Abp Muszyński: Nigdy nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB

KAI/a.

publikacja 14.10.2008 05:54

„Pragnę oświadczyć z całą stanowczością, że nigdy, w żadnej formie - ani ustnej ani pisemnej - nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB" - oświadcza metropolita gnieźnieński abp Henryk Muszyński w rozmowie z KAI.

Na czym polegać będzie rola Prymasa Polski w niedalekiej przyszłości – wyjaśnia w rozmowie z KAI abp Henryk Muszyński, który będzie pełnić tę funkcję. Arcybiskup informuje też o zawartości swej teczki w IPN, gdzie został zakwalifikowany przez SB jako „Tajny Współpracownik”. „Pragnę oświadczyć z całą stanowczością, że nigdy, w żadnej formie – ani ustnej ani pisemnej – nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB” – oświadcza metropolita gnieźnieński. Wyjaśnia przy tym mechanizmy inwigilacji i represji, jakim był poddawany. Publikujemy cały tekst rozmowy KAI z abp Henrykiem Muszyńskim, metropolitą gnieźnieńskim: KAI: Zbliża się data, kiedy godność Prymasa Polski zostanie przywrócona Arcybiskupom Gnieźnieńskim. Nastąpi to 19 grudnia 2009 r. Jak Ksiądz Arcybiskup czuje się w roli przyszłego Prymasa Polski? Abp Henryk Muszyński: Najpierw muszę dożyć do tego momentu. Ten zaszczytny tytuł jest ważny nie tyle dla mnie osobiście, co dla Gniezna. Chodzi bowiem o zachowanie ciągłości prymasostwa. Gdyby Ojciec Święty zadecydował inaczej, byłbym jedynym arcybiskupem gnieźnieńskim, który nie jest prymasem począwszy od czasów Mikołaja Trąby (1417 r.). Owszem bywały czasy, kiedy tytułu prymasa nie można było używać ze względów politycznych, ale dziś mamy sytuację odmienną. Jan Paweł II przy każdej okazji podkreślał, że Gniezno jest stolicą Prymasa Polski. Kiedy byłem u niego kiedyś razem z kard. Józefem Glempem, to papież się uśmiechnął i powiedział: "Tego nawet w Watykanie nie pamiętają. Prymas i Arcybiskup Gnieźnieński w dwóch osobach!". Jestem przekonany, że papież Benedykt XVI – podejmując decyzję o powrocie tytułu Prymasa Polski do arcybiskupa gnieźnieńskiego (nie do Gniezna!) - dobrze odczytał zarówno znaczenie prymasostwa dla Polski, jak i jego rolę w przyszłości. KAI: Na czym konkretnie pełnienie tej funkcji będzie polegać? - Prymasostwo w Polsce ma głęboki wymiar symboliczny. Jest ono przede wszystkim znakiem jedności i ciągłości i to zarówno w wymiarze eklezjalnym jak i narodowym. Dziś Prymas nie ma co prawda żadnych upoważnień jurysdykcyjnych, jednakże według nowego Statutu Konferencji Episkopatu Polski prymas będzie nadal członkiem Rady Stałej Episkopatu a to oznacza, że będzie także brał czynny udział w pracach tego ważnego ciała statutowego. W przyszłości liczyć się będzie więc autorytet moralny prymasa. Przez długi czas tytuł ten był łączony z przewodniczeniem Konferencji Episkopatu. W okresie totalitaryzmu trzeba było mieć Kościół strukturalnie mocny, scentralizowany. Chwała Bogu, że Pan Bóg dał nam wówczas takich ludzi jak prymas August Hlond czy Stefan Wyszyński, a także ks. Prymas Józef Glemp. Dzisiaj odchodzimy od tego modelu. Kościół ma strukturę hierarchiczną, ale ma także strukturę kolegialną. Można się spodziewać, że rola prymasa wyrażać się będzie w określonej precedencji i w przewodniczeniu najważniejszym, ogólnopolskim celebracjom liturgicznym i na głoszeniu tam Słowa Bożego. A to ma ogromne znaczenie. Prymas, przy takich okazjach, wypowiadać się będzie niejako w imieniu Kościoła w Polsce.

