Żywoty świętych gejów

Rzeczpospolita/Tomasz P. Terlikowski/a.

publikacja 14.04.2008 18:49

Nie ma możliwości udzielenia katolickiego sakramentu małżeństwa gejowskiej parze. Wymagałoby to bowiem nie tylko obecności księdza i odpowiedniej formuły, ale przede wszystkim istnienia choćby możliwości płodnej miłości - pisze publicysta Rzeczpospolitej Tomasz P. Terlikowski.

Tournée dwóch działaczy gejowskich, którzy podają się za katolików; szerokie komentowanie faktu, że obaj panowie mają (rzekomo) katolicki ślub; powstanie kabaretowego wyznania gejowskiego, czyli Wolnego Kościoła Reformowanego Szymona Niemca czy komentarz Piotra Pacewicza, który nie tyle potępia nie najlepszą lekcję katechezy w jednej ze szczecińskich szkół, ile nauczanie katechizmu Kościoła katolickiego, które uznaje za „problem nas wszystkich”... To dopiero początek ofensywy gejowskich lobbystów w sferze religii. Ich celem zaś, wbrew temu, co deklarują, wcale nie jest większa tolerancja dla ich przypadłości, ale całkowita akceptacja aktów homoseksualnych, błogosławienie związków osób tej samej płci, a także włączenie się chrześcijaństwa (w Polsce konkretniej katolicyzmu) w walkę o przywileje dla osób i par homoseksualnych. Cel ten zresztą w wielu krajach i w odniesieniu do wielu wspólnot chrześcijańskich udało się już osiągnąć. Kościół Episkopalny Stanów Zjednoczonych na biskupa wyświęcił człowieka, który porzucił żonę i dzieci i związał się z mężczyzną – i dopiero to wywołało skandal, bo ordynowanie na księży homoseksualistów jest tu absolutnie normalne i nikt z tym nie dyskutuje. Podobnie jest u szwedzkich luteranów. Zjednoczony Kościół Chrystusa (największe wyznanie tradycji kongregacjonalistycznej w Stanach Zjednoczonych) nie tylko błogosławi związki osób tej samej płci, ordynuje na pastorów działaczy gejowskich, ale także wydaje oświadczenia, w których apeluje do władz federalnych i stanowych o przywileje podatkowe i prawne dla par homoseksualnych. Na błogosławienie związków osób tej samej płci zgodzili się także szwajcarscy starokatolicy. Listę tę można ciągnąć jeszcze długo. Proces stopniowego rozmywania chrześcijańskiej moralności w dziedzinie seksualnej zwykle zaczyna się od promowania (całkowicie zrozumiałego i akceptowalnego) większego zrozumienia tolerancji dla osób homoseksualnych i ich związków. Odbywa się to zazwyczaj w atmosferze wezwań do mocniejszej akceptacji chrystusowego przykazania miłości; do odkrywania afirmującego oblicza chrześcijaństwa, a przynajmniej odrzucenia agresji i niechęci wobec inności. Zasmuceni panowie (i panie) opowiadają, jak zostali skrzywdzeni przez odrzucenie ich przez własne wspólnoty religijne, jak mocno czuli się dotknięci, i zapewniają, że pełne bezpieczeństwo może im dać tylko całkowite równouprawnienie ze związkami heteroseksualnymi. A dokładniej, jak wskazuje jeden z teologów protestanckich Andrew G. Lang, uznanie, że ich styl życia ma coś szczególnego do zaoferowania Kościołowi i światu.Później nadchodzi czas na budzenie poczucia winy i współczucia.

