Będzie dobrze

Marcin Jakimowicz

GN 46/2013 |

publikacja 14.11.2013 00:15

O tym, czy kościoły opustoszeją i czy księża są „chłopcami do bicia”, z ks. Ryszardem Nowakiem rozmawia Marcin Jakimowicz

Ks. Ryszard Nowak Roman Koszowski /GN Ks. Ryszard Nowak
pochodzi z Tarnowskich Gór. Proboszcz parafii Świętego Michała Archanioła w Rudzie Śląskiej- -Orzegowie, odpowiedzialny za Ruch Światło–Życie w archidiecezji katowickiej oraz Diecezjalną Diakonię Modlitwy

Marcin Jakimowicz: Nie wygląda Ksiądz na słabeusza, widziałem sporo zdjęć ze skałkowych wspinaczek, a podobno bolą Księdza ręce…

Ks. Ryszard Nowak: To prawda. Coraz częściej bolą…

Bo?

Bo tak wiele Komunii rozdzielamy w parafii. (śmiech) Ich liczba stale wzrasta. Widać to wyraźnie w statystykach. Na 950 osób, które w tygodniu chodzą do kościoła, rozdajemy około 750–770 Komunii.

W Niemczech też sporo ludzi przystępuje do Komunii. Tyle że oni spowiadali się często… dwadzieścia lat temu

A u nas ten problem nie istnieje. Do konfesjonałów ustawiają się kolejki. Przed każdą Mszą św. mamy półgodzinne wystawienie Najświętszego Sakramentu. W tym czasie dwóch, trzech księży maszeruje do konfesjonałów. Gdy jeden z kapłanów ostatnio zachorował, okazało się, że bardzo go brakuje. Odchodziliśmy, by odprawić Mszę, pozostawiając pod konfesjonałami po kilkanaście osób…

Skąd się ci ludzie biorą?

To grupa, która regularnie chodzi na Msze. Nie zmienia się liczba tych, którzy przychodzą na niedzielne Eucharystie, natomiast – to bardzo ciekawe – rośnie grupa ludzi, którzy przychodzą do kościoła w tygodniu. Robimy tylko to, co Pan Bóg przykazał: na każdej Mszy św. głosimy słowo Boże, staramy się stworzyć normalną, rodzinną atmosferę. Dochodzi do tego, że podchodzą do mnie starsi parafianie i przepraszają, że… nie czytają codziennie słowa Bożego. „To nie jest grzech!” – odpowiadam z uśmiechem. Skoro są ludzie, którzy mają takie problemy, to znaczy, że nie jest źle…

Nie martwi się Ksiądz tym, że świątynie opustoszeją?

Absolutnie nie. Kościół się oczyści, to jasne. Ale wyjdzie mu to na dobre. Mamy straszny „nawis inflacyjny”: ogromną rzeszę ludzi, którzy w sondażach deklarują, że są katolikami, i nie daj Boże, gdyby to podważyć…

… bo zadusiliby różańcem…

... a później robią wszystko, by tej deklaracji zaprzeczyć. Ich codzienną lekturą jest „Fakt”, „Nie” i inne „super expresy”, a Biblia jest księgą kompletnie nieznaną. To taki katolicyzm folklorystyczno-obrzędowy, zaliczający obowiązkowe punkty: chrzest – ślub – pogrzeb.

Kiedyś, donosił wspomniany „Fakt”, Wisłą płynął wieloryb. Cudem przeszedł pieszo tamę we Włocławku i mknął w stronę Krakowa. Wie Ksiądz, jak nazwali go pobożni czytelnicy? „Lolek”.

