To były zwyczajne 
siostry


Barbara Gruszka-Zych


GN 42/2013 |

publikacja 17.10.2013 00:15

Kiedy w niedzielę 1 sierpnia 1943 r. ludzie przyszli na Mszę do białej fary w Nowogródku, klęczniki sióstr nazaretanek były puste. Nie wiedzieli, że rano rozstrzelali je hitlerowcy. 
120 mężczyzn, za które oddały 
życie, ocalało. 


Przełożona s. Laura żywi szczególną cześć dla s. Małgorzaty, która 
jako jedyna ocalała henryk przondziono /gn Przełożona s. Laura żywi szczególną cześć dla s. Małgorzaty, która 
jako jedyna ocalała

Niektórzy turyści przyjeżdżają do Nowogródka, żeby zobaczyć obraz Matki Bożej, przed którym uzdrowienie Adama Mickiewicza wymodliła jego matka, lub poznać miejsce, gdzie Jagiełło brał ślub z Zofią Olszańską – wylicza s. Laura, przełożona nowogródzkiego Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. – Kiedy opowiadam im historię zakonnic, przejmują się i przyjeżdżają drugi i trzeci raz – mówi. Ona sama, od 14 lat w klasztorze, podczas każdej opowieści przeżywa na nowo historię tej męczeńskiej śmierci. 
Stajemy przy prowadzącej pod górę ulicy 1 Maja, u podnóża kościoła farnego pw. Przemienienia Pańskiego w Nowogródku.

To była ostatnia droga 11 sióstr wezwanych na niemiecki komisariat 31 lipca 1943 r. Pozwolono im wtedy wyjątkowo włożyć habity, w których zakopano je po rozstrzelaniu.
– O czym wtedy myślały? – zastanawia się s. Laura. – Na pewno nie o tym, że idą na śmierć. Spodziewały się wywózki do łagru, na roboty. Wcześniej przyszedł do nich Niemiec w cywilu. Powiedział, że mają się stawić na komisariacie o 19.00. Siostra Małgorzata pracowała jako pielęgniarka w szpitalu i akurat miała dyżur. Siostra Stella, zastępująca przełożoną, która po wybuchu wojny zostawiła zgromadzenie i wyjechała do domu zakonnego w Wilnie, poleciła jej, żeby po powrocie podała kolację ks. Aleksandrowi Zienkiewiczowi, ich kapelanowi i rektorowi kościoła. Na posterunku z siostrami nikt nie rozmawiał. W tych czystych habitach zapakowano je na ciężarówkę i wywieziono 5 km za miasto, do lasu, niedaleko miejscowości Batorówka. Czekał już na nie wykopany dół, a przy nim żołnierze. – Hitlerowcy nie chcieli, żeby mieszkańcy Batorówki usłyszeli strzały i roznieśli wiadomość o mordzie – wyjaśnia s. Laura, dobrze znająca realia wiejskie, bo urodzona we wsi niedaleko Oszmiany, 30 km od litewskiej granicy. – Dochodziła 20 – latem dobra pora spędzania krów. Dlatego zabrano je z powrotem do piwnicy komisariatu. Pilnujący sióstr stróż zaświadczył, że jedna z nich leżała krzyżem na posadzce, a inne się modliły. Ja myślę, że to była s. Stella. To była dla nich noc ogrójcowa. 
33-letni ks. Aleksander, jedyny kapłan na tych terenach, przeczuwał, co się zdarzy. Nie spał ukryty w budynku gospodarczym. We wspomnieniach napisał, że to była najdłuższa noc w jego życiu. Kilka dni potem ocalała s. Małgorzata z kuzynką s. Stelli i z małym dzieckiem poszła do lasu niby na grzyby, a znalazła świeżo rozkopaną ziemię. Zauważyła kawałek zaczepionego na krzewie habitu. Oznaczyła miejsce krzyżykiem na brzozie, żeby nie zarosło.


