Polski Kościół w czasach Platformy

Rzeczpospolita/Michał Szułdrzyński/a.

publikacja 29.04.2008 18:57

Po krótkim okresie smakowania własnej siły za rządów Prawa i Sprawiedliwości zabrakło dziś w Kościele pomysłu na funkcjonowanie w sferze publicznej - pisze w Rzeczpospolitej Michał Szułdrzyński.

Wizyta papieża w Stanach dowodzi nie tylko tego, że Benedykt XVI potrafi porozumiewać się z masami. Pokazuje, że to człowiek ze świata zachodniego, który rozumie nowoczesny Zachód, a on może zrozumieć jego. Ze sposobu, w jaki papież podszedł do problemu księży pedofilów, można wyciągnąć wniosek, że ten biskup Rzymu nie zamierza ukrywać grzechów Kościoła – by użyć tytułu jednego z najsłynniejszych ostatnio artykułów o pedofilii w Kościele katolickim. Czy jednak z tej pielgrzymki płynie jakaś nauka dla Kościoła w Polsce? W Polsce jak dotychczas technika odwlekania w czasie rozwiązań bolesnych problemów sprawdza się znakomicie. Przede wszystkim w kwestii lustracji. Okazało się, że polscy hierarchowie, podejmując decyzję, by lustracyjny żar przeczekać, wykazali się intuicją. Społeczne zapotrzebowanie na lustrację znacznie zmalało, potencjalni agenci powoli umierają lub odchodzą na emeryturę, a lustrowanie zmarłych jest znacznie mniej ekscytujące niż żywych. Niedługo samo wspomnienie o problemie współpracy księży z komunistycznym aparatem represji będzie nie tylko jałowe, lecz także uznane zostanie za przejaw oszołomstwa i złego wychowania. Stąd też bierze się pokusa, aby tej samej metody użyć wobec innych zagadnień ważnych i mniej ważnych – od nierozwikłanego problemu Radia Maryja, przez molestowanie dzieci przez księży, kleryków przez zwierzchników, gospodarcze niejasności po trudności duszpasterskie. I o ile można kalkulować, że problem Radia Maryja – podobnie jak lustracja – po kilku latach z powodów generacyjnych rozwiąże się sam, o tyle ze sprawami obyczajowymi nie będzie już tak łatwo. Przypadki molestowania w Tylawie, Płocku czy Szczecinie – choć wciąż jednostkowe – dowodzą, że tutaj będzie znacznie trudniej. Po pierwsze przedstawiciele Kościoła, który stawia wysokie wymagania etyczne swym wiernym, będą zawsze surowiej oceniani niż inni. Po drugie sfera seksualna przyciąga znacznie większą uwagę opinii publicznej niż jakakolwiek inna – nieważne, czy chodzić będzie o tabloid czy poważną publicystykę. Po trzecie zaś molestowanie seksualne, szczególnie dzieci, jest jedynym chyba świeckim grzechem – złem uznawanym zgodnie przez wszystkie światopoglądy. Ba, polityczna poprawność i świecka moralność pedofilię i molestowanie uważają za najgorsze i metafizyczne niemal zło. Zboczeniec oglądający filmy pornograficzne jest dla politycznej poprawności po prostu mężczyzną korzystającym ze swej wolności. Ale molestowanie przez tego samego zboczeńca dziecka jest już zbrodnią, dla której nawet poprawność polityczna nie znajdzie usprawiedliwienia. Dlatego też czas, w którym można było spokojnie ukrywać problemy obyczajowe, bezpowrotnie minął. Myliłby się ten, kto by uznał, że zdolność Kościoła do przemilczania swoich problemów jest jego siłą. Jest dokładnie odwrotnie. Pozornie cisza wokół lustracji pokazuje, że hierarchowie wciąż są w stanie zachować karność w strukturach. Jednak okoliczności niedoszłego ingresu arcybiskupa Stanisława Wielgusa były dla Kościoła niezwykle bolesnym ciosem, z którego nie udało mu się do dzisiaj podnieść. Świadectwem tego było upominanie mediów za dyskusję nad powołaniem arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia na gdański tron biskupi. Gdyby Kościół czuł się silny, nie musiałby upominać dziennikarzy, komentatorów i polityków, by nie wtrącali się w nie swoje sprawy.

