Dwugłos o ks. Gancarczyku i mówieniu prawdy

Gazeta Wyborcza/ks. Robert Nęcek/Andrzej Wielowieyski/a.

publikacja 17.07.2008 20:01

Dwie opinie na temat pozwu, jaki przeciwko ks. Markowi Gancarczykowi, szefowi Gościa Niedzielnego skierowała Alicja Tysiąc zamieściła Gazeta Wyborcza.

Ks. Robert Nęcek, rzecznik prasowy Archidiecezji Krakowskiej, napisał: Z niedowierzaniem przyjąłem wiadomość, że Alicja Tysiąc - matka, której nie udało się pozbawić życia własnego nienarodzonego dziecka, wytacza proces ks. Markowi Gancarczykowi, szefowi tygodnika "Gość Niedzielny". A za co go wytacza? Ano za całokształt artykułów na temat jej sprawy Jest to dosyć smutne, gdyż tygodnik pisał jedynie o jej postawie wobec własnego dziecka, czyli żalu, że dziecko się urodziło, o promowanym prawie kobiety do aborcji, czyli śmierci dziecka, i zupełnej ciszy na temat prawa dziecka do życia. Oczywiście pozywająca, jak czytamy ("Gazeta", 8 lipca) będzie domagać się w pierwszej kolejności "zadośćuczynienia finansowego", a w drugiej przeprosin. Znowu wraca sprawa zabijania nienarodzonych. Piszę w ten sposób dlatego, że można spotkać dzisiaj jeszcze wiele osób, które nie bardzo wiedzą, czym jest aborcja. Okazuje się, że jasna terminologia jest nie do zaakceptowania przez lobby proaborcyjne, gdyż wyzwala z celowego mętliku terminologicznego i zwraca uwagę na niebezpieczną banalizację przerywania ciąży. Jak ważne jest mieszanie pojęć dla osiągnięcia całkowitej legalizacji aborcji, można zauważyć na przykładach działalności dr. Emile-Etienne Beaulieu z Paryża i dr. Bernarda Nathansona z Nowego Jorku. Otóż dr Beaulieu jest twórcą pigułki aborcyjnej RU-486, której podawanie w odpowiednich ilościach powoduje poronienie we wczesnym okresie. Mając świadomość, że słowo "poronny" nie jest najlepiej przyjmowane przez ludzi, zaproponował, aby posługiwać się terminem "antybrzemienny". Choć skutek jest taki sam, to jednak słowo nie uderza brakiem delikatności. Podobnie opisuje swoją walkę o ustawę aborcyjną znany amerykański ginekolog dr Nathanson, który, prowadząc prywatną klinikę aborcyjną, był odpowiedzialny za 75 tys. aborcji w ciągu swojej dziesięcioletniej praktyki. Wspomina, że wszystko się zaczęło od terminologii, wprowadzając jak największe zamieszanie. Chodzi bowiem o to, że wypowiadane słowa wyrabiają w człowieku odpowiednią świadomość. W takim kontekście nie pozostaje nic innego, jak powtórzyć za Umberto Eco, że „jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności prawdy”. W ten sposób wprowadzono „przełom lingwistyczny”, a przecież rozum jest uwarunkowany i związany językowo. Dodatkowo Nathanson - podobnie jak lobby proaborcyjne - wmawiał ludziom, wykorzystując do tego media, że wszyscy są za legalizacją aborcji. Z biegiem czasu tak się stało, gdyż nikt nie chce być w mniejszości. Fałszowano liczbę nielegalnych zabiegów przerwań ciąży wykonywanych rocznie w USA. Jednak najważniejszą i najskuteczniejszą taktyką Nathansona i jego lobby w latach 1968-73 była tak zwana „karta katolicka”. Otóż wbito klin między katolików świeckich a kościelną hierarchię. Tłumaczono, że tylko biskupi i księża są przeciwnikami aborcji. "Unikaliśmy tego - mówił w Dublinie Nathanson - by wszystkich katolików traktować jednakowo, gdyż to by nam zaszkodziło. Nie atakowaliśmy również Papieża, gdyż to wzbudziłoby zbyt wiele sympatii wśród naszych przeciwników. Zamiast tego wzięliśmy katolicką hierarchię kościelną, tworząc zamazane pojęcia zbiorowe o dostatecznej niejasności, by przekonać wszystkich liberalnych katolików". Warto dodać, że dr Nathanson teraz zabieg przerywania ciąży nazywa dzieciobójstwem. Więc jak można nazwać tych, którzy dzieciobójstwa się dopuszczają? Poza tym jeszcze raz pozwolę sobie dać jemu głos - "Obecnie nawróciłem się na stronę obrony życia. Nie jestem ciemniakiem ani człowiekiem prymitywnym. Nie jestem katolikiem ani protestantem. Jestem Żydem i w dodatku kompletnym ateistą. Moje nawrócenie nie jest podyktowane ani motywami religijnymi, ani etycznymi: jest ono wyłącznie naukowe i technologiczne". Kto zatem wciska kit ludziom - ks. Gancarczyk czy pani Tysiąc z ekipą aborcjonistów? Ks. Gancarczyk opisał rzeczywistość, dokonał fenomenologii zjawiska, a że czasem opis rzeczywistości boli, to chyba nie jego wina? Choć rozumiem słowny makijaż - który pozwala bardziej zachować twarz - to jednak morderstwo dzieci zawsze morderstwem pozostanie. Najistotniejsze jednak nie jest to - jak pisał ks. Józef Tischner - co się faktycznie niszczy, lecz to, czego się nie chce, a nie chce się dziecka i nie chce się być matką. Można zrozumieć, że nie chce się być matką. Można zrozumieć, że nie chce się mieć dziecka, ale dlaczego myśleć o jego unicestwieniu? Zdaję sobie także sprawę z tego, że nie wystarczy tylko powiedzieć, że aborcja jest grzechem. Trzeba o wiele częściej powtarzać - wiemy, że twój mężczyzna nie zdał egzaminu, dlatego przyjdź, pomożemy ci! Można je pozostawić chociażby w "oknie życia" i dać mu szansę! Niewątpliwie walka z właściwą terminologią jest wpisana w wyciszanie własnego sumienia. Jednak powstaje pytanie: czy wyciszy się własne sumienie, próbując wyciszyć ks. Gancarczyka?

