Zostań Andrzejem

Andrzej Macura

Nie no, nie zamierzam nikogo zachęcać do zmiany imienia. Chcę tylko zwrócić uwagę na łatwy sposób promowania Ewangelii.

Zostań Andrzejem

Forum Nowej Ewangelizacji (w którym mam okazję w Krakowie uczestniczyć) to miejsce inspirujące. Jak większość zresztą takich spotkań. A że dziś akurat na mnie przypada kolej w pisaniu wiarowego (w sensie Wiara.pl) komentarza, więc czemu nie podzielić się na gorąco jedną z takich inspiracji? Nieważne, że niektórym znanej.

Chodzi o metodę doprowadzania do Chrystusa „na Andrzeja”. Kto czyta Ewangelię, pamięta, że został on powołany przez Jezusa przed swoim bratem, Piotrem. I po spotkaniu z Jezusem, gdy tylko spotkał swojego brata (spotkał, wcale specjalnie go nie szukał) powiedział mu po prostu „znaleźliśmy Mesjasza”. To od wieści usłyszanej od brata zaczęła się wielka kariera księcia Apostołów. Prawda że proste?

Wiem że nie. Bliscy czy przyjaciele to akurat ludzie, którym najtrudniej mówić o naszych duchowych przeżyciach. Bo znają nas jak zły szeląg, bo już niejeden raz człowiek im zalazł za skórę albo razem z nimi uczestniczył w jakimś mało pobożnym przedsięwzięciu  Więc pouczenie od bliskich najtrudniej przyjąć. Ale w gruncie rzeczy wcale nie chodzi o pouczanie. Tylko o to, żeby się nie wstydzić, że się jest wierzącym. By nie wstydzić się, gdy jest ku temu okazja, powiedzieć swojej modlitwie, o tym co poruszyło podczas kazania. W wyjątkowych okazjach, jeśli się coś takiego przeżyło, o tym jak się spotkało Chrystusa w swoim życiu. Powiedzieć. Resztę zostawić Bogu. On, jeśli chce, może to wykorzystać do swoich celów. Jak w przypadku spotkania Andrzeja i Piotra.

To chyba właśnie ta nasza trudność w normalnym, nienachalnym mówieniu o swojej wierze tym, którzy są wokół nas, jest jednym z największych problemów Kościoła w krajach, w których większość nominalnie jest chrześcijańska. Wzmocniona ogólnospołeczną tendencją, by wiarę traktować jako sprawę jedynie prywatną, wręcz intymną, sprawia, że chrześcijaństwo staje się w oczach wielu jedynie jakąś tradycją. Nie czas na tym polu coś zmienić? W sobie oczywiście. I to bez organizowania wielkich marszów czy manifestacji, w których my, strachliwe jednostki, kryjemy się ze swoją wiarą za parawanem tłumu.