniu i cierniem ukoronowaniu skazańca, Piłat wyprowadza odzianego w purpurowy płaszcza „króla żydowskiego” i powiada: Idou ho anthropos – „Oto człowiek” (J 19,5b). Sądzę, że (poza własną świadomością) wyrażając proroctwo i tym samym streszczając Dobrą Nowinę… Oto bowiem niepojęta, sięgająca prawdy samego Boga logika wydarzeń paschalnych połączyła w blasku Objawienia Piłatowe zdanie w pytanie i odpowiedź: „Cóż to jest prawda?” – „Oto człowiek”, oto ten skrwawiony strzęp człowieka jest prawdą, o którą z mieszaniną pychy, rezygnacji i cynizmu, bez większej wiary w istnienie odpowiedzi, pytasz… On jest prawdą o Bogu i o tobie, o życiu i śmierci, o wszystkim, co jest. A że klamra łącząca te Piłatowe zdania nie jest tylko wytworem pobożnej fantazji chrześcijańskiego lektora, świadczy choćby to, że odpowiedź jest zgodna z zapisaną w Janowej Ewangelii, wcześniejszą o pięć rozdziałów definicją prawdy podaną przez Jezusa Tomaszowi, najsłynniejszą, jaką ktokolwiek komukolwiek kiedykolwiek podał: „Ja jestem prawdą” (J 14,6).

To właśnie zdanie jest nie tylko wszystkim, co na temat prawdy ma do powiedzenia chrześcijaństwo, ale i kamieniem węgielnym chrześcijańskiej wiary: nie jest ona pięknym, choć nieostrym konturem ukrytym za woalką mitu, ani magazynem dobrych uczuć, niepewnym samego siebie poprawianiem niedoskonałego świata, pozytywną ideą „jak inne”, „wyjaśnieniem nicości” (z zachowaniem miny dobrej gry: wszystko jest właściwie do kitu, ale to i owo zrobić jednak możemy…; rozpacz, nicość da się nieco rozjaśnić)… Nie, wiara chrześcijańska ma rzeczywistą podstawę, jej nadziejorodna siła bierze się z prawdy. Bo to On, Wcielony Boży Logos – podstawa logiki chrześcijańskiej wiary – jest prawdą. Oto fundament wszystkiego, co chrześcijańskie i w ogóle wszystkiego. To jeden i ten sam fundament. Już pierwsze wspólnoty chrześcijańskie to czuły, a z biegiem czasu odczucie to, pogłębiane przez doświadczenie i wiedzę, zamieniło się w przekonanie i pewność, że mianowicie „ich wiara nie jest częścią szczególnego obyczaju kulturowego, innego w każdym narodzie, ale należy do sfery prawdy, dotyczącej w równym stopniu wszystkich ludzi”[12].

Przypomnijmy w tym kontekście cytowaną już, genialną formułę z Caritas in veritate: „Prawda to bowiem logos[13]. W rzeczywistości więc, chrześcijańskie wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa jako Logos (w całym bogactwie znaczeń tego pojęcia) znaczy, że w Nim objawia się sam Bóg – prawda nie cząstkowa, ale prawda wszystkich rzeczy, całej rzeczywistości. Wiara chrześcijańska tym się różni od wszelkiego typu gnozy (starożytnej i współczesnej), że ma dostęp do najgłębszej, ostatecznej rzeczywistości – do prawdy o tym, jak się rzeczy mają. Czyli do odpowiedzi na pytanie, jak to rzeczywiście jest ze mną, z nami, ze światem? Bo nie milczenie – jak chce wielu gnostyków – ale słowo (Logos) jest „ostateczną rzeczą” daną nam przez Boga.

Mówiąc Czwartą Ewangelią: „łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa” (1,17), który „mówi nam prawdę” (16,7), bo w swej najgłębszej istocie On nią jest (14,6). Taki też jest sens Jego Wcielenia i Paschy: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie (18,37). I to też będzie przyczyną Jego śmierci: „usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga” (8,40). To jest przyczyna Jego śmierci: Jezus umiera, ponieważ przypuszczono atak na prawdę; Jego posłuszeństwo jest trwaniem przy prawdzie przeciw spiskowi kłamstwa. Nie zniesie bowiem prawdy nigdy żadne kłamstwo: musi się albo nawrócić, albo uciszyć głos prawdy, choćby miało to oznaczać zamordowanie głosiciela… Ale też tu rodzi się zbawcze i zarazem wolnościowe zadanie wiary, cel istnienia Kościoła: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (8,32).

7. Wolność

Tylko prawda wyzwala… To słowo Pana na temat związku prawdy i wolności słyszymy, widzimy i rozumiemy dzisiaj, po hekatombach XX wieku, w całym jego przepastnym wyzwaniu i całej jego wielkości. Wiele lat temu, w Monachium, Ratzinger mówił o tym tak:

„Nieograniczana przez prawdę wolność działania oznacza dyktaturę celów w świecie pozbawionym prawdy, a w konsekwencji zniewolenie człowieka pod pozorem jego wyzwolenia. Tylko wówczas, gdy prawda sama z siebie zachowuje swoje obowiązywanie i gdy ma pierwszeństwo przed wszelkimi innymi zdobyczami, tylko wtedy jesteśmy wolni. I dlatego tylko wolność prawdy jest prawdziwą wolnością”[14].