To dobry kierunek. (śmiech) Właśnie o takiej grupie mówię. Tuż po transformacji ustrojowej w 1991 roku przeprowadzono badania dotyczące religijności Polaków. Katolicyzm deklarowało aż 93 proc., a „głęboką wiarę” (taką, która objawia się codzienną modlitwą, przystępowaniem do sakramentów, udziałem w Mszy św. w tygodniu) – 10 proc. Po dwudziestu latach katolicyzm deklaruje 87 proc. (i tak dużo, w tym całym medialnym jazgocie spodziewałem się, że będzie ich o wiele mniej), natomiast za „głęboko wierzących” uważa się już – uwaga – 20 proc. Polaków. To ważna wskazówka. Tak jest w istocie. Widzę na co dzień to, co dzieje się w mojej parafii w Rudzie Śląskiej-Orzegowie…

… gdzie głównym duszpasterskim problemem jest to, czy ktoś „idzie za Górnikiem, czy za Ruchem”…

Bez przesady. Górnik ma w parafii zdecydowaną większość. (śmiech) W czasie październikowego Różańca kościół był pełen. Każdego dnia. Różaniec prowadziły poszczególne parafialne grupy i wspólnoty.

To samo widziałem w mojej parafii. Wszystkie ławki zajęte. A potem wracałem do domu, zerkałem na portale internetowe i widziałem słowo „kryzys” przylepione nierozerwalnie do słowa „Kościół”.

To mnie akurat nie dziwi. Kościół jest w permanentnym kryzysie. Od samego początku. Cały dramat Ewangelii dokonuje się w perspektywie krzyża. Nie ma sytuacji, w której moglibyśmy przestać podlegać procesowi nawrócenia. Nieustannie jesteśmy w sytuacji kryzysowej, czyli wymagającej nawrócenia. Kryzys nie oznacza tego, że „sflaczały mi emocje, siadła bieda i płacze nad sobą”. Nie! Kryzys to sytuacja, która domaga się zmiany, podjęcia decyzji, prowokuje do aktywności, oczyszczenia. To bardzo dobry stan. A obecne w mediach antyklerykalne agresywne klimaty wyczuwamy bardzo mocno w kancelarii parafialnej. To papierek lakmusowy. Nie wiem, czy jest w Polsce inny urząd, w którym ludzie zachowywaliby się tak arogancko…

Narzeczeni wyjeżdżają z żarcikami: „Nie wiemy, jak się zachować, bo my dopiero pierwszy raz”?

Pół biedy, gdy sypią takimi dowcipami. Często od początku jest atak. Przykład? Pojechałem w góry. Zadzwonił znajomy ksiądz z Katowic i zapytał wprost: „Rysiek, ile bierzecie za zapowiedzi? Przyszła do mnie parafianka i powiedziała, że był u ciebie jej narzeczony, któremu kazałeś zapłacić 400 zł. „Ile?” – złapałem się za głowę. „Pierwsze słyszę”. Za zapowiedzi bierzemy co łaska, nie ma żadnego cennika. Co więcej, okazało się, że ten człowiek nie zapłacił ani złotówki. „Dlaczego pan skłamał” – zapytał go wprost znajomy ksiądz. Facet zaczął coś kręcić, narzeczona zgłupiała, bo była przekonana, że zapłacił te 400 zł. Ja naprawdę nie muszę nic robić, by przypięto mi łatkę… Kościół nigdy nie miał pozytywnego PR-u. Nie jesteśmy zainteresowani propagandą sukcesu. Cicha, oddolna, codzienna robota to normalność. Niektóre media próbują zniszczyć Kościół, tworząc z epizodów i dramatów poszczególnych ludzi uogólnienia. To podwójne świństwo. Z jednej strony to kłamstwo wymierzone w cały Kościół, z drugiej perfidne „użycie człowieka”. To jest dokładnie to samo, co faryzeusze zrobili z jawnogrzesznicą.

Postawili ją „pośrodku”, by się nią zasłonić?

