Między biurokracją a ewangelią

Gazeta Wyborcza/ks. Andrzej Luter/a.

publikacja 05.05.2008 17:51

"Gdyby ksiądz odmówił sakramentu z powodu zbyt małej ofiary lub jej braku, powinien interweniować biskup. Bo takie postępowanie księdza nie tylko narusza prawo i niszczy wizerunek Kościoła, ale przede wszystkim zaprzecza Ewangelii" - pisze w Gazecie Wyborczej ks. Andrzej Luter.

Dalej czytamy: Wybitny filozof Tadeusz Bartoś otworzył nowy rozdział w swojej publicystyce dotyczącej Kościoła jako instytucji utożsamianej przez niego z korporacją o inklinacjach totalitarnych ("Praca i płaca - przypadek polskiego Kościoła", "Gazeta Wyborcza" 25.04.). Tym razem zajął się sprawą finansów, które posłużyły mu jako kolejny argument w miażdżącej krytyce Kościoła. Bartoś zakwestionował dotychczasową zasadę dobrowolnych ofiar wiernych, która według niego generuje niewłaściwe zachowania duchownych. Przy okazji "pochylił się" nad niedolą księży, którym biskupi nie wypłacają pensji, mało tego - nie podpisują z nimi umów o pracę. Kto wie, może tą bulwersującą sprawą powinna zająć się państwowa inspekcja pracy - sugeruje autor, zapominając o konkordatowym rozdziale kompetencji instytucji kościelnych i państwowych. Wizja tysięcy umów o pracę między biskupami i księżmi poraża biurokratyzmem, w którym trudno odnaleźć ducha ewangelicznego. Wiara, że akty prawne wszystko załatwią, dehumanizuje kondycję ludzką. Autor posuwa się nawet do stwierdzenia, że "Kościół polski stoi na symonii - sprzedawaniu sakramentów". Jest to oskarżenie straszne i krzywdzące. Żadnego niuansu, że może zdarzają się czasami takie wypadki, nieliczne co prawda, chociaż bolesne. Bartoś po prostu wali między oczy: Kościół kupczy sakramentami! W ten sposób były dominikanin oskarżył o ten niecny proceder wszystkich księży. Zastosował klasyczny chwyt: ogólna fałszywa teza wywiedziona z indywidualnych przypadków. Mam nadzieję, że nie zrobił tego intencjonalnie. W każdym razie według niego symonia jest konsekwencją odgórnej obłudy wewnątrzkościelnej, której ksiądz - nie mając wyjścia - musi się poddać, żeby na godziwym poziomie żyć. Bartoś niczym wytrawny marksista mówi do nas: subiektywnie może jesteście w porządku, ale obiektywnie jesteście hipokrytami. Sugeruje nawet, że takie zakłamanie może doprowadzić do buntu zubożałego duchowieństwa przeciwko klasie posiadaczy postawionej wyżej w hierarchii kościelnej. Ta burżuazja to biskupi i bogaci proboszczowie "ściśle ze sobą związani". Niewykluczone, że list polskich biskupów do księży z Wielkiego Czwartku miał zapobiec niebezpiecznej rewolcie. Reasumując, czekamy na kościelnego Che Guevarę, który stanie na czele strajku księży domagających się podwyżek. I oby skończyło się tylko na tych żądaniach. Odłóżmy żarty na bok. Rzeczywistość bowiem daleko odbiega od katastroficznej wizji wykreowanej przez filozofa. Księża - w ogromnej większości - nie ustalają odgórnie stawek za posługi sakramentalne. Potrafią zachować się roztropnie i mądrze. Nie twierdzę jednak, że nie ma przypadków gorszących. Takie postawy zdarzają się, irytują i zrażają do Kościoła na długie lata. Zdzierstwo u kapłanów nie może być tolerowane. Nie spodziewam się jednak, że przekonam Bartosia do moich racji. Zapewne będzie bronił swojej tezy o powszechności stawek, albo w najlepszym razie - przeciwstawiał księży diecezjalnych zakonom, tak jak to zrobił w polemice z abp. Życińskim.

