Diabelska musztarda od mnicha

Rzeczpospolita/a.

publikacja 21.07.2008 06:12

Potrawy i napoje produkowane przez zakonników cieszą się w Polsce coraz większym powodzeniem. Ale klasztory nie wykorzystują jeszcze mody, która się u nas właśnie zaczyna - pisze Rzeczpospolita.

Nalewka benedyktyńska, kiełbasa zakonna, piwo trapistów, przysmak opata, konfitura anielska – w tych nazwach jest obietnica dobrego smaku, jakości, tradycji. I naturalności – bez dodatków konserwantów i barwników, których pełno w żywności na półkach hipermarketów. – Bogatsi szukają żywności lepszej jakości – mówi dr Jolanta Tkaczyk, specjalistka do spraw marketingu. – Niedawno była moda na proste i naturalne produkty chłopskie, obecnie obserwujemy rozwinięcie tej mody w kierunku bardziej wyrafinowanym, czyli na produkty klasztorne. Zakony na Zachodzie, aby się utrzymać, od dawna wykorzystują ten konsumencki trend. Klasztory w Belgii, Francji czy Austrii produkują więc już nie tylko na własne potrzeby wyśmienite sery, wina, piwo. W Polsce jak dotychczas w tę konsumencką niszę najlepiej trafili benedyktyni z Tyńca, którzy rozwijają produkcję żywności według dawnych receptur na dużą skalę. W sobotę otwierają swój 23. sklep w kraju, a pierwszy w Warszawie. Będzie można w nim kupić m.in. musztardę piekielną z chrzanem, cukierki św. Hildegardy na niemoce wszelakie czy konfiturę brzytewkę (wiśnie z rumem). Kilka lat temu podobną działalność próbowali podjąć cystersi z opactwa Szczyrzyc koło Limanowej. Ale nie wyszli dobrze na spółce z firmą, która sprzedaje teraz z klasztornym logo kiełbasy, mięsa, smalce i pasztety. – Nie chcę o tym mówić – ucina przeor klasztoru o. Kazimierz Józef Kmak. O sprawie nie można też porozmawiać z prezesem firmy Dominum, bo jest na urlopie. – Porozmawiamy za dwa – trzy lata, kiedy otworzymy własną serownię – zapowiada o. Kmak. Cystersi mają w Szczyrzycu 200-hektarowe gospodarstwo i 100 sztuk krów rasy polskiej czerwonej, tzw. cysterskiej. W planach jest także uruchomienie nieczynnego browaru opactwa i produkcja piwa, bo na udzielonej koncesji na produkcję cysterskiego Fratera zakonnicy też źle wyszli. O udanym przedsięwzięciu mogą mówić natomiast paulini z Sanktuarium Rodzinnych Błogosławieństw w Leśniowie, którzy produkują ciasteczka. – Dajemy nazwę oraz mąkę pszenną ze zboża z naszych pól, ale wypiek ciastek odbywa się w firmie zewnętrznej – opowiada o. Zbigniew Ptak, przeor klasztoru. Ciasteczka są kruche i biszkoptowe. Z marmoladą albo czekoladą, z lukrem, kakaowe albo cynamonowe. Trzystugramowe pudełko takiej mieszanki kosztuje 6,50 zł. – Wewnątrz jest upominek: obrazki z Matką Bożą Leśniowską oraz mapa dojazdu do sanktuarium – mówi Bartosz Raszewski sprzedający ciastka w kawiarni obok sanktuarium. Paulińskie ciasteczka z Leśniowa będzie można niebawem kupić także w sklepach benedyktynów z Tyńca, którzy zaoferowali innym zakonom możliwość sprzedaży ich produktów w sieci swoich sklepów. W tej chwili mają w ofercie kilkaset produktów, ale z Polski odzew jest niewielki. Do wyjątków należy nalewka benedyktyńska, którą według XVI-wiecznej receptury produkują benedyktyni w Lubiniu. „Benedyktynka od siedmiu boleści” powstaje z 21 ziół na dolegliwości trawienne. Zawiera 30 albo 40 procent alkoholu. – Na razie zapotrzebowanie nie jest wielkie, ale liczymy, że sprzedaż naszej nalewki w sieci sklepów benedyktynów z Tyńca przyniesie duże ożywienie – mówi o. Patryk Strzyżyk. W sklepach benedyktynów z Tyńca jest wiele miodów. Ale próżno szukać na półkach miodu z pasieki kamedułów z Bieniszewa lub franciszkanów ze Stoczka. – Jest nas mało, tylko sześciu, więc nie rozwijamy pasieki – mówi brat Bolesław z pustelni ojców kamedułów w Bieniszewie. Franciszkanie w Stoczku koło Czemiernik mają 50 rodzin pszczelich. Zbierają 500 kilogramów miodu rocznie z unijnym certyfikatem: „ekologiczny”. Taki też status ma prowadzone przez nich kilkunastohektarowe gospodarstwo.