To bardzo ważna lekcja dla świata naszej współczesności, świata który pragnie wolności, lecz traktuje prawdę jako roszczenie i przeciwieństwo wolności. Tymczasem prawdy i wolności oddzielić się od siebie nie da i nie wolno, pod groźbą utraty obydwu.

Jezus: „…«aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu». Rzekł do Niego Piłat: «Cóż to jest prawda?» To powiedziawszy, wyszedł powtórnie do Żydów…” Przerwał więc rozmowę, uciął ją. A pytanie okazało się pozorne – nie czekało na odpowiedź. Znaczyło między innymi: „Przestań już, skończ teoretyzować. Lepiej zajmijmy się konkretami, przecież za chwilę umrzesz”. Bo pytanie o prawdę było dla wykształconego Piłata już samo w sobie pytaniem celowo źle postawionym, demaskującym naiwność (w najlepszym przypadku) samego problemu. Już samo postawienie takiego pytania równa się odrzuceniu go (dzisiaj to powszechne stanowisko). Ostatecznie Piłat zarówno Jezusowi, jak prawdzie – Temu, który jest prawdą – rzucił w twarz „Precz! Precz!” (J 19,15). Jeśli nie dosłownie, to jednak w istocie swego czynu: zaakceptował ów krzyk Żydów, dołączył doń własną decyzję – „wydał Go im, aby Go ukrzyżowano” (J 19,16).

Ale „precz” wobec prawdy źle się kończy dla tak wołających. Jest ona niezastępowalna niczym. À propos „lepiej zajmijmy się konkretami”. Carl Friedrich von Weitzsäcker mawiał: „Sądzę, że na dłuższą metę rozwijać się może jedynie społeczeństwo zorientowane nie na szczęście, lecz na prawdę”[15].

Przeklęta wolność bez prawdy okazuje się zawsze, prędzej czy później, pseudowolnością niewolników. I ląduje przy świńskich korytach, żywiąc się strąkami przeznaczonymi dla świń, zazdroszcząc im, bo wieprze nie podlegają przekleństwu wolności. W najbardziej wysuniętych do przodu miejscach współczesnego rozwoju ten etap został już dawno osiągnięty, czego dowodem jest ekologiczny krzyk przeciw człowiekowi postrzeganemu jako niszczyciel bytu.

Lecz podkreślmy w tym momencie coś bardzo pocieszającego. Ponieważ prawdą jest Jezus Chrystus, więc jakkolwiek byłaby trudna, jak ciężkim brzemieniem byłoby obchodzenie się z nią, niesienie jej, cierpliwa wierność jej szukania, trzeba nam wiedzieć, że w sensie istotniejszym i dającym niegasnącą nadzieję, bardziej niż my ją to prawda nas niesie, albowiem nie jest ona czymś bezosobowym, lecz spotyka nas w Tym, który wziął na siebie cały nasz ciężar. A Ten, który jest wyzwalającą prawdą, jest zarazem ochraniająca nas miłością.

8. Odwaga

„Wierzący powinien być siłą sprzeciwiającą się potęgom, które trzymają prawdę na uwięzi, siłą sprzeciwiającą się murom przesądów, które uniemożliwiają widzenie Boga”[16] – pisał Ratzinger w mocnym tekście na temat europejskich kryzysów i przyszłości kontynentu. By to zrobić, by powiedzieć „nie” owym siłom „trzymającym prawdę na uwięzi” (= „uniemożliwiającym widzenie Boga”), trzeba mieć odwagę, a ta nigdy i nigdzie nie jest tania. Współcześnie dodatkowe komplikacje dla odwagi sprzeciwu wobec potęg kłamstwa płyną z niejasnych, niejednoznacznych konturów sił zacierających prawdę, z przesądów właśnie, które przebierają się za „prawdy ostateczne” i za takie powszechnie uchodzą. Stąd typowe dla dzisiejszego chrześcijanina lęki: przed uznaniem za anachronicznego, za obce ciało w nieuniknionym pochodzie postępu, przed wchodzeniem w zatarg z obiegową kulturą i z presją społeczną, przed etykietą „hamulcowego”, szkodnika zatruwającego świetlisty marsz ku modernizacji nadmiarem pesymizmu.

Przerabiacie to na własnej skórze. Papież też to przerabiał. Tym wiarygodniejsze jest to, co mówi na temat konieczności odwagi w służbie prawdy: „odwaga jest podstawową cechą […] Z tym jest związane niepoddawanie się wpływom różnych poglądów, ale działanie spowodowane własnym wewnętrznym rozeznaniem, także wtedy, gdy prowokuje to gniew otoczenia”[17]. Wewnętrzna niezależność, samodzielne myślenie i wyrażanie poglądów o niekoniecznie opływowym kształcie, wymaga odwagi w każdej dziedzinie i sytuacji. Tym bardziej są one konieczne uczniom Tego, który powiedział „Ja jestem prawdą” i dał jej takie a nie inne świadectwo[18].