Przypomina się wszystkie domniemane i rzeczywiste prześladowania homoseksualistów (z hitlerowskimi na czele) i ściśle wiąże się je z nauczaniem Kościołów w tej sprawie. Konsekwencją przyjęcia takiej postawy jest zaś niemal nieodmiennie oskarżenie wszystkich wiernych tradycyjnej chrześcijańskiej moralności o hołdowanie nazistowskim przesądom, zdradę ewangelicznej miłości, a niekiedy nawet prześladowanie mniejszości seksualnych. – Twierdzenie, że homoseksualizm jest „moralnie nieuporządkowany” i zły, stawia Benedykta XVI w jednej linii z uprzedzonymi, w tym Hitlerem i Himmlerem – dowodzi irlandzki polityk i działacz gejowski senator David Norris. Tak sformułowany zarzut pozwala zaś przejść do „akcji bezpośredniej”. Na mszach świętych pojawiają się więc członkowie rozmaitych organizacji gejowskich i uniemożliwiają ich odprawienie. Stroje biskupie, zakonne habity czy zdjęcia papieży są najczęściej profanowanymi i wyśmiewanymi elementami na rozmaitych paradach równości, a sam Kościół przedstawia się jako największe zagrożenie dla ludzkiej wolności i miłości. Aby przeciwdziałać jego wpływom, organizacje gejowskie, np. w Hiszpanii, odwołują się do sądów, albo – jak w Izraelu czy Stanach Zjednoczonych – profanują msze święte. Coraz ostrzejsze ataki równoważone są przez obrazy głębokiego zaangażowania religijnego homoseksualistów, a także pochwały dla tych wspólnot, które zdecydowały się na rezygnację ze swego dotychczasowego stanowiska w dziedzinie moralności. To one mają być rzeczywiście otwarte, prawdziwie chrześcijańskie i wreszcie wierne prawom człowieka i obywatela. Tam, gdzie takiej zmiany stanowiska wymusić się nie da, zazwyczaj powstają mniejsze lub większe grupki dysydenckie, których członkowie, zapewniając o własnej religijności, dystansują się od nauczania własnej wspólnoty w dziedzinie moralnej. Takie organizacje (jak podpromowana już w polskich mediach katolicka Dignity) działają obecnie niemal we wszystkich wyznaniach. Ostatnio nawet do Polski przybyli mormońscy obrońcy „godności” i praw osób homoseksualnych, którzy nie tylko zachęcają polskich gejów i lesbijki do tworzenia mormońskich grup wsparcia duchowego, ale też zapewniają na swojej stronie internetowej, że „homoseksualizm, związki homoseksualne mogą być zgodne z ewangelią Jezusa Chrystusa” (nic niestety nie wiadomo o ich ewentualnej zgodności z Księgą Mormona). To przekonanie jest zresztą wspólną cechą wszystkich lub niemal wszystkich organizacji gejowskich działających wewnątrz rozmaitych wyznań chrześcijańskich. Ich przedstawiciele i twórcy zaczynają pojawiać się w mediach i tam dowodzić głębokiej niesłuszności tradycyjnego nauczania chrześcijańskiego w dziedzinie moralności. Zazwyczaj podpierają się przy tym własną historią, opowiadając ze łzami w oczach, jak wielkiego wykluczenia doznali, jak bardzo skrzywdził ich proboszcz, wikariusz czy biskup i z jakim trudem zmierzali do odkrycia, że Biblia ich nie potępia.

Część z nich (by wspomnieć tylko byłego jezuitę Roberta E. Gossa) ląduje ostatecznie poza własnym wyznaniem, ale część (tu doskonałym przykładem jest siostra Jeannine Gramick) dzięki licznym manewrom pozostaje w ramach swojego wyznania i tam działa na rzecz zmiany jego stanowiska, a przynajmniej zbudowania wrażenia, że nie jest ono powszechnie obowiązujące. Historie ich „prześladowań”, zastraszeń, a także życiowych dylematów stają się materiałem na wzruszające „żywoty świętych gejowskich”, często kończące się śmiercią... na AIDS. W tych „nowych” dysydenckich grupkach, a także w Kościołach i wspólnotach, które już zrezygnowały z tradycyjnego nauczania w kwestiach moralnych, zazwyczaj powstaje „teologia”, której celem jest uzasadnienie nowego stanowiska. Opiera się ona na całkowitym odrzuceniu biblijnych potępień homoseksualizmu (jako odnoszących się do czego innego niż „nowoczesne” związki homoseksualne), afirmacji „praw człowieka” oraz utożsamieniu miłości do grzeszników (jaką zawsze prezentował i do jakiej wzywał swoich uczniów Jezus Chrystus) z miłością do grzechu. Niekiedy teolodzy queer posuwają się jeszcze dalej i sugerują, że sam Jezus miał być homoseksualistą. Jak dowodzi teolożka Nancy L. Wilson z Metropolitan Community Churches, Jezus przeżył swoje dorosłe życie w „rodzinie alternatywnej”, składającej się z niego, Łazarza oraz Marii i Marty, które wcale nie miały być siostrami, a partnerkami... Oczywiście tak radykalne podejście pozostaje specyfiką mniejszości. Reszta zadowala się poszukiwaniem wątków homoseksualnych w Starym Testamencie, budowaniem atmosfery akceptacji dla zachowań homoseksualnych czy poszukiwaniem „gejowskiej duchowości”, która miałaby być dalszym ciągiem „gejowskiej dumy”. Część z tych „teologicznych” wymysłów jest dość szybko aplikowana w rozmaitych zborach, a niekiedy wyznaniach, które otwarcie określają się jako „inkluzywne”. Wolny Kościół Reformowany Szymona Niemca jest bowiem tylko jedną z wielu wspólnot religijnych założonych przez i dla homoseksualistów. Naiwnością byłoby jednak przypuszczenie, że pomysły te nie wpływają również na te Kościoły, które zachowały tradycyjne stanowisko w kwestiach moralnych. „Teologia queer” jest w nich również, choć w wersji soft, obecna. I to także w seminariach duchownych czy szkołach teologicznych, gdzie się dowodzi, że starotestamentalne potępienia homoseksualizmu straciły już aktualność, a Pawłowy stosunek do aktów jednopłciowych jest wyrazem jego własnych kompleksów seksualnych. Problem polega tylko na tym, że nawet gdyby (co dla poważnego biblisty jest niemal niemożliwe) zgodzić się z takimi interpretacjami, to i tak w niczym nie zmieniłoby to podejścia Kościoła katolickiego do kwestii homoseksualizmu. Wypływa ono bowiem nie tyle z potępień sodomitów, ile z najgłębszej prawdy o człowieku, którą odnaleźć można w Księdze Rodzaju. To tam jednoznacznie przypomniana zostaje prawda o tym, że pełnią człowieczeństwa pozostaje zjednoczenie kobiecości i męskości, których celem jest wzajemna miłość, ale i płodność. Ludzka miłość erotyczna pozostaje więc nieodmiennie pojednaniem i zjednoczeniem różnorodności płciowej, stanowiąc swoistą jej pełnię. Podwojenie tego samego, homoerotyzm z miłością, ale i godnością ludzką zatem niewiele ma wspólnego.