Panie w habitach


– Siostry nazaretanki przyjechały do Nowogródka w 1929 r. na zaproszenie bp. Zygmunta Łozińskiego – opowiada s. Laura. – Prosił, żeby podjęły pracę z dziećmi i z młodzieżą. Kiedy przyjechały pierwsze dwie siostry, mieszkańcy nie mogli zrozumieć, po co im potrzebne te panie w habitach. Proboszcz ks. Michał Derewecki też był nastawiony do nich nieprzychylnie. Przyjęli je Białorusini do niewykończonego domu na skraju miasta. Zakonnice napisały list do przełożonej, że chcą jak najszybciej stąd wyjechać. Otrzymały zwięzłą odpowiedź: „Na stanowisku trwać, bo tu dokonają się wielkie rzeczy”. Wybudowały budynek, w którym najpierw mieściła się bursa dla dziewcząt, a potem szkoła z internatem. Nawet miejscowy burmistrz, który zarzekał się, że siostry tu nie zostaną, pomagał sprowadzać drewno na budowę z Wilna. Szkoła sióstr działała do 1939 r. Sowieci narzucili język rosyjski i nauczali, że Boga nie ma. 
Maria Dobrzyńska, ostatnia z żyjących uczennic, która zmarła trzy miesiące temu, opowiadała, że uczniowie po lekcjach szli do kościoła, gdzie ksiądz uczył ich religii. Dziś w dawnej szkole znajdują się klasztor oraz miejsca noclegowe dla turystów i przyjeżdżających na rekolekcje. Śpię w pokoju na parterze, gdzie przed wojną musiała mieścić się jedna z klas, a podczas wojny przebywali zamknięci przed rozstrzelaniem Żydzi. W tamtych czasach 50 proc. mieszkańców Nowogródka stanowili Żydzi. Białorusinów było 25 proc., Polaków – 20 proc., Tatarów – 5 proc. W szkole sióstr uczyły się dzieci różnych narodowości. Kościół farny oddany pod opiekę zakonnic został nazwany kościołem młodzieżowym. Kiedy siostry wyrzucono, zamieszkały u rodzin. Było ich 12: Stella, Imelda, Rajmunda, Daniela, Kanuta, Sergia, Gwidona, Felicyta, Heliodora, Kanizja, Boromea i Małgorzata. Dziś w budyneczku obok dawnej szkoły, gdzie przed wojną mieścił się dom zakonny, można zobaczyć ich zachowane fotografie. Na czarno-białych zdjęciach widać twarze kobiet w wieku od 20 do 50 lat z welonami zamiast włosów. 
– Myślę, że to były zwyczajne siostry, które miały swoje radości i słabości – mówi s. Laura.

– Ale Bóg dał im łaskę, a one na nią odpowiedziały. 
Siostra Boromea, delikatna 22-latka, do końca wahała się, czy wrócić do domu, czy zostać w klasztorze. Najpierw skorzystała z tego, że po wybuchu wojny zakonnicom pozwolono pojechać do rodzin, ale wróciła do Nowogródka po śmierć. S. Kanuta przed wstąpieniem do zakonu miała wyjść za mąż. W kościele ksiądz dwukrotnie ogłosił zapowiedzi jej ślubu. Ale jednej nocy przyśniła jej się postać, która powiedziała: „Twój oblubieniec czeka w Grodnie, nie wychodź za mąż za Stanisława”. Żeby zrozumieć te słowa, pojechała na Jasną Górę. Po modlitwie podeszła do sióstr, które stały obok. Okazało się, że to nazaretanki. W czasie rozmowy okazało się, że gdyby do nich wstąpiła, do nowicjatu pojedzie do… Grodna. We śnie usłyszała też, że do ślubu dostanie czerwoną sukienkę. – Po ekshumacji okazało się, że właśnie ona została przed śmiercią postrzelona, miała ciało we krwi – opowiada s. Laura. 
Siostra Heliodora w czasie wojny była świetną gospodynią u dyrektora szkoły. Opowiadali, że nie chcąc tracić czasu, nawet chodząc, nie przestawała robić na drutach. 
Wszystkie siostry poszły na śmierć w habitach, nic z ich ubrań nie zostało – dodaje s. Laura. – Żyły bardzo skromnie. Mieszkały w dwóch celach. Miały tylko pięć łóżek, a na noc wyciągały sienniki do spania. Zachowała się tylko część welonu jednej z nich. Kilka szaf, modlitewniki i biała kapa zrobiona na szydełku przez s. Kanutę. Bo na łóżkach kładziemy białe kapy. 