Księdzu Nęckowi odpowiada Andrzej Wielowieyski: Wszyscy, którzy chcieliby skutecznie walczyć z nieszczęściem aborcji, powinni dążyć do wytwarzania w społeczeństwie zarówno sprawnych instytucji, jak i klimatu oraz postaw ludzkich sprzyjających ochronie nienarodzonych dzieci, tak aby aborcja stała się tylko społecznym marginesem Ks. dr. Nęcek się dziwi, że p. Alicja Tysiąc wytacza proces "Gościowi Niedzielnemu". Ja też mu się dziwię. Przecież nie o prawdę tu chodzi, a o godność ludzką i szacunek dla państwa prawa, nawet jeśli to prawo nam się nie zawsze podoba. Używany język w sprawach ważnych może mieć rzeczywiście duże znaczenie. Ongiś takie określenia przerywania ciąży jak "zabieg" czy "skrobanka" banalizowały dramatyczne decyzje o ludzkim życiu i czyniły wiele zła. Dlatego też zrozumiałe jest pragnienie i potrzeba nazywania spraw po imieniu. Ale czy słuszne jest używanie wobec aborcji, która jest niewątpliwie niszczeniem ludzkiego życia, określenia "zabójstwo"? Przecież zgodnie z prawem karnym (zarówno restrykcyjnym, jak i bardziej liberalnym) aborcja jest czymś innym i jest traktowana inaczej niż zabójstwo i podobnie jest w społecznej świadomości. Można przecież zrozumieć, nawet bez akceptacji, odczucia i motywacje kobiet, które powiedzą, że one tylko odmówiły uczestnictwa w urodzeniu dziecka. Nie jest to więc spór o słowa, ale o stosunki między ludźmi. Wszyscy, którzy chcieliby skutecznie walczyć z nieszczęściem aborcji, powinni dążyć do wytwarzania w społeczeństwie zarówno sprawnych instytucji, jak i klimatu oraz postaw ludzkich sprzyjających ochronie nienarodzonych dzieci, tak aby aborcja stała się tylko społecznym marginesem. Do tego nam wszakże daleko. Nasza ochrona dzieci nienarodzonych jest nieskuteczna (1-2 proc. wykrywalności łamania prawa), a społeczeństwo jest w tym zakresie coraz głębiej podzielone. Postępu nie będzie, jeśli nie potrafimy szukać i tworzyć jakiegoś zrozumienia, zbliżenia i consensusu. Określanie jednych "zabójcami", a drugich "fanatycznymi inkwizytorami" będzie w jakimś sensie prawdziwe i będzie dobitnie wyrażać czyjeś moralne przekonania, ale nie wiele pomoże zarówno dzieciom nienarodzonym, jak i kobietom w rozterce. Obrażając zaś godność przeciwników, dzielimy głębiej społeczeństwo. Zwłaszcza na dłuższą metę stosunek do ludzi i ich traktowanie będą znacznie ważniejsze od nawet bardzo słusznych zasad. Tak więc strzelać będziemy do własnej bramki, bo będziemy utrudniać i oddalać potrzebne i konieczne porozumienie w sprawie skutecznego ograniczenia plagi aborcji, która występuje prawdopodobnie u nas szerzej niż w krajach o bardziej liberalnym ustawodawstwie. Nie mam złudzeń, że to może rychło nadejść, ale też