Nie mniej istotnym elementem odrzucenia aktów homoseksualnych, a także uznania samej orientacji za „obiektywnie nieuporządkowaną” pozostaje katolickie rozumienie cielesności i seksualności. Miłość erotyczna, zakorzeniona w cielesności, nie jest bowiem grą, czystą przyjemnością, ale elementem budowania relacji, której celem jest zmierzanie do Boga. Relacja ta zaś ma być nie tyle i nie przede wszystkim uczuciowa czy społeczna, ile bazująca na normach i zasadach wpisanych w naturę ludzką przez samego Stwórcę. I znowu nie ma tu najmniejszych wątpliwości, że zasady te odnoszą miłość seksualną do małżeństwa, które będąc związkiem kobiety i mężczyzny, staje się miejscem rodzenia i wychowywania nowego życia. Tam, gdzie z natury nowego życia być nie może, gdzie nie ma miejsca na uzupełnianie, nie ma też miłości w jej ziemskim, cielesnym i erotycznym wymiarze. I w tym sensie można powiedzieć, że miłość erotyczna jest hetero. Innej nie ma. Dlatego w przypadku związków osób tej samej płci nie ma nawet możliwości udzielenia im sakramentu. Ten ostatni wymaga bowiem nie tylko obecności księdza i odpowiedniej formuły, ale przede wszystkim istnienia choćby możliwości płodnej miłości. W przypadku osób tej samej płci takiej możliwości zwyczajnie nie ma, nie ma zatem też możliwości udzielenia im ślubu. Każda taka próba jest więc maskaradą, happeningiem czy w przypadku działań księdza katolickiego zwyczajnym świętokradztwem i bluźnierstwem, a nie czymś, co zmienia sytuację dwóch panów czy dwóch pań. Wszystko to sprawia, że nauczanie Kościoła w tej kwestii zwyczajnie zmienić się nie może. Nie jest ono bowiem przez niego stworzone, ale odczytane z kart Biblii, tradycji, ale i wyinterpretowane z rzeczywistości, jaka nas otacza. Biblijne i kościelne potępienia homoseksualizmu są tylko skutkiem chrześcijańskiego rozumienia człowieka, a nie jego podstawą. Wierność Kościoła prawdzie o człowieku ma znaczenie nie tylko dla chrześcijaństwa i moralności chrześcijan, ale również dla spójności i trwałości struktur społecznych. Jak wskazuje amerykański prawnik Robert H. Borck w eseju „Konieczna poprawka”, legalizacja związków osób tej samej płci prowadzi w dalszej perspektywie do zdecydowanego spadku liczby zawieranych małżeństw, zwiększenia iczby rozwodów, a w konsekwencji do ogromnych kosztów społecznych. Nie mniej istotne jest także, jego zdaniem, to, że „wraz z legalizacją małżeństw homoseksualnych przekracza się pewną granicę, za którą nie ma już podstaw do odróżniania moralnych i niemoralnych związków seksualnych, jeśli tylko są one dobrowolne”. Eksponowanie relacji osób tej samej płci czy ich symboliczna akceptacja przez Kościoły i związki wyznaniowe ma zatem ogromny wpływ na państwo. Podważając wyjątkowość małżeństwa, wspólnoty takie niszczą bowiem związek, który jest – jak wskazuje amerykańska neokonserwatystka Gertrude Himmelfarb – podstawowym elementem uspołeczniającym, czyniącym z nas dojrzałych ludzi. Tam, gdzie jej nie ma albo gdzie jest ona niszczona (mówił o tym Benedykt XVI w tegorocznym Orędziu na Światowy Dzień Pokoju), tam nie ma także dojrzałej odpowiedzialności za innych. I to także jest powód, dla którego Kościół katolicki nie może odejść od obrony małżeństwa i miłości przed zakusami promotorów związków osób tej samej płci. Nie zmienią tego ani zdjęcia panów, którzy opowiadają o swoim katolicyzmie, ani nawet bluźniercze happeningi byłych duchownych katolickich. Odejście bowiem od takiego stanowiska byłoby zdradą Chrystusa i człowieka.