Prymas był dotychczas także opiekunem Polonii i znakiem wspólnoty i jedności wszystkich Polaków. Sądzę, że nadal powinien tę funkcję pełnić w jakiejś formie. Jest to tym bardziej istotne, że kolejni przewodniczący Episkopatu będą się zmieniać, a Prymas będzie trwać. Jego funkcja nie jest kadencyjna. Zaistnieje dodatkowy element ciągłości. Można przyjąć, że jego osobowość i duchowość będzie mieć poważny wpływ na kształtowanie stylu działania Kościoła w Polsce. Ważne jest, aby przewodniczący Episkopatu i prymas mówili jednym głosem. Będzie to szansa aby pokazać jedność ducha. To istotne, zwłaszcza w Polsce, wobec tak silnych tendencji indywidualistycznych. KAI: Czy wyobraża sobie Ksiądz Arcybiskup aby Prymas Polski nie otrzymał kapelusza kardynalskiego? - Mogę sobie to wyobrazić, chociaż większość stolic prymasowskich, np. w Czechach, na Węgrzech., we Francji, w Hiszpanii czy Irlandii cieszy się jednocześnie purpurą kardynalską. Tak była także u nas w najnowszych czasach. Nie można jednak zapominać, że ostatni prymasi obok funkcji arcybiskupów i metropolitów gnieźnieńskich byli jednocześnie arcybiskupami Poznania i Warszawy. Chociaż Primas Germaniae w Salzburgu jest tylko arcybiskupem ale ma prawo noszenia purpury, tak jak arcybiskup Gniezna. KAI: Ale historycznie funkcja ta była związana z uczestnictwem w Kolegium Kardynalskim. - Rzeczywiście historycznie funkcja prymasa łączyła się z reguły kardynalatem i to nawet wtedy, gdy w czasie zaborów arcybiskupi gnieźnieńscy ze względów politycznych nie mogli formalnie używać tytułu prymasa. Czasy jednak się zmieniają, w przyszłości może doczekamy się jeszcze innych rozwiązań, ale o tym nie nam tutaj decydować. Jest to przecież sprawa Stolicy Apostolskiej. KAI: W Polsce zmagamy się z przeszłością i archiwalnymi pozostałościami po minionym systemie. Powstała Kościelna Komisja Historyczna, która przebadała znajdujące się w IPN akta biskupów. Czy to prawda, że Ksiądz Arcybiskup figuruje tam jako „Tajny Współpracownik”? - Tak, jest to niestety prawda. Było to dla mnie ogromne i bolesne zaskoczenie, zdaję sobie bowiem sprawę jaki wydźwięk ma określenie „TW” zwłaszcza dla młodych ludzi, którzy nie znają tamtej bolesnej i złożonej rzeczywistości. Dowiedziałem się o tym fakcie z dokumentów dostarczonych mi przez Kościelną Komisję Historyczną. Poinformowano mnie, że od 1975 r. byłem rejestrowany jako „kandydat”, a potem w roku 1984 zostałem zarejestrowany jako „TW”. W 1989 r. zostałem wykreślony z listy współpracowników. O wszystkim dowiedziałem się dopiero teraz z najwyższym zdumieniem. Przy całym samokrytycyzmie na jaki mnie stać i przy najlepszej woli nie mogę dojść do tego z czym ten fakt mógłby być związany. Być może były to wydarzenia stanu wojennego, kiedy bardzo wzmogła się inwigilacja, albo mogło być to związane z moją bliską nominacją biskupią, która miała miejsce 23 lutego 1985 r. Pragnę oświadczyć z całą stanowczością, że nigdy, w żadnej formie – ani ustnej ani pisemnej – nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB. Nigdy też nie zgodziłem się na żadne spotkanie dobrowolnie czy z własnej inicjatywy, wszystkie one miały charakter konieczny lub nawet wymuszony.