Za braci


W Nowogródku hitlerowcy najpierw pozbywali się Żydów. W 1941 r. sukcesywnie zaczęli likwidować Polaków. 31 lipca 1942 r. rozstrzelali 60 osób z dwoma kapłanami. W lipcu 1943 roku ogłosili wyrok śmierci na 120 mężczyzn. – To byli ojcowie rodzin, inteligencja – opowiada s. Laura. – Ich żony i matki przychodziły do sióstr z prośbą o modlitwę o ocalenie. Wtedy s. Stella zaproponowała pozostałym siostrom akt poświęcenia, który wypowiedziały wspólnie: „Jeśli jest potrzebna ofiara życia, niech Bóg zabierze nas, a nie ich”. 
Hitlerowcy poszukiwali ukrywającego się ks. Aleksandra Zienkiewicza. S. Stella któregoś dnia w kościele powiedziała: „Ksiądz kapelan jest o wiele ważniejszy od nas. Jeśli potrzebna jest ofiara, niech Bóg weźmie nas”.

Modlitwy sióstr zostały wysłuchane. Nie zginął nikt ze 120 skazanych mężczyzn ani ksiądz.

Świadkowie tamtych wydarzeń uznali, że to zasługa ofiary zakonnic. 5 marca 2000 r. Jan Paweł II ogłosił je błogosławionymi.

Trzy razy dziennie siostry odmawiają modlitwę nazaretanek, wspominając te, które „dobrowolnie wybrały śmierć, by ratować braci”. Jest ich na Białorusi pięćdziesiąt. To najliczniejsze zgromadzenie, jedyne, które ma tam swoją prowincję. Modlą się też o beatyfikację s. Małgorzaty.

– Z opatrzności Bożej zachowała się przy życiu – mówi s. Laura. – Musiała być bardzo mężna, bo została sama. 
W 1945 r. kupowano Polakom bilet w jedną stronę, do ojczyzny, ale siostra Małgorzata została, choć wyjechał ks. Aleksander. Opiekowała się kościołem i mogiłą sióstr. Kiedy wyrostki zaczęły wybijać okna w kościele, na 10 lat zamieszkała w zakrystii za szafą. Żeby się ogrzać, paliła w piecu. By mieć co jeść, uprawiała ogródek pod oknem. Oficjalnie była kościelną sprzątaczką. Nieoficjalnie animowała wspólnotę parafialną.

– Rozkładała na ołtarzu szaty liturgiczne i tak przeżywali Mszę św. – wyczytała w jej wspomnieniach s. Laura. – Dzięki niej w kościele stale był Najświętszy Sakrament, choć inne świątynie w okolicy zamknięto na kłódkę. 
Siostra Laura przed wstąpieniem do nazaretanek w 1999 r. nie znała historii męczenniczek. – Moi dziadkowie są Polakami – opowiada. – W IX klasie usłyszałam, jak apostołowie w Ewangelii: „Pójdź za mną. Twoje miejsce w klasztorze”. Dopiero po maturze wstąpiła do zakonu. Od dwóch miesięcy ona, 31-latka, jest przełożoną 5-osobowego zgromadzenia w Nowogródku. – Posługujemy w kuchni, przy furcie, przygotowujemy pokoje dla gości, wypiekamy hostie i komunikanty – wylicza. – Prowadzimy spotkania z rodzinami, katechizujemy. Dla mnie największym skarbem jest osiągnięcie zbawienia – podkreśla. – Razem ze mną dorasta w wierze moja mama Maria. „Wszystko, o co zabiegamy, to marności, których wcale nie musimy posiadać” – powtarza mi. Bóg przychodzi w lekkim powiewie. Jakby Go można było zobaczyć oko w oko, byłby kimś zwykłym, nie potrzebowałby naszej wiary, nie byłoby tajemnicy. Siostra Stella i nasze męczenniczki oglądają Go twarzą w twarz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.