Ks. Mądel: Minister zdrowia nie była współodpowiedzialna za aborcję u 14. latki

KAI/a.

publikacja 25.06.2008 19:21

Błędem wielu wypowiedzi w dyskusji na temat ewentualnej ekskomuniki min. Ewy Kopacz jest wskazywanie na minister zdrowia, jako osobę współodpowiedzialną za wykonanie aborcji. Także sugerowanie, że biskup diecezjalny może w takiej sytuacji nałożyć na urzędnika karę ekskomuniki - pisze w komentarzu dla KAI jezuita ks. Krzysztof Mądel.

A oto tekst komentarza ks. Mądela: Kompromis prawny dotyczący ochrony życia nienarodzonych dzieci zawarty w Polsce w 1993 r. ustanawia relatywnie wysokie bariery dla praktyk aborcyjnych. Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerwania ciąży z 7 stycznia 1993 r. zezwala na aborcję jedynie w trzech przypadkach: gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia kobiety; gdy zachodzi duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu; gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego. W pierwszym przypadku aborcja jest możliwa na każdym etapie ciąży, w dwu pozostałych tylko w czasie, gdy płód nie osiągnął jeszcze zdolności do samodzielnego życia poza organizmem matki (12. tydzień ciąży). Ponadto kodeks karny z 1997 r. nazywa przestępstwem nakłanianie kobiety do aborcji, stosowanie wobec niej przymusu w celu jej dokonania, dokonywanie jej podstępem, a także dokonywanie jej w sposób, który skutkuje śmiercią matki (art. 152-154). Kompromis prawny w sprawie ochrony życia rodzi wiele poważnych pytań natury moralnej, podnoszonych zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników tego kompromisu. Głośna sprawa „Agaty” z Lublina, nastolatki, która decydowała o losie własnego dziecka przy stałej asyście mediów i partii politycznych, postawiła pytanie o odpowiedzialność dziennikarza, polityka, działacza społecznego, a także odpowiedzialność urzędnika państwowego za decyzje administracyjne podejmowane w sprawie aborcji. Ekskomunika za aborcję należy obok ekskomuniki za znieważenie Eucharystii do tej kategorii kar kościelnych latae sententiae, które zaciąga się na mocy samego prawa (a więc żadna instancja kościelna nie może ich nałożyć), a ponadto funkcjonują one wyłącznie w tzw. zakresie wewnętrznym, co oznacza, że zaciągnięcie tych kar można stwierdzić wyłącznie w konfesjonale i tylko tam możliwe jest ich zniesienie. Nawoływanie do publicznego rzucania ekskomuniki za czyny, które kościelny prawodawca rozpatruje z maksymalnym poszanowaniem intymności osoby i samego daru przekazywania życia świadczy o pewnym niezrozumieniu ducha kościelnych ustaw. Odrębną kwestią jest przypisywanie urzędnikowi państwowemu wskazującemu miejsce wykonania zabiegu współodpowiedzialności za aborcję. Pomijając fakt, że właściwym organem jest tu dyrektor szpitala w miejscu zamieszkania ciężarnej kobiety lub, w trybie odwoławczym, dyrektor Biura Praw Pacjenta przy Ministrze Zdrowia, sama procedura wskazywania placówki nie jest decyzją administracyjną w formie nakazu czy rozporządzenia, toteż nie można jej jednoznacznie przypisać takiej mocy sprawczej, z którą wiązałaby się odpowiedzialność za bezpośrednie i skuteczne działanie aborcyjne.

Wskazanie placówki jest de facto udzieleniem obywatelowi informacji (przysługującej mu na mocy prawa) o tym, który z zespołów lekarskich gotów jest na wykonanie zabiegu, w przypadku, gdy inni lekarze zgłaszają obiekcje sumienia. Katolik, spełniając tego typu funkcje, mógłby, w moim przekonaniu, zachować spokój sumienia, o ile wykonując swoje kompetencje skorzystałby z okazji, aby wyrazić swoje zdanie odrębne i z zachowaniem wszelkich wymogów prawa oraz praw podmiotowych zachęcić matkę do urodzenia dziecka. Bez znajomości szczegółów istniejącej praktyki trudno przesądzić w tej sprawie, jednak z całą mocą trzeba podkreślić, że odpowiedzialność za aborcję dotyczy głównie rodziców dziecka, lekarza wykonującego zabieg, a także wszystkich, którzy nakłaniali do jego wykonania. Zacznie poważniejszy dylemat związany z administrowaniem prawa do aborcji został już przed laty definitywnie rozstrzygnięty przez Stolicę Apostolską. Po zjednoczeniu Niemiec doszło do znacznej liberalizacji tamtejszego prawa chroniącego życie ludzkie. Konstytucja niemiecka wciąż jednoznacznie je broni, podobnie czyni ustawa z 1995 r., jednak tylko wobec dzieci, które ukończyły 12. tydzień życia. Młodsze dzieci mogą podlegać aborcji praktycznie z każdego powodu, jeśli tylko matka przedstawi certyfikat poświadczający, że odbyła w tej sprawie konsultacje w poradni rodzinnej. Spośród 1685 placówek uprawnionych w Niemczech do udzielania takich konsultacji aż 264 prowadzone były przez katolickie stowarzyszenia kościelne. Te ostatnie w 1996 r. wydały łącznie ponad 20 tys. certyfikatów, a jednocześnie przekonały ok. 23 proc. swoich pacjentek do rezygnacji z aborcji. Mimo to, w marcu 1998 r. papież Jan Paweł II wezwał biskupów niemieckich do rezygnacji wydawania certyfikatów konsultacyjnych, nazywanych przez niektóre środowiska „licencją na zabijanie”. Jesienią następnego roku katolickie poradnie podporządkowały się temu zaleceniu. Zachowując wszelkie proporcje nasz dylemat jest znacznie prostszy. Nie chodzi bowiem o wydanie dokumentu będącego warunkiem wykonania aborcji, czyli o otwarcie dostępu do aborcji, a jedynie udzieleniu informacji pozwalającej na zachowanie przysługującego już dostępu do aborcji w trybie zwykłym, ustalonym przez prawo (skądinąd niesłuszne z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej), nie zaś wyłącznie w trybie nadzwyczajnym, jaki z braku takiej decyzji byłby możliwy tylko w drodze kolejnych odwołań czy skargi sądowej. Naturę tego działania można łatwo wyjaśnić właśnie na przykładzie jego przeciwieństwa. Czym byłaby odmowa wskazania miejsca wykonania aborcji? Byłaby wadliwym postępowaniem administracyjnym, które z racji jego natury najłatwiej byłoby zaskarżyć w sądzie administracyjnym, przy czym uzyskanie wysokiego odszkodowania z tytułu tej skargi byłoby absolutnie pewne. Kto wie, być może państwo, a więc jego urzędnicy i obywatele, powinni płacić taką cenę za próbę ocalenia życia choćby jednego dziecka. Niestety, w tym samym wypadku równie prawdopodobny jest dalszy scenariusz zdarzeń, którego nieuchronnym elementem byłaby destabilizacja polityczna dokładnie na tym samym grząskim gruncie, na którym przed laty udało się zawrzeć dzisiejszy kompromis prawny. Tej ceny, jeśli uwzględnimy aktualne nastroje społeczne, na pewno nie warto płacić.