Spotkania te odbywały się z reguły przy okazji przekazywania paszportu. Kilka razy SB-cy nachodzili mnie również w domu. W związku z moimi studiami i pracą naukową wyjeżdżałem kilka razy za granicę. Łączyło się to z koniecznością przeprowadzenia rutynowej rozmowy z urzędnikiem biura paszportowego, której chyba nikomu nie zaoszczędzono. Nigdy jednak, ani w kraju, ani za granicą nie spotykałem się z jakimkolwiek przedstawicielem służb bezpieczeństwa prywatnie. W mojej teczce w IPN nie ma też żadnego dokumentu przeze mnie podpisanego i nigdzie taki dokument się nie odnajdzie. W okresie PRL-u byłem inwigilowany, indagowany i namawiany do współpracy, ale się na nią nie zgodziłem. Ponadto wielokrotnie spotykałem się z różnymi formami represji. Kiedy byłem proboszczem w Gdyni w latach 1986-1987 w parafii Serca Jezusowego zaangażowanej w duszpasterstwo „Solidarności”, miały tam miejsce włamania do mojego biura. W pewnym momencie ukradziono mi samochód. Chodziło pewnie o to, abym dobrowolnie przyszedł na milicję. Nie udałem się do komisariatu, bo wiedziałem czym to pachnie. Kiedy już jako biskup i proboszcz prosiłem o zgodę na zorganizowanie pieszej pielgrzymki do Częstochowy, to mi odmówiono. Miałem podstawy ku temu, aby uważać się za represjonowanego. KAI: Na czym polegały te rozmowy, o których wspomina Ksiądz Arcybiskup? Co się podczas nich działo? - Poza wyżej wspomnianymi rozmowami związanymi z odbiorem paszportu, zwracano się do mnie telefonicznie jako do dziekana wydziału teologicznego Akademii Teologii Katolickiej. Zamiast wizyty w biurze doczekałem się równie niespodziewanej wizyty w domu. O ile pamiętam było to trzy razy. Najlepiej byłoby wyrzucić takiego pana, ale mi nie pozwalała na to postawa kapłańska. Zawsze znajdowano jakiś pretekst w „trosce o moją osobę” lub o „spokój społeczny w uczelni”. Była to zwyczajna rozmowa, dotycząca najczęściej spraw bieżących, która – jak się później, po upadku komunizmu dowiedziałem – była przepracowywana na formę raportów. Ani na chwilę nie opuszczała mnie jednak świadomość z kim rozmawiam. Szczegółów dziś oczywiście nie pamiętam, ale wiem, że zawsze usiłowałem unikać konkretów, wymieniania jakichkolwiek nazwisk i zwykle mówiłem o sobie. Szczególnie trudna była dla mnie sytuacja, gdy na początku lat siedemdziesiątych rozpocząłem drugi doktorat w Rzymie i musiałem tam jechać. Była to sytuacja niemal przymusowa. Był wtedy duży nacisk, abym podpisał współpracę. Odmówiłem wprost i dlatego jestem zadziwiony, jak można było mi nadać taką kategorię. Tłumaczę to w ten sposób, że pewnie zbyt długo byłem „kandydatem”, trzeba więc było w jakimś sensie mnie „awansować”, a być może ktoś chciał na tym skorzystać. Niedawno znalazłem potwierdzenie tego przypuszczenia. Przez lata miałem tylko jednego „opiekuna”, mimo, że zmieniałem miejsce zamieszkania. Kiedy starałem się o paszport czy to w Gdańsku czy w Warszawie, zawsze rozmowę ze mną prowadził ten sam urzędnik. Dał mi nawet swoją wizytówkę, abym się z nim kontaktował. Nigdy jednak z niej nie skorzystałem w okresie PRL. Zrobiłem to dopiero całkiem niedawno, kiedy dowiedziałem się, że zostałem określony jako „TW”. Z pewnym trudem udało mi się go odnaleźć. Jest już dziś