9. Bóg

„Dlaczego stawanie się prawdziwym oznacza stawanie się dobrym? Dlaczego prawda jest dobra – sama w sobie jest dobrem? Dlaczego obowiązuje sama przez się, bez konieczności wykazania się jakąkolwiek celowością?”[19] Dlaczego samo pozbawione sceptycyzmu postawienie pytania o prawdę budzi taki opór, taką furię, a z drugiej strony – takie poświęcenie jej obrońców? Dlaczego najbardziej bezbożne i nieludzkie imperia w dziejach świata były nieodmiennie oparte na gigantycznym kłamstwie? Co jest takiego w prawdzie, że aż tak pociąga człowieczy umysł i serce? Kto tam (w niej) jest?

Przekonany jestem, że odpowiedź leży w prostym zdaniu jednego z bawarskich wykładów Ratzingera: „Zagłębiwszy się w istotę prawdy, docieramy do pojęcia Boga”[20].
On w niej jest.
I dlatego – powtórzmy – na dłuższą metę rozwijać się mogą jedynie ludzie i społeczeństwa nakierowane nie na szczęście, lecz na prawdę.
Temu służcie.

21 września 2013 r., godz. 18.00
Katowice, Krypta Katedry pw. Chrystusa Króla



[1] Cyt. za: Obrazy nadziei. Wędrówki przez rok kościelny, tł. K. Wójtowicz, Poznań 1998, s. 33. Jeśli nie podano inaczej, publikacje podane w przypisach są autorstwa J. Ratzingera/Benedykta XVI.

[2] Bóg i świat. Wiara i życie w dzisiejszych czasach [rozm. P. Seewald], tł. G. Sowinski, Kraków 2001, s. 241–242.

[3] Prawda w teologii, tł. M. Mijalska, Kraków 2001, s. 88–89.

[4] Tamże, s. 89.

[5] U. Eco, Der Name der Rose, München 1982, s. 624 (wyd. polskie: U. Eco, Imię róży, tł. A. Szymanowski, Warszawa 1980).

[6] Encyklika Caritas in veritate (29.06.2009), nr 2.

[7] Tamże, nr 4.

[8] Tamże, nr 4.

[9] Światłość świata. Papież, Kościół i znaki czasu [rozm. P. Seewald], tł. P. Napiwodzki, Kraków 2011, s. 61.

[10] Encyklika Caritas in veritate, nr 2–3.

[11] W drodze do Jezusa Chrystusa, tł. J. Merecki, Kraków 2004, s. 74–75.

[12] Adhortacja Verbum Domini (30.09.2010), nr 92.

[13] Encyklika Caritas in veritate, nr 4.

[14] Wykłady bawarskie z lat 1963–2004, tł. A. Czarnocki, Warszawa 2009, s. 202.

[15] Prawda w teologii, s. 42; Wykłady bawarskie…, s. 204.

[16] Europa Benedykta w kryzysie kultur, tł. W. Dzieża, Częstochowa 2005, s. 137.

[17] Światłość świata…, s. 96. „Na początku sprawowania urzędu biskupa, opowiada Joseph Ratzinger, przede wszystkim wciąż brzmiały mu w uszach «słowa Biblii i Ojców Kościoła, bardzo surowo osądzające pasterzy, którzy są jak nieme psy i, chcąc uniknąć konfliktów, powalają rozprzestrzeniać się truciźnie»”. P. Seewald, Benedykt XVI. Portret z bliska, tł. G. Popek, Kraków 2006, s. 154.

[18] Diagnoza Ratzingera z roku 1996: „[…] nie są to jeszcze prześladowania – użycie tego słowa byłoby tu bezsensem. Ale można już wskazać sfery życia – i to całkiem liczne – w których znów trzeba mieć odwagę, by się przyznać do swej religii. Przede wszystkim rośnie groźba chrześcijaństwa zaadaptowanego, które zostaje z radością podchwycone przez społeczeństwo jako przyjazny człowiekowi sposób bycia chrześcijaninem i przeciwstawione rzekomemu fundamentalizmowi ludzi, którzy nie potrafią mieć tak opływowych kształtów. Narasta groźba dyktatury opinii – kto nie trzyma z innymi, zostaje odizolowany, dlatego nawet zacni ludzie nie śmią się już przyznać do takich nonkonformistów. Ewentualna dyktatura antychrześcijańska byłaby przypuszczalnie znacznie subtelniejsza niż wszystko, co dotychczas znaliśmy. Byłaby na pozór przyjazna religii, pod warunkiem jednak, że religia nie tykałaby jej wzorców zachowania i myślenia. Sól ziemi. Chrześcijaństwo i Kościół katolicki na przełomie tysiącleci [rozm. P. Seewald], tł. G. Sowinski, Kraków 1997, s. 132.

[19] Wykłady bawarskie…, s. 205.

[20] Tamże, s. 206.