Niebezpieczny symptom zamykania

Rzeczpospolita/Tomasz P. Terlikowski/a.

publikacja 22.04.2008 16:30

Nieobecność na jubileuszu i pożegnaniu arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego zdecydowanej większości hierarchów to znak, który nie wróży nic dobrego Kościołowi - twierdzi w Rzeczpospolitej Tomasz P. Terlikowski.

Jubileusz metropolity gdańskiego był przygotowywany od ponad pół roku. Było jasne, że będzie pożegnaniem zasłużonego arcybiskupa. Dlatego nieobecność na tych uroczystościach najważniejszych polskich hierarchów jest symptomatyczna. I nie zmienia tego fakt, że – inaczej niż w przypadku ingresu – uczestnictwo w pożegnaniach nie jest obowiązkowe i zazwyczaj odbywają się one z mniejszą pompą. Nie wystarczy też wyjaśnienie, że przesadnej celebry, w której wzięliby udział wszyscy hierarchowie, nie chciał sam jubilat. Przyjaźń, zaufanie, wdzięczność, a także zwyczajne podziękowanie okazuje się bowiem niezależnie od osobistej skromności jubilata. I nie ma co udawać, że biskupi tego nie wiedzą. Jeśli więc w pożegnaniu arcybiskupa Gocłowskiego uczestniczyli tylko ordynariusze z jego metropolii i jego najbliżsi przyjaciele – to był to wyraźny sygnał, który miał być odczytany jeśli nie przez samego zainteresowanego, to przez pozostałych, wciąż jeszcze aktywnych, hierarchów. A jego treść jest banalnie prosta: "na zewnątrz, w mediach, ale i w kazaniach manifestujemy pełną jedność i zgodność. Dyskusja, podważanie wiarygodności pozostałych biskupów nie są i nie będą tolerowane". Nie jest to zresztą pierwszy taki sygnał. Od jakiegoś czasu biskupi wysyłają go regularnie. I nie chodzi tylko o oświadczenie, w którym zakazano dziennikarzom dyskutowania o nominacjach, ale także o wiele innych decyzji i wydarzeń z ostatniego roku. Biskup Piotr Libera, który jeszcze jako sekretarz Konferencji Episkopatu wymusił działania na Kościelnej Komisji Historycznej, która opublikowała oświadczenie w sprawie abp. Stanisława Wielgusa – też został przywołany do porządku i nie pozwolono mu nawet dokończyć kadencji na stanowisku sekretarza. Nie inaczej było z kardynałem Stanisławem Dziwiszem, który za pomocą prasowego przecieku próbował wymóc na pozostałych hierarchach załatwienie problemu Radia Maryja. W odpowiedzi usłyszał, że już samo poinformowanie o sprawie mediów oznacza ostateczne utrącenie sprawy. Teraz ofiarą zasady milczenia o wewnętrznym życiu Episkopatu padł arcybiskup Tadeusz Gocłowski, który nie wyraził od razu publicznego zachwytu dla arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia, a nawet zdecydował się na pisanie w jego sprawie do Watykanu. Żelazne egzekwowanie zasady milczenia o podziałach jest tylko częścią procesu zamykania się na świat polskiego Kościoła hierarchiczny. Po okresie otwarcia za czasów biskupów Tadeusza Pieronka i Jana Chrapka, kiedy to do budynków, w których toczyły się obrady Konferencji Episkopatu, dziennikarze mieli wolny wstęp, a ówczesny biskup Pieronek odbierał ich telefony o każdej porze dnia (a gdy trzeba było, to i nocy) – nadszedł czas (i to jeszcze za biskupa Libery) szczelnego zamykania drzwi i wpuszczania mediów tylko na konferencje prasowe. Kolejni dwaj rzecznicy prasowi episkopatu, jeśli w ogóle odbierają telefony (a różnie z tym bywało i bywa), do perfekcji opracowali sztukę spławiania dziennikarzy i nieudzielania im informacji. I nic nie wskazuje na to, by coś miało się zmienić. Karanie ostracyzmem tych hierarchów, którzy ową specyficzną zmowę zamknięcia łamią, przyczynia się nie tyle do umacniania wrażenia jedności Kościoła, ile do całkowitego zaniku rzeczywistej dyskusji zewnętrznej i wewnętrznej, a także przepływu informacji. I tym należy się martwić o wiele bardziej niż brakiem wyczucia tych hierarchów, którzy nie znaleźli dość czasu i chęci, by uczestniczyć w pożegnaniu metropolity gdańskiego.