na emeryturze. Kiedy doszło do spotkania przekazał mi oświadczenie następującej treści: „Oświadczam niniejszym, że wpis dokonany w karcie ewidencyjnej ks. prof. dziś arcyb-pa Henryka Muszyńskiego (t. w. = tajny współpracownik), został dokonany bez jego zgody i wiedzy oraz wbrew jego woli”. Dalej następuje jego pełny podpis, którego nie ujawniam. Dokument w całości przekazałem Kościelnej Komisji Historycznej. Komisji przekazałem też zaświadczenie od mojego biskupa, abp. Mariana Przykuckiego, z którego wynika, że o rozmowach jakie miały miejsce zawsze informowałem moich kościelnych przełożonych. Wówczas bowiem nie mówiło się o tych rzeczach publicznie, ale mówiło się z najbliższymi oprócz abp. Mariana Przykuckiego, informowałem także przełożonych w osobach bp. Kazimierza Józefa Kowalskiego i bp. Bernarda Czaplińskiego. Abp Przykucki napisał w swym oświadczeniu: „Od 1981 r. byłem ordynariuszem księdza profesora Henryka Muszyńskiego. O każdym jego spotkaniu w UB byłem szczegółowo informowany. Byłem zbudowany jego postawą i patriotyczną prostolinijnością. Stąd jakiekolwiek uwagi negatywne odnośnie księdza profesora Henryka Muszyńskiego, z czystym sumieniem odrzucam”.

Nie chcę się tu wybielać, widocznie broniłem się i opierałem zbyt nieudolnie. Choć sam fakt zarejestrowania mnie jako „TW” dotyka mnie bardzo. Gdybym faktycznie był „TW” byłoby to w moim przekonaniu zaprzeczeniem powołania kapłańskiego i złączonego z nim posłannictwa. Fakt rejestracji jako „TW” służb bezpieczeństwa komunistycznej władzy wrogiej Kościołowi dotyka boleśnie nie tylko mnie osobiście, ale i tych wszystkich, którzy darzyli i darzą mnie zaufaniem, w szczególności wiernych powierzonych mojej trosce pasterskiej. KAI: Ksiądz Arcybiskup jest następcą w Gnieźnie kardynałów Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego. Na ile dzieło poprzedników jest dla Księdza inspiracją? - Moja posługa jest kontynuacją ich działania, ale w radykalnie zmienionych warunkach. Kardynałowie Hlond i Wyszyński, to dwie kluczowe postacie, które zaważyły na losach Kościoła w Polsce w XX stuleciu. Za kilkanaście dni, 22 października obchodzić będziemy 60. rocznicę śmierci kard. Hlonda. Był to człowiek o wyjątkowych zasługach. Od 1926 r. kiedy został metropolitą gnieźnieńskim i poznańskim aż do momentu śmierci wywierał decydujący wpływ na kształt Kościoła w Polsce. Kard. Wyszyński z kolei doprowadził nas do bram wolności. Inspirował naszą pobożność ukazując, że najważniejszym motywy działania powinny wypływać z Ewangelii. To było podstawowe jego przesłanie, choć przez komunistów został okrzyknięty głównym ich przeciwnikiem. Mnie z kolei przypadło w udziale realizowanie przesłania, które pozostawił nam Jan Paweł II. Gdyby dopatrywać się jakiejś ciągłości w mojej posłudze z linią kard. Wyszyńskiego, można by ją dostrzec w kontynuowaniu wątku maryjnego. Za jego przykładem zaprowadziłem w archidiecezji gnieźnieńskiej 9-letni program nowenny, który obejmuje cykl trzyletni: człowiek w rodzinie, człowiek w społeczeństwie, człowiek w Kościele. Rok dziesiąty będzie rokiem maryjnym pod hasłem: wierzyć, ufać i służyć na wzór Maryi. Jednak najistotniejszym fundamentem mojej posługi jest przesłanie Jana