Słabość była również doskonale widoczna podczas dyskusji o książce Jana Grossa, który zarzucił antysemityzm polskiemu Kościołowi. Owszem, wypowiedziało się indywidualnie kilku hierarchów, ale wygląda na to, że cały ciężar zwalczania argumentacji Grossa został zrzucony na profesora Jerzego Roberta Nowaka. Problem w tym, że jego wykłady budzą wiele kontrowersji – choć pamiętajmy, że znamy je głównie z relacji „Gazety Wyborczej”. Dowodem dzisiejszej słabości Kościoła są wyniki badań społecznych, w których tak wielu Polaków – w większości uważających się za katolików – deklaruje poparcie dla stosowania zapłodnienia in vitro, wbrew nauczaniu Kościoła. Kto jest jednak odpowiedzialny za nauczanie moralne? Wierni akceptują in vitro przekonani licznymi argumentami zwolenników tej metody odwołujących się do tak nośnych pojęć, jak prawo ludzi do posiadania potomstwa czy prawo każdego do szczęścia. Niestety, poza ostrym – z teologicznego punktu widzenia słusznym, lecz chybionym z retorycznego – porównaniem do aborcji skomplikowana natura moralnych wątpliwości związanych ze stosowaniem tej metody nie została wiernym wyjaśniona. A może Kościół obecnie skupia się na wewnętrznej pracy, może przygotowuje nową strategię duszpasterską, może właśnie poświęca dużo czasu na analizę polskiej rzeczywistości? Bardzo chciałbym, aby odpowiedź na te pytania była twierdząca. Wygląda raczej na to, że po krótkim okresie smakowania własnej siły za rządów Prawa i Sprawiedliwości zabrakło dziś w Kościele pomysłu na funkcjonowanie w sferze publicznej. Chociaż wśród hierarchów jest wielu zdolnych, ambitnych i rozumiejących nowoczesny świat biskupów, nie sposób nie zauważyć, że polski Kościół instytucjonalny nie podniósł się jeszcze po śmierci Jana Pawła II. To on był postacią scalającą episkopat, to jego wielkość rekompensowała różne nietrafne posunięcia rodzimych hierarchów. Kościołowi w Polsce nie udało się zrobić tego, czym zachwycił Amerykę Benedykt XVI, być wiernym Janowi Pawłowi II, być równocześnie autentycznym i mieć własną wizję Kościoła. I może właśnie ożywienie Benedykta XVI zmieni też Kościół w Polsce. Może nauczy, jak z miłością i wiernością radzić sobie z bolesnymi problemami, radzić sobie, a nie czekać, aż one przeminą. Moment do tego wydaje się idealny, a przed Kościołem stoją – moim zdaniem – ogromne możliwości. Rządy Platformy mogą być dla Kościoła wygodne na kilku płaszczyznach. Po pierwsze znacznie mniejsze jest dziś zagrożenie zakusami, by zinstrumentalizować katolicyzm, niż wtedy, gdy w rządowych gabinetach zasiadali politycy żyjący z Kościołem bardzo blisko. Stosunek PO do Kościoła to lekko lękliwa rezerwa – co daje Kościołowi szerokie pole do działania. Po drugie zaś obecny rząd otwarcie deklaruje dziś chęć prowadzenia polityki pragmatycznej, nie ideologicznej. Postpolityka uprawiana przez Platformę, oparta na organizowaniu polityki na celach skupionych raczej wokół gospodarki (EURO 2012, cud gospodarczy, druga Irlandia itp.) niż na silnych wartościach, stwarza Kościołowi duże pole do działania – właśnie instytucji nie bezpośrednio politycznej, lecz pracującej w sferze idei, wartości i moralności, z której wycofuje się polityka. Wciąż silne przywiązanie Polaków do katolicyzmu, wciąż poważne przywiązanie do wartości konserwatywnych otwierają przed Kościołem – jako siłą polityczną – ogromne możliwości. Ale Kościół z dzisiejszej sceny politycznej może wynieść też jeszcze jedną ważną naukę. Skoro Polacy stają się coraz bardziej umiarkowani, może warto pomyśleć również o kościelnym centrum. Sporo katolików źle się czuje, stając przed alternatywą: Radio Maryja z jednej strony a Tadeusz Bartoś z drugiej. Czy Jan Tomasz Gross vs. Jerzy Robert Nowak. Zagospodarowanie ideologicznego centrum, praca nad poważną ofertą chrześcijańskiej kultury, edukacji może utrwalić dzisiejszy tradycjonalizm Polaków i zmienić go w nowoczesny konserwatyzm. Z pewnością nie przysłuży się temu zamiatanie brudów pod dywan.