Białoruś: Nie chcą numeru w dowodzie

Rzeczpospolita/jk

publikacja 15.11.2008 09:40

- Bóg zna nas z imienia. Kiedy dostajemy numer, stajemy się przedmiotem - mówiła do dziennikarzy mieszkanka Grodna, walcząca przed sądem o prawo do życia "bez numeru". Nie jest jedyna - donosi Rzeczpospolita.

Grodnianka dowodziła przed sądem, że MSW wydając obywatelom dowody osobiste "powinno uwzględniać ich życzenia i szanować ich uczucia religijne". Sprawę przegrała, choć już zapowiedziała apelację. Oznacza to dla niej bycie obywatelem drugiej kategorii - osoba nieposiadająca dokumentu tożsamości (dowodu lub paszportu) nie otrzyma emerytury, nie ma szans na legalną pracę czy uzyskanie aktu urodzenia nowo narodzonego dziecka. Takich osób jest niemało - mówi „Rzeczpospolitej” Olga Zanowska, prawniczka mińskiej diecezji prawosławnej. W samym Grodnie 10, więcej w innych regionach kraju, zwłaszcza na wschodzie, gdzie mieszkańcy ulegają wpływom prawosławnych z Rosji. Białoruscy obrońcy praw człowieka mówią, że w całym kraju problem może dotyczyć ponad tysiąca ludzi. – Przeciwnicy numerów nie chcą słuchać zwierzchników Cerkwi, którzy tłumaczą, że nie stanowią one żadnego zagrożenia dla nieśmiertelnej duszy – wyjaśnia Zanowska. Zauważa jednak, że „człowiek, nawet jeśli błądzi, nie może być dyskryminowany z powodu przekonań religijnych”. Problemem na początku grudnia zajmie się synod Cerkwi białoruskiej, który ma wystąpić do władz o umożliwienie osobom odmawiającym przyjęcia dowodu z "numerem szatana" korzystania z pełni praw obywatelskich. – To konieczne, bo liczba prawosławnych dyskryminowanych z powodu braku dowodów rośnie w ostatnim czasie lawinowo – dodaje Zanowska.