Dlaczego zlustrowano tylko Kościół?

Dziennik/ks. Robert Nęcek/a.

publikacja 22.09.2008 09:22

W niektórych środowiskach dochodziło do 65 procent tajnych współpracowników. Gdy ta prawda wychodzi na jaw, wszyscy protestują. Powstaje pytanie: dlaczego nikt nie protestował jak poniewierano Kościołem? - pisze ks. Robert Nęcek w artykule opublikowanym w Dzienniku.

W tekście, którego Autor jest rzecznikiem prasowy Archidiecezji Krakowskiej i adiunktem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, czytamy: Sprawa lustracji odżywa na nowo przy okazji czyszczenia teczek środowisk polskiej nauki! Rzecz w tym, że nie powraca już jednak z takim medialnym krzykiem jak przy „obróbce” Kościoła katolickiego. Oficerowie SB, płacąc za donos, płacili za niemoralność. U podstaw lustracji znajduje się potrzeba odbudowania zaufania społecznego, które zostało zniszczone przez fakt współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Chodzi o to, że głównym wyrazem współpracy – jak czytamy w „Memoriale Episkopatu Polski w sprawie współpracy niektórych duchownych z organami bezpieczeństwa w Polsce w latach 1944-1989” – było donosicielstwo polegające na przekazywaniu informacji potrzebnych wrogom narodu, aby zniewolić i zniszczyć niewygodnych ludzi i całe środowiska. W tym samym duchu ks. Józef Tischner przypomniał w „Etyce solidarności”, że donos – jako forma zdrady – jest głównym grzechem przeciwko solidarności sumień. Oto w tym kontekście pojawiło się przed trzema laty na forum lustracyjnym zagadnienie duchowieństwa katolickiego w Polsce. Warto przypomnieć, że Kościół był w minionej epoce jedynym miejscem i oazą wolności. Ludzie gromadzący się w parafiach czuli się wolnymi. Taki stan rzeczy powodował, że duchowni jako grupa społeczna czy zawodowa byli poddawani bardzo intensywnym działaniom operacyjnym. Wobec wyjątkowo nasilonej inwigilacji duchowieństwo przez cały okres PRL-u w zdecydowanej większości zdało egzamin. Jak podkreślił szef krakowskiego IPN Marek Lasota tylko niewielki procent księży uwikłało się w jakąś formę współpracy. Z punktu widzenia Archidiecezji Krakowskiej problem należało podjąć i podjęto. Oczywiście wielu było wówczas nauczycieli i pouczających. Zdecydowana większość wolała milczeć przyjmując postawę kibica. Mało kto wówczas, cokolwiek dobrego powiedział o Kościele. Krzyczano jedynie, że archidiecezja chce wszystko zamieść pod dywan. Niemal każdego dnia media prześcigały się w mocnych komentarzach. Kościół dał się mielić, a wszyscy mówili, że tak ma być, gdyż chodzi o prawdę. Okazało się, że powołana przez kard. Stanisława Dziwisza komisja „Pamięć i troska” wypracowała zasady oceny moralnej faktu współpracy z SB, a zespołowi historyków Papieskiej Akademii Teologicznej we współpracy z IPN metropolita zlecił naukowe badania, które regularnie są publikowane. Ostatnio ukazał się trzeci tom studiów i materiałów archiwum IPN. Kościół krakowski potraktował sprawę poważnie, gdyż chodziło o prawdę, ale czy innym rzeczywiście o prawdę chodziło?

W jednym z wywiadów Marek Lasota powiedział, że: „bez wątpienia w innych środowiskach, np. dziennikarskich, odsetek uwikłanych we współpracę z SB był daleko większy, sięgający znacznie szerszych obszarów”. Dzisiaj już wiemy, że chodzi o środowiska akademickie, sądownicze, lekarskie i nauczycielskie a przede wszystkim środowiska polityczne. W niektórych środowiskach dochodziło do 65 procent tajnych współpracowników. Gdy ta prawda wychodzi na jaw, wszyscy protestują. Powstaje pytanie: dlaczego nikt nie protestował jak poniewierano Kościołem? Czy dlatego, że to Kościół, a skoro Kościół to można mu przyłożyć? Dlaczego dzisiaj mało kto mówi o lustracji całych środowisk i grup społecznych. Pamiętam jak pracownicy świeckich uczelni pouczali Papieską Akademię Teologiczną o konieczności złożenia oświadczeń lustracyjnych. Pracownicy naukowi naszej uczelni złożyli takie oświadczenia (zachowałem sobie kopię tego oświadczenia na pamiątkę), gdyż chodzi o prawdę. Dlaczego niektóre uczelnie nagle zaprzestały lustracji? Pamiętam także pewną dziennikarkę, która wyrażała mocne sądy o pozorowaniu lustracji kościelnej. Odpowiadałem jej, aby nie była radykalna, gdyż jest to krzywdzące. Nieco później okazało się, że jej mąż jest notowany w aktach SB. Od tego czasu nabrała wody w usta, a mówiła, że chodzi o prawdę. Z punktu widzenia prawodawstwa wydaje się, że nie da się rozliczyć tajnych współpracowników, dopóki jawni współpracownicy nie zostali rozliczeni. Nie chodzi o zmarłych jawnych współpracowników, ale tych, którzy żyją i nieźle im się powodzi. Trzeba wyraźnie podkreślić, że władze państwowe mogą odzyskać zaufanie społeczne i umocnić swój autorytet jedynie wtedy, kiedy doprowadzą do czytelnego i jasnego rozliczenia jawnych współpracowników. Chodzi o pociągnięcie do odpowiedzialności samych pracowników SB, gdyż to oni wymuszali współpracę i werbowali tajnych współpracowników. W przeciwnym razie prawda staje się chwiejna, gdyż wchodzi w orbitę przepychanek politycznych, w których teczka staje się elementem personalnych rozgrywek, a prawda przemija z wiatrem. Nieprzypadkowo więc kard. Jean Marie Lustiger powiedział, że prawda słabnie, o ile zostaje podporządkowana niepewnym interesom, „gdyż rozum można zakwestionować, kiedy uczciwość poszukiwania zdaje go na łaskę przemocy”. W takiej konfiguracji prawda schodzi na manowce, osoby są poniewierane i giną, a wspólne dobro zamiast budowaniu ulega zniszczeniu.