nie mam wątpliwości, że surowe rygory prawne, a także rygory policyjne, nie poprawią klimatu wokół dzietności, nie wiele zmienią w moralnych postawach i nie będą skutecznie bronić nienarodzonych. Prawo zaś, które nie jest skuteczne (lex imperfecta), jest społeczną patologią osłabiającą działanie całego systemu prawa oraz systemu wychowania. Sądzę wszakże, że ostrzejszy kurs pomocy dla rodziny, poprawy statusu kobiet oraz skuteczniejszej opieki i wspierania macierzyństwa będzie coraz bardziej konieczny wobec głębokiego kryzysu dzietności (odtwarzamy się jako naród tylko w 60 proc. i brakuje nam co roku 200 tysięcy dzieci) i przewidywanego spadku ludności Polski o kilka milionów w najbliższych dwóch dekadach. Jakim dylematem może być używanie jasnych określeń i potępień moralnych, ukazuje nam także wielki i trudny problem liberalizacji światowego handlu ściśle związany z tak ważną dla Kościoła "opcją na rzecz ubogich". Negocjacje w tym zakresie stanęły w martwym punkcie i dla 30-40 krajów najbiedniejszych oznacza to, że w dalszym ciągu tylko z tego powodu co roku wiele milionów ludzi, w tym bardzo dużo dzieci, będzie umierać z głodu i nędzy. Kraje zamożne bowiem, chroniąc różne grupy społeczne, nie godzą się, by ci biedni sprzedawali im tanio swoje produkty, co mogło by zapewnić warunki do życia dla setek milionów nędzarzy. Uczestniczyłem kilka lat temu z ramienia Rady Europy w wielkiej konferencji międzyrządowej i międzyparlamentarnej w Genewie zorganizowanej przez Parlament Europejski i Światową Organizację Handlu. Propozycje były piękne. Stopniowa likwidacja olbrzymich dotacji dla własnych producentów sięgających 400 mld dolarów i likwidacja barier, wymagająca oczywiście zmiany struktur gospodarczych, mogą z obopólną korzyścią podwoić obroty światowe i dość szybko poprawić los najbiedniejszych, ratując ich zwłaszcza od śmierci głodowej. Uczestnicy konferencji byli jednak głęboko podzieleni. Polscy uczestnicy byli np. wyraźnie przeciwni liberalizacji. Argumenty o nędzy i śmierci głodowej były przedstawiane. Czy można więc było mówić o ciężkim grzechu zaniechania i odpowiedzialności za udział w masowym "zabójstwie"? Tak, ale co by to dało? Uśmiech politowania i całe pakiety kontrargumentów politycznych. Sprawa będzie podejmowana i przy dobrej woli, dużych wysiłkach i cierpliwości, zakładając też oddziaływanie mediów i całego systemu wychowania, solidarność ludzka i zdrowy rozsądek przeważą, ale ilu jeszcze ludzi zginie, nim będziemy zdolni moralnie i realnie ich ratować? Opcja na rzecz biednych, podobnie jak aborcja, pozostają wyzwaniami dla naszego pokolenia i całej naszej cywilizacji, ale nie dadzą się rozwiązać za pomocą moralnych oskarżeń.