publikacja 23.07.2008 10:34
- Tak pięknie msze odprawia, taki Bogu oddany - mówi parafianka o proboszczu podejrzewanym o to, że chciał śmierci swojej córki. Według kurii ksiądz Wieńczysław zaprzecza ojcostwu dziecka. Proboszcz twierdzi, że pomagał jego matce w "niekonwencjonalny sposób" - pisze Gzaeta Wyborcza.
Janiki - niewielka wieś godzinę drogi od Częstochowy. Dwustu mieszkańców, czterdzieści domów i kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Przed rokiem probostwo objął ks. Wieńczysław Ł. Mieszkańcy przyjęli go ciepło - relacjonuje GW. Dziś wieś dzieli się w ocenie księdza, o którym materiał w poniedziałek pokazał TVN 24. Młodsi otwarcie przyznają, że jak na duchownego za bardzo lubił towarzystwo kobiet. Starsi uważają, że to tylko złośliwe plotki. 9 lipca na oddział położniczy Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie przyjechała 30-letnia Edyta L. Jej ciąża okazała się zagrożona. Lekarze stwierdzili niewydolność łożyska, co oznacza, że dziecko może się udusić z braku tlenu. Przez dwa dni lekarze namawiali kobietę, by zgodziła się na wywołanie wcześniejszego porodu. Za każdym razem odmawiała. Napisała nawet oświadczenie, że się na to nie godzi. Pacjentkę regularnie odwiedzała jakiś mężczyzna. Przesłuchany później personel szpitala zeznał, że mężczyzna powiedział do ordynatora położnictwa: - Lepiej, żeby to dziecko się nie urodziło. W nocy z 17 na 18 lipca ciężarna zmieniła zdanie. Pozwoliła lekarzom działać. Ponieważ nie udało się wywołać skurczy porodowych, zrobili cesarskie cięcie. Tuż przed północą urodziła się zdrowa dziewczynka. Gdy neonatolog wychodziła z sali operacyjnej, ten sam mężczyzna, który wcześniej odwiedzał kobietę, podszedł do niej i zapytał: - Nie mogłaby pani zrobić czegoś, żeby dziecko umarło? Szpital powiadomił policję. Po wylegitymowaniu mężczyzny okazało się, że to ks. Wieńczysław Ł., a matka to jego gospodyni, pochodząca z leżących niedaleko Janików Dankowic. Prokuratura zaleciła lekarzom, aby nie kontaktowali się z dziennikarzami. Sama też jest niezwykle wstrzemięźliwa w udzielaniu jakichkolwiek informacji. - Ze względu na dobro matki, dziecka oraz personelu medycznego - tłumaczy Robert Wydmuch z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie. - Toczy się postępowanie "w sprawie". Nikomu nie przedstawiono dotychczas żadnych zarzutów. "Sprawa" może dotyczyć nakłaniania do zabójstwa nowo narodzonego dziecka, co jest zagrożone dożywociem. - Wersja podawana przez media, zwłaszcza świeckie, bardzo się różni od wersji podawanej przez księdza - mówi pytany przez GW o sprawę rzecznik częstochowskiej kurii ks. Andrzej Kuliberda. - Zaprzecza on swojemu ojcostwu. Zapewnia także, że nie chciał śmierci dziecka, a jedynie pomagał dziewczynie, choć może w dość niekonwencjonalny sposób.
Ks. Kuliberda przypuszcza, że proboszczowi z Janików mogło chodzić o to, czyje życie w pierwszej kolejności ratować - matki czy dziecka. I może wskazał matkę i stąd doszło do jakiegoś nieporozumienia. - Kościół w swej mądrości wstrzymuje się od szybkich sądów - zaznacza rzecznik kurii. - Sami wyjaśniamy sprawę. Czekamy też na wynik prokuratorskiego dochodzenia. Na razie ks. Wieńczysław został przez kurię zawieszony w sprawowaniu funkcji proboszcza (choć nie kapłana). Nie będzie odprawiał mszy św. w Janikach. - W każdą niedzielę odprawiał normalnie, dwie msze rano i sumę - wylicza starsza kobieta w zielonej bluzce. Kobieta opowiada, że wcześniej nie widziała księdza, który odprawiałby msze tak pięknie i tak był Bogu oddany. - Gdyby to wszystko była prawda, bardzo by mi było przykro - mówi. Jak twierdzi, chodziły jakieś słuchy, że ksiądz za blisko zna się z "tą Edytą". - Ale kto wie, czy to nie były zwyczajne plotki. Może naprawdę chciał jej pomóc? - zastanawia się. - Pomóc?! Dobre sobie! - śmieją się młodsi parafianie. - Każdą wolą chwilę u niej spędzał. Jak się po drugiej w nocy jechało koło jej domu, samochód księdza stał tam prawie zawsze. Jeden z ministrantów: - Ksiądz to w ogóle lubił kobiety. Pamiętam, jak do kolegi powiedział, że jego mama ślicznie wygląda po wakacjach. Ale to ksiądz proboszcz wyszykował pokój dla Edyty i mającego przyjść na świat dziecka. Zrobił to w niewykończonym od 20 lat domu jej rodziców. - A mnie powiedział, że jak chcę zajść do pokoju Edyty, mam poprosić, to po mnie zejdzie. Inaczej nie mam wstępu - opowiada jej matka. Przyjmuje mnie w różowej bluzce, długiej spódnicy i żakiecie - pisze dziennikarka GW. - Krąży po biednie wyglądającym podwórku, wśród kur, psów i kotów. Ubrała się elegancko, bo co chwilę jacyś dziennikarze się u niej zjawiają. Każdemu chętnie opowiada o córce. Że księdza poznała przez brata, bo ten jest w Janikach kościelnym. Że sprzątała na plebanii, prała księdzu i gotowała, bo innego zawodu nie ma - chodziła do szkoły specjalnej. I tylko podstawowej. Mówi też, że rodzinie w ogóle bardzo biednie się żyje z czterech hektarów marnej ziemi. Edyta z córeczką wciąż jest w szpitalu. Ksiądz po przesłuchaniu wrócił do domu. Nikomu nie otwiera drzwi plebani, choć parafianie twierdzą, że jest na miejscu. - Jego opel stoi w garażu - mówią. Przed plebanią kłębił się tłum dziennikarzy i mieszkańców, stał wóz transmisyjny TVN 24.