Pornografia wyzwaniem dla Kościoła

Polska/Tomasz Ponikło/a.

publikacja 25.08.2008 05:12

Dzisiejsza pornografia to prawdziwy hard core. A skoro hard core, to i wyzwanie dla Kościoła. Ale Kościół poradzi sobie z nim tylko metodami łagodniejszymi, czyli soft - napisał w dzienniku Polska Tomasz Ponikło, dziennikarz Tygodnika Powszechnego.

Dalej czytamy: Dwanaście procent polskich internautów w kwietniu br. odwiedzało internetowe serwisy religijne - wynika z badań firmy Gemius. A ilu korzystało z serwisów porno? Nie wiadomo, ale można się licytować na miliony. W każdym razie Kościół powinien się pilnie przyglądać sieci. Bo z perspektywy głoszonej przezeń etyki skala problemu jest przytłaczająca. W każdej sekundzie 28 tys. osób na świecie korzysta ze stron porno, a wyszukiwarki otrzymują 372 zapytania o witryny dla dorosłych. Miesięcznie korzystają z nich 72 mln ludzi, generując właścicielom serwisów zarobek rzędu 5 mld dol. rocznie. 12 proc. wszystkich WWW to strony porno. 25 proc. wyszukiwań prowadzi właśnie do nich. Średni wiek pierwszego kontaktu użytkownika internetu z pornografią to 11 lat. Zapomnijmy o obrazie młodych chłopców, którzy kupując na spółkę "Playboya", tygodniami przekazują go sobie z rąk do rąk i po nocach śnią o dziewczętach z magazynu. Dziś króluje internet i hard core - kto nie wie, czym są glory holes czy bukkake, nie ma pojęcia o drastyczności zjawiska. Ale temat właściwie nie istnieje w publicznych dyskusjach. W Polsce mamy nieliczne publikacje dotykające estetyki porno, jak prace naukowe Jerzego Szyłaka czy Tomasza Szendlaka. Jest też analiza socjologa Lecha M. Nijakowskiego, który współczesną pornografię ukazuje jako zwierciadło lęków i frustracji społeczeństw. I to właściwie byłoby na tyle. Dlatego życzyłbym sobie - ku irytacji tych, którzy mają dość księży mówiących o seksie - żeby Kościół rozmawiał z wiernymi o pornografii. Jak mantrę powtarza się przecież, że katolicka wspólnota nie może żyć w oderwaniu od problemów współczesnego świata. Kłopot tylko w tym, że w przypadku walki z pornografią kościelne młyny znowu mielą za wolno. Kiedy na wysokich szczeblach hierarchii i teologii przeciąga się akademicka dyskusja o chrześcijańskiej wizji seksualności, kiedy w 24-godzinnych stacjach telewizyjnych kruszymy kopie o edukację seksualną w szkołach, na dole rzesze ludzi oglądają porno. Sprawa nie jest prosta, bo wiele prawd dla Kościoła wciąż oczywistych dla przeciętnego człowieka trąci już średniowieczem. Znam przypadek franciszkanina, katechety w Austrii - kraju, gdzie nauczanie Kościoła trafiło do publicznego lamusa. Dla tamtejszego kapłana wyzwaniem jest już samo podjęcie tematu masturbacji. Gdyby zakonnik zająknął się, że to grzech, zostałby wyśmiany przez uczniów, a może nawet trafiłby na dywanik do dyrektora. Bo onanizm, jak można przeczytać w pismach dla młodzieży i usłyszeć z ust seksuologów w telewizji, to przecież dobra metoda poznawania własnego ciała, kształtowania seksualnej samoświadomości, a pornografia to tylko nieszkodliwy, inspirujący atrybut. Dlatego katecheta nie zaczyna od zakazów, ale powoli, zajęcia po zajęciach, wspólnie z uczniami zastanawia się nad sensem i istotą cielesności. Dopiero po pewnym czasie powstaje grupa zainteresowanych uczniów - przekonana, że seks to wartość większa niż orgazm.

Jak to robić na naszym podwórku? Podobnie, a więc na początek pozytywny wykład o pięknie seksu z kochającym, wiernym partnerem w realu. Na pewno nieskuteczne są metody hard: krucjata, piętnowanie, zakazy. Listy biskupów i naukowe książki teologów. Chociaż, skoro mowa o książkach, trzeba docenić zapoczątkowaną przez Centrum Myśli Jana Pawła II serię "Teologia ciała", w której mają się ukazywać na przemian tytuły popularyzatorskie i naukowe. CMJP2 nie działa w próżni, ma żywy kontakt z młodzieżą przez wolontariat, stypendia, spotkania, więc można ufać, że i książki nie trafią w próżnię. W mediach warto docenić obecność np. kapucyna o. Ksawerego Knotza i jezuity ks. Jacka Prusaka. Obaj potrafią to, czego wielu innych księży boi się lub, co gorsza, w co nie wierzy: porywać ludzi wizją seksu widzianego przez pryzmat wiary. Bo niestety niejeden ksiądz z góry zamknie dyskusję o porno, zasłaniając się Janem Pawłem II i utyskiwaniem na "cywilizację śmierci". Trudno. Szansa tkwi w tych, którzy chcą być z grzesznikiem. Oryginalność chrześcijaństwa polegała bowiem na wejściu w świat pogański takim, jakim był, a nie na sztucznym tworzeniu rzeczywistości z niczego. Dziś przekłada się to na obecność w świecie, a nie tworzenie getta. Pewnie, że pornografia to zło. Hard core. Ale Kościół może się okazać wielki, jeśli z tego zła wyprowadzi jeszcze większe dobro. I to metodami soft. Żeby nie być gołosłownym i podać konkretny przykład: w Polsce żywy jest zwyczaj spowiedzi indywidualnej. W konfesjonale człowiek się odsłania. Zwierza się i powierza, jak pisał ks. Józef Tischner. Konfesjonał, zresztą tak jak internet, daje człowiekowi poczucie intymności, anonimowości. Korzystanie z pornografii pozostaje społecznym tabu, więc właśnie konfesjonał jest miejscem, gdzie człowiek mógłby uczciwie spojrzeć na sprawę. Paradoksalnie być może to właśnie ta przestrzeń, którą wielu już uznało za przestarzałą metodę władania duszami, okaże się dziś najlepszym miejscem dla osób uzależnionych od porno. Ważne jest jednak, aby wrażliwy i subtelny spowiednik potrafił dotrzeć do penitenta tak, by człowiek nie poczuł się przyparty do muru i postawiony pod pręgierzem. Ale trzeba też rozbić księżowską manierę pustosłowia. Boję się sytuacji, kiedy klerycy, kończąc seminarium, będą nareszcie znać teologię ciała, ale posługiwać się nią tylko powierzchownie. Jeżeli znaczenie seksu w życiu ludzi rośnie, niech rośnie odpowiednia wiedza księży na ten temat. Przestrzeń, w której Kościół musi walczyć z pornografią o rozumienie seksualności, to przede wszystkim konfesjonał, katecheza (także w internecie), duszpasterstwa, osobisty kontakty. Powtórzmy: Kościół daje kuszącą perspektywę - seks prowadzi do szczęścia większego niż kilka sekund orgazmu. Musi tym porwać młodych ludzi, nim wchłonie ich podniecający i uzależniający świat porno.