Pawła II, jakie pozostawił tu w czerwcu 1979 r. KAI: Jak to konkretnie rozumieć? - Papież mówił o potrzebie odnowy duchowej jedności Europy. „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten Papież-Polak, Papież-Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu”. Jan Paweł II, za kard. Hlondem, przywołał też przy tej okazji „Pantecostes slavae” czyli słowiańskie Zielone Świątki. Warto zauważyć, że właśnie od tego momentu zaczęła się erozja systemu komunistycznemu nie tylko w Polsce, ale także w całej Europie. Z perspektywy mojej szesnastoletniej posługi w Gnieźnie widzę coraz jaśniej, że przypadła mi rola „pomostu” pomiędzy dawnymi i nowymi czasy. Moje zadanie wiązało się wyraźnie z przygotowaniem i przeprowadzeniem kolejnych jubileuszy św. Wojciecha 1997, 1999 i 2000, oraz z podjęciem europejskiego dziedzictwa, które pozostawił nam Jan Paweł II właśnie w Gnieźnie, i które znajduje swój wyraz w kolejnych Zjazdach Gnieźnieńskich. Na tę sprawę zwracał też uwagę Benedykt XVI. O naszej religijności jako nadziei dla Europy mówił podczas pielgrzymki do Polski w 2006 r. Jest to niesłychanie zobowiązujące. KAI: Jak to zobowiązanie realizujemy?

- Życie Ewangelią na co dzień zobowiązuje do tego, by nieść nadzieję w ten właśnie, w dużym stopniu, zlaicyzowany świat. Każde nowe wyzwanie przyjęte w duchu Ewangelii może i powinno stać się nową szansą do pogłębienia dynamizmu wiary. Wiara zaś jest w pierwszym rzędzie wspólnotą osobową z Jezusem Chrystusem a nie – jak często bywa – tylko zwyczajem i tradycją. Bogu dzięki nie brak jednak także pozytywnych oznak pogłębienia wiary, autentycznego życia chrześcijańskiego i to zarówno w małych nieformalnych grupach, jak i wielu parafiach. Dziś najważniejszym – moim zdaniem – wyzwaniem jest praca z młodzieżą, abyśmy w przyszłych pokoleniach nie zagubili tego skarbu, jakim jest religijności Polaków. W mojej na przykład diecezji - niezależnie od katechizacji szkolnej - niemal we wszystkich parafiach realizowany jest program przygotowania młodych do życia w rodzinie i społeczeństwie. Jest to komplementarna katecheza parafialna, realizowana przez trzy lata. Prowadzona jest ona w dużej mierze przez świeckich. Wychodzę z założenia, że związek młodych ludzi ze szkołą jest czasowy. Dlatego potrzebne jest umiejętne powiązanie katechezy szkolnej z katechezą w parafii. Nie obudzimy wiary u młodzieży „środkami administracyjnymi”, jakimi posługuje się szkoła. Ich dorosłe życie będzie przebiegać w oparciu o osobiste decyzje. Odrodzenie duchowe nie odbywa się nigdy masowo, lecz na zasadzie osobistego nawrócenia. Środowiskiem najbardziej sprzyjającym są małe wspólnoty ewangelizacyjne. Są one czymś niesłychanie cennym, miejscem kształtowania ludzi, którzy świadomie angażują się w życie Kościoła. Następnym odcinkiem, który bardzo pielęgnujemy w diecezji jest formacja rodzin. Problemy z jakimi współczesne rodziny są konfrontowane, to problemy ogólnoświatowe. Aby na nie odpowiedzieć nie wystarczą kursy przedmałżeńskie. Systematyczna formacja rodzin winna być kontynuowana w ruchach, stowarzyszeniach apostolskich i wspólnotach. Spotykam tam rodziny wielodzietne, które zrywają z rozpowszechnionym stylem posiadania jednego lub dwójki dzieci. W tym sensie są one znakiem nadziei dla przyszłości. Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że ksiądz biskup Bogdan Wojtuś odpowiedzialny za ten odcinek pracy duszpasterskiej jest doskonałym znawcą problematyki rodzinnej i prowadzi tę pracę z ogromnym oddaniem i zaangażowaniem. Te i inne inicjatywy pozwalają przypuszczać, że rzeczywistość Kościoła w Polsce w przyszłości będzie inna niż w innych krajach Europy. Warto zauważyć, że nasza religijność w porównaniu z Zachodem jest ciągle stosunkowo żywa. Zarówno pod względem religijnym, jak i narodowościowym jesteśmy bardzo jednolici, mamy dzięki Bogu kapłanów we wszystkich parafiach, duża część naszej młodzieży jest ideowo związana z Kościołem więzami osobistymi, wreszcie mamy coraz więcej różnych małych wspólnot, które w sposób świadomy realizują pogłębiony, inspirowany Ewangelią styl życia. Wszystko to wyciśnie niewątpliwe swoje piętno na przyszłości Kościoła i Polski. KAI: Czyli nie musimy powtórzyć tej drogi laicyzacji, jaką przeszły społeczeństwa na Zachodzie? - Jestem przekonany, że – niezależnie od wszelkich problemów - będziemy mieć Kościół pogłębiony i stosunkowo masowy. Sprzyja temu jeszcze jeden czynnik: powiązanie religijności z kulturą narodową. Zmusiła nas do tego historia. Nieraz mówię, że z naszej religijności winniśmy być co najmniej tak dumni jak Francuzi dumni są ze swej „laicité”. Chociaż, z drugiej strony, powinniśmy być także świadomi naszych własnych słabości. KAI: Francuzi rozpoczęli dyskusję o zmianie formuły laickości. Prezydent Sarkozy twierdzi, że zależy mu teraz na tzw. laickości pozytywnej. Oznacza ona znacznie większą otwartość na obecność wątku religijnego w przestrzeni publicznej. - Daj Boże aby tak się stało. Przecież „laickość” nie jest ani duszą ani fundamentem Europy. Zarysowywana przez Sarkozy’ego koncepcja „laickości pozytywnej” może być drogą, na której możemy się spotkać w promowaniu prawdziwych, autentycznych ludzkich wartości. Papież nazywa to nowym humanizmem.

KAI: Czy w przyszłej Europie – zdaniem Księdza Arcybiskupa – koncepcja ta może zwyciężyć? - Doświadczyliśmy już do czego prowadzą skutki bezideowości czy nihilizmu. W miejsce kultury nie mającej żadnych fundamentów, trzeba zacząć coś budować. Za papieżami naszych czasów nazywam to nowym humanizmem. Jest on obecnie przedmiotem zainteresowania wielu uniwersytetów. Tym bardziej, że współczesne zagrożenia nie mają charakteru konfesyjnego. Są to zagrożenia człowieczeństwa jako takiego. Narody wymierające nie mają przyszłości. To zaczyna być przedmiotem naszego doświadczenia, także tu w Polsce. KAI: Co obecnie należy rozumieć pod pojęciem prawa naturalnego? - Prawo natury to fundamentalne prawo stworzenia, które obejmuje także człowieka. Musi być ono respektowane, jeżeli nie ma się ono zwrócić przeciwko człowiekowi i stworzeniu. Uważam, że kwestionowanie prawa naturalnego jest podcięciem tożsamości człowieka. Wielokrotnie mówił o tym Jan Paweł II. Przecież poszanowanie elementarnych praw, które są prawami natury, jest czymś niezależnym od przekonań religijnych. Koncepcja praw człowieka jest pochodną prawa naturalnego. Prawa człowieka są następstwem faktu, że jesteśmy ludźmi