W kodeksie prawa kanonicznego określono, że wierni, składając ofiary "przyczyniają się do dobra Kościoła oraz uczestniczą (...) w jego trosce o utrzymanie szafarzy i dzieł". Kanon 947 wyraźnie stanowi, że "od ofiar mszalnych należy bezwzględnie usuwać pozory transakcji lub handlu". W następnym przepisie jest mowa o odprawianiu mszy św. w intencji tych, za których została złożona ofiara. Widać zatem wyraźnie, że kodeks odróżnia handel od ofiary na Kościół. Także synody diecezjalne określają charakter ofiar składanych z okazji udzielania sakramentów i sakramentaliów. Zawsze obowiązuje zasada dobrowolności, wykluczająca wszelkie przejawy kupczenia. Bartoś miesza te sprawy. Gdyby zdarzył się przypadek, że ksiądz odmówił sakramentu, motywując swoją decyzję "małą" ofiarą lub jej brakiem np. z powodu materialnego ubóstwa wiernego, wtedy powinien interweniować biskup, gdyż takie postępowanie nie tylko narusza prawo i niszczy wizerunek Kościoła, ono przede wszystkim zaprzecza Ewangelii. Przyjmowanie ofiar nie jest komfortową sytuacją dla księdza. Ale czy w innych systemach finansowania Kościoła, np. w Niemczech, istnieje ten komfort? Każdy z nich niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Tak naprawdę wszystko zależy od postawy księdza, jego mądrości i wiary. Jeśli jego formacja duchowa jest prawidłowa, to w żadnym wariancie finansowania Kościoła ofiara nie będzie pomylona z handlem. Bartoś może powiedzieć, że jestem naiwnym idealistą, bo życie weryfikuje nawet najlepsze intencje. Być może, ale przecież nie jest tak, że jak ktoś jest nastawiony tylko na zysk, to wystarczy dać mu stabilny pieniądz i już będzie realizował swoje powołanie. Jestem przekonany, że regulacja finansów Kościoła w stylu proponowanym przez eksdominikanina nie wzmocni ewangelicznego przesłania Kościoła. A poza tym: czy rzeczywiście najważniejszą sprawą Kościoła w Polsce, tu i teraz, jest tworzenie nowych podatków dla społeczeństwa, bo tym musiałaby się ta reforma skończyć? Widzę wiele innych, poważniejszych problemów. Bartoś w jednym miejscu ma rację, bo przecież jest faktem, że w małych parafiach księża wpadają często w tarapaty finansowe i w związku z tym oczekują na pomoc Kościoła. I w wielu diecezjach taką pomoc otrzymują z funduszy przeznaczonych specjalnie na ten cel, czego już autor nie dostrzega. Znany filozof i publicysta chciał naruszyć kolejne kościelne "tabu", które żadnym "tabu" nie jest. Przecież o finansowaniu Kościoła można rozmawiać. Wielokrotnie pisali i mówili na ten temat biskupi Wiktor Skworc i Tadeusz Pieronek, czy ostatnio ks. Robert Nęcek. Można zastanawiać się nad wariantem polskim, niemieckim, włoskim, francuskim, węgierskim: który z nich jest najbardziej sprawiedliwy; który najpełniej może służyć misji Kościoła; i w końcu - który z nich najlepiej odpowiada polskiej mentalności i tradycji. Finanse to nie jest dogmat. Tylko czy styl debaty na ten drażliwy temat musi nawiązywać do retoryki Joanny Senyszyn? Czy nie można inaczej? Tadeusz Bartoś jest zbyt wytrawnym eseistą, żeby tego nie rozumieć. Zbyt często w mediach patrzy się na materialną stronę Kościoła przez pryzmat prałata z Gdańska czy zakonnika z Torunia, co zafałszowuje skutecznie obraz polskiego duchowieństwa. I jeszcze jedno. Pamiętajmy, że w każdym człowieku znajdziemy mroczne zakątki duszy. Oby tylko nie rezygnować z wysiłku wyrastania ponad siebie samego, grzesznego. A od Tadeusza Bartosia oczekiwałbym zamiast publicystyki ideologicznej, intelektualnie prowokujących esejów. Chciałbym się twórczo podenerwować.