„Pochwycono ją na cudzołóstwie” – powiedzieli. Przepraszam bardzo: a skąd oni wiedzieli, gdzie jej szukać? A może byli jej klientami? Ci ludzie kompletnie nie byli zainteresowani losem tej kobiety, jej osobą. Przyprowadzili ją jedynie po to, by pochwycić Jezusa na słowie. Użyli tej kobiety. Jak marionetki. To samo czynią dziś media z Kościołem. „Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Jak to jest możliwe, że ci sami ludzie, którzy propagują homoseksualizm, tęczowe bractwa, rozwiązłość seksualną, nagle mdleją z przerażenia, „bo ktoś kogoś źle dotknął”, i nie widzą związku przyczynowego? Atakują abp. Michalika, który powiedział: tam, gdzie nie ma uczuć, dzieci lgną do każdego, kto im to uczucie zapewni. Jasne, to absolutnie nie usprawiedliwia nikogo, kto dopuścił się pedofilii, ale pokazuje pewną prawdę... Za moim wikarym dzieci chodzą tabunami. Uwielbiają go, wracają z nim ze szkoły, żartują. W samej grupie Dzieci Maryi mamy w parafii ponad 100 osób. I co? Nagle mam zabronić tych spotkań? Nakazać, by wikary wracał ze szkoły oddalony od uczniów o kilka metrów? Świat wymusza na nas nienormalność. Czy naprawdę muszę się tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem?

Uczono was w seminarium, że będziecie takimi „chłopcami do bicia”?

Nie. Ale jeśli kto był mądry i miał świadomość, do jakiego świata idzie, powinien to wiedzieć. Tego nie trzeba się uczyć. Czytałem kiedyś, jak ojciec Jacek Salij opowiadał o swoim wujku, którego w seminarium uczono: „Idź albo zdechnij”. Konkret. „Idź albo zdechnij”. Zadanie księży jest proste: mamy się innym rozdać. Do końca.

Biskup Ryś mówił w kwietniu trzem tysiącom kleryków: „Pójdziecie do ludzi, którzy nie będą chcieli was słuchać, do gimnazjalistów, których nie będzie interesowała wasza opowieść o Jezusie”. To trudne doświadczenie…

Bardzo trudne. Z jednego powodu. To żniwo, w którym obok siebie równocześnie rosną i pszenica, i kąkol.

A ks. Ryszard Nowak nie ma prawa ingerować z sierpem…

Nie. Mogę jedynie westchnąć: trudno, okopię jeszcze raz… (śmiech) Może za rok coś z tego będzie? Jeśli nie, Ty możesz to wyciąć. Ty – nie ja. Trzeba być cierpliwym i robić swoje, czyli siać. Byłem kiedyś w Stanach Zjednoczonych w Centrum Billy’ego Grahama. Widziałem wiele popularnych talk- -show z jego udziałem (m.in. telewizyjne spotkanie z Oprah Winfrey). Co mnie dotknęło? On w czasie dyskusji co chwilę zaznaczał: „ale Biblia mówi to i tamto”. „Biblia mówi!”. Dotarło do mnie, że ja nie głoszę „swojego”. Wszystko należy do Pana.

Gdy przeczytałem, że na koncercie „Jednego Serca” w Rzeszowie zebrał się w tym roku 40-tysięczny tłum, a do Skrzatusza przyjechało 6 tysięcy młodych, zastanawiałem się: skąd się ci ludzie biorą?

Te 20 proc. „głęboko wierzących” to ludzie bardzo mocno zakorzenieni w Kościele. To ludzie wspólnot, ruchów, stowarzyszeń. Czego mi w nich brakuje? Aktywności. Większego zaangażowania, zorganizowania. We Francji jedna kobieta wkurzyła się na brak zdroworozsądkowego podejścia do homomałżeństw i różnych genderowych rewelacji i… pociągnęła za sobą milionowy tłum. My w Polsce jeszcze tego nie potrafimy…

Trzymamy kciuki za Kaję Godek, by dobrze wypadła w Sejmie…

… a jednocześnie nie idziemy za nią. Ona w sposób spokojny, merytoryczny staje wobec grupy infantylnych facetów i kobiet, którzy zieją jadem i plują emocjami, a my na to nie reagujemy. Przecież tego dnia Sejm się skompromitował. To była polityczna śmierć. Nie chodzi o to, by po raz kolejny reagowali duchowni, bo im znowu przyklei się łatkę. To pole dla świeckich. Musimy się w Polsce jeszcze sporo nauczyć…

Przeczytaj tez komentarz: W Kościele nigdy nie było lepiej

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.