i uczestniczymy w prawie natury inaczej niż wszystkie pozostałe istoty. Obdarzeni zostaliśmy świadomością. Dzięki temu jesteśmy „skazani na wybór” oraz jesteśmy zdolni do miłości. Określenie tych fundamentalnych zasad, które byłyby respektowane przez wszystkich jest konieczne. Inaczej człowiek dla człowieka będzie zagrożeniem. Podstawową zasadą prawa naturalnego jest zasada, że życie ludzkie jako najwyższa wartość stworzona jest nienaruszalne. Nawet jeśli ktoś nie uznaje Boga, to jest ono wartością najwyższą. Inną zasadą jest równość wszystkich istot i to nie tylko wobec Boga, ale i pomiędzy sobą. Dopiero z tego wypływać mogą poszczególne prawa stanowione i szczegółowe. KAI: Jako temat przyszłorocznego Zjazdu Gnieźnieńskiego wybrał Ksiądz Arcybiskup rodzinę? Dlaczego? - Gdyż kryzys rodziny – jakiego doświadczamy w Europie – pociąga za sobą kryzys społeczeństwa, jest także kryzysem Kościoła. Jeżeli nie uda się nam uratować rodziny, to nie uda się uratować Kościoła. W rodzinie natomiast kształtują się najbardziej elementarne postawy wzajemnego zaufania, otwartości i akceptacji. Musimy więc zacząć od odbudowy tej podstawowej komórki społecznej. Temat „Rodzina nadzieją Europy” chcemy podjąć jako wyzwanie. Zaskoczony byłem 10 lat temu, kiedy podczas Synodu Biskupów ktoś powiedział o potrzebie zdefiniowania czym jest rodzina. Wydawało mi się, że to przesadny postulat, gdyż rodzina jest czymś oczywistym. Dziś okazuje się, że jest to jeden z głównych problemów cywilizacyjnego sporu. Olbrzymie zamieszanie zapanowało w kwestii płci czy orientacji seksualnej. Z naszego punktu widzenia płeć jest dziełem Boga, należy do natury ludzkiej, a orientacja seksualna jest czymś nabytym. Orientację fałszywą należy korygować. Tymczasem taki pogląd jest dziś powszechnie podważany. Są tu ogromne zagrożenia i stąd płynie wielkie wyzwanie dla Kościoła. Na zjeździe oczekujemy świadectwa świeckich w tym zakresie. To oni budują rodzinę i pokażą jak można ją tworzyć. Kolejnym wymiarem zjazdu będzie wątek ekumeniczny i międzyreligijny. Każda religia daje określoną inspirację dla rodziny. Ich świadectwo może i powinno być komplementarne. Są też pewne prawdy niepodważalne – wspólne dla różnych religii: obiektywna prawda, że człowiek jest obrazem Boga, a rodzina to mąż, żona i dzieci. Są to fundamenty cywilizacji europejskiej, o których przypomina zarówno chrześcijaństwo, jak judaizm i islam. Pragniemy, aby właśnie tu w Gnieźnie, przedstawiciele tych religii zobowiązali się do wspólnej troski o przyszłość rodziny w Europie. Być może uda się zredagować w tej sprawie wspólny memoriał trzech wielkich religijni monoteistycznych. Innym wymiarem naszej refleksji na zjeździe będzie polityka na rzecz rodziny. Bardzo dużo jest do zrobienia w tej kwestii, szczególnie w Polsce. Jesteśmy daleko w tyle za wieloma krajami Unii Europejskiej. Nawet państwa laickie mają bardziej rozwinięte ustawodawstwo rodzinne. Miejmy nadzieję, że przyszłoroczny Zjazd Gnieźnieński, który będzie miał miejsce w dniach 25-27 września przyszłego roku przysłuży się kształtowaniu nowej świadomości, znacznie bardziej otwartej na potrzeby rodziny. Europa i Polska tego bardzo potrzebują. Rozmawiał Marcin Przeciszewski