– Nie szukamy nowych klientów, bo zawsze mamy chętnych na nasz miód wśród znajomych, a resztę sprzedajemy przy furcie klasztoru – mówi o. Włodzimierz Machulak. W benedyktyńskich placówkach można nabyć także balsam kapucyński. Ten preparat przygotowywany jest z ziół i żywic według receptury sprzed dwóch wieków. – Przez sto lat nasi bracia przygotowywali balsam tylko na nasze potrzeby. Od kilku lat produkujemy go również dla innych – mówi o. Paweł Teperski. Balsam w Manufakturze kapucynów w Krakowie przygotowują sami kapucyni. Produkcją zajmuje się czterech braci i dodatkowo cztery osoby świeckie. Jak widać, zakony oferują jeszcze niewiele produktów klasztornych. Dlaczego? – Być może nie widzą takiej potrzeby – przypuszcza o. Zygmunt Galoch, szef spółki benedyktyńskiej Benedicite w Tyńcu. – Jeśli klasztor ma kilkaset hektarów ziemi i je dzierżawi albo odzyskał kilka kamienic i je wynajmuje, to mu wystarczy na utrzymanie. Niektóre klasztory zajęły się natomiast innego typu działalnością gospodarczą. Być może jednak i innych zakonników do sprzedaży przekona moda na klasztorne produkty. Jej znakiem są świetnie sprzedające się książki kucharskie z przepisami na takie potrawy. Z miejsca trafiają na listy bestsellerów, jak książki siostry Anieli Gareckiej, która prowadzi też program w telewizji i porady kulinarne w pismach katolickich. Najlepiej rynkową niszę wykorzystali benedyktyni z Tyńca, którzy w sobotę otworzą swój 23. sklep – W mojej kuchni potrawy są proste, niewyszukane, ale zdrowe. Dużo jest w niej warzyw i ziół – opowiada siostra Garecka, która na co dzień gotuje klerykom w seminarium salwatarianów w Bagnie koło Wrocławia. Także o. Kazimierz Józef Kmak wydał niedawno książkę „Klasztorne specjały”, a w niej przepisy na gęś św. Marcina, kwaśnicę, frykasy z białej kiełbasy, rosół niedzielny... – To wszystko będzie serwować w naszej restauracji, która mam nadzieję powstanie przy opactwie – planuje o. Kmak. Modę dobrze wyczuł właściciel restauracji Zakonnicy w Katowicach, której nazwa powstała trochę z tęsknoty za zmarłym Janem Pawłem II, a trochę z przekory wobec pobliskiego pubu Grzesznicy. U Zakonników można zjeść przygotowaną według starych przepisów rybę po benedyktyńsku w sosie miodowo-winnym, zupę czosnkową brata Tomasza, postną zupę kapucynów albo galaretkę zakrystianki. – Ludzie szukają oryginalności, tego, co jadano dawniej i co jest naturalne. A taka jest kuchnia zakonna, której podstawą są zioła – mówi szefowa kuchni Małgorzata Kuziar. Produkty klasztorne nie potrzebują reklamy. Benedyktyni z Tyńca nie prowadzili żadnej kampanii. – Naszymi klientami są osoby, które cenią nie tylko dobry smak, ale lubią określony klimat – wystrój sklepu, kolor, muzykę i indywidualny kontakt ze sprzedającym – mówi o. Zygmunt Golach. – Produkty benedyktyńskie czy cysterskie dobrze wpisują się w trend poszukiwania przez klientów produktów ekologicznych. Jest w nich ciekawe połączenie ekologii ze szczyptą duchowości – mówi dr Jolanta Tkaczyk.