Zaadoptuj...

Andrzej Macura

W ostatnim czasie tyle razy ktoś wzywał, by kogoś (duchowo) zaadoptować, że możemy już chyba mówić o pewnej modzie.

Zaadoptuj...

Co było najpierw? Chyba adopcja dziecka poczętego. Potem można było zaadoptować księdza, a potem, przed konklawe, kardynała. Chyba nie pomyliłem kolejności. Coś mi się majaczy, że był też pomysł adopcji biskupów i sióstr zakonnych. Sam rzuciłem pomysł modlitwy za polityków (być może nie jako pierwszy), później zresztą podchwycony. Teraz w jednej z parafii w diecezji sandomierskiej ktoś wpadł na pomysł, żeby zaadoptować kandydata do bierzmowania. Można powiedzieć, że coraz chętniej stajemy się duchowymi rodzicami. I bardzo dobrze. Bo przecież jak zwał tak zwał, ale to przecież nic innego jak odkrycie na nowo wartości modlitwy wstawienniczej.

Niby Kościół nigdy o niej zapomina. Pomijam już teksty modlitw eucharystycznych (tych z Mszy) czy intencje mszalnej Modlitwy wiernych. Dość często przez biskupów proszeni jesteśmy o modlitewne wsparcie potrzebujących na całym świecie: ofiar kataklizmów, prześladowań i innych, podobnych. Modlimy się za zmarłych. Dość często też za chorych i potrzebujących. Ale ta eksplozja różnorodnych „adopcji” uświadamia, że właściwie nie ma osób i spraw, którym by nie przydało się nasze modlitewne wsparcie.

To nie tylko piękna odpowiedź na wezwanie św. Pawła, byśmy „jedni drugich brzemiona nosili” (Ga 6,2). To też realizacja naszego kapłańskiego powołania. Tak, bo przecież każdy ochrzczony ma udział w prorockiej (nauczycielskiej), kapłańskiej i pasterskiej (królewskiej) misji Jezusa Chrystusa. I w niczym innym nie widać tak mocno w chrześcijaninie kapłana, jak w owym wstawianiu się do Boga za współbraćmi.

Zastanawiam się nawet, czy w parafiach nie mogłyby powstawać jakieś „modlitewne pogotowia”. Chodziłoby o jakieś czasowe (choćby tylko 1-3 tygodnie) objęcie szczególnie odważną modlitwą jakiejś konkretnej sprawy. Na przykład czyjegoś nawrócenia, wyjścia z nałogu, powrotu do zdrowia czy znalezienia pracy. Nie trzeba by było nawet specjalnych spotkań. Wystarczyłoby powiadomienie mailem albo smsem...

Ale... Nie bez powodu napisałem o odważnej modlitwie. Bo chodziłoby nie tylko o mechaniczne odmówienie jakiejś formuły, ale próbę autentycznego stanięcie z tą konkretną sprawą przed Bogiem. Jakby chodziło o zdrowie czy życie naszych najbliższych. Myślę, że mogłoby to przynieść nie tylko błogosławione owoce wysłuchanych próśb, ale i ożywienie parafii dzięki pojawieniu się w nich „dodatkowych kapłanów”.