publikacja 17.11.2008 22:43
O tym, dlaczego chrześcijanie w Indiach są prześladowani, Beata Zajączkowska (Radio Watykańskie) rozmawia z o. Konradem Kelerem, wicegenerałem werbistów.
Na przestrzeni pokoleń przyniosło to wyjątkowe owoce. Ci ludzie nabrali poczucia własnej godności. Wykształciwszy się, zdobyli pracę. Potrafili się zorganizować, mają swoje sklepy, warsztaty pracy. To, oczywiście, zachwiało dotychczasową równowagę, również na terenie diecezji Bhubaneśwar. Ludzie z wyższych kast dominowali nad tymi biednymi ludźmi, wprowadzając system zależności niewolniczych. Biedacy musieli pracować na polach wielkich właścicieli ziemskich, nie otrzymując za to zapłaty, lecz jedynie ochłapy jedzenia. Dzisiaj ci ludzie, dzięki edukacji i świadomości chrześcijańskiej, stali się bardziej odpowiedzialni za swoje życie, niezależni od wielkich panów. Nie chodzi tutaj tylko o chrześcijan, lecz także o tych, którzy pozostali wyznawcami hinduizmu, ale nabrali poczucia własnej wartości. To zachwiało systemem religijnym i społecznym, i wywołało paniczną reakcję wobec chrześcijaństwa. Prawdą jest bowiem, że wielu biednych ludzi przyłączyło się do wspólnot chrześcijańskich, uznając je za swój dom. Fakt ten spowodował m.in. ostrą reakcję i oskarżenia o tzw. nawracanie tych ludzi. Indyjska konstytucja zapewnia zresztą wolność religijną, jak również prawo do zmiany religii, pod warunkiem, że nie dokonuje się to pod przymusem. Tutaj dochodzimy do wielkich nieporozumień, spowodowanych nałożeniem się przyczyn religijnych – zachwiania systemu kastowego – na ekonomiczne – uzyskanie niezależności przez tych, którzy wcześniej byli wykorzystywani. Do tego dochodzi jeszcze aspekt polityczny. Mianowicie, w 2004 r. wybory w Indiach przegrała nacjonalistyczna Partia Ludowa. Jako członek koalicji pozostała jeszcze w stanie Orisa. Będąc w koalicji mniejszą partią, chce jednak dyktować pewne rzeczy. W przyszłym roku natomiast odbędą się kolejne wybory. Partie te zatem szukają jakiegoś czynnika jednoczącego. Obecna sytuacja umożliwia im prezentację następującego stanowiska: „Zobaczcie, istnieje zagrożenie, jesteśmy w kryzysie. My oferujemy jego rozwiązanie. Polega ono na powrocie do czysto hinduskiego modelu życia, nie tylko politycznie, parlamentarnie, ale również społecznie. Dlaczego ci biedni ludzie mają się teraz wywyższać? Po śmierci, w nowym wcieleniu, będą mieli szansę, jeżeli tylko nas posłuchają”. W tę sytuację wkracza chrześcijaństwo, kwestionujące ów mit społecznej niesprawiedliwości, którą oni pojmują jako sprawiedliwość. To rodzi w nich niepewność. Zaczynają panicznie reagować, ze strachu o swój byt. Wprowadzają przemoc i stosują wspomniane na początku metody działania. - To, co Ojciec mówi, potwierdza informacje docierające z Indii, że obecne wydarzenia zostały wcześniej zaprogramowane. Zamordowanie 23 sierpnia jednego z hinduistycznych przywódców było zapalnikiem, który wywołał konflikt. Potem policja przymykała oko na to, co się działo, a zdaniem niektórych wprost pomaga hinduistycznym radykałom. Swami Laxmanananda Saraswati został zamordowany przez grupę maoistyczną, która ma pewne wpływy w północnej części Indii. Fundamentalistyczna frakcja Partii Ludowej bardzo mocno żongluje całą sprawą, ponieważ maoiści również idą do biednych ludzi spoza kast z hasłami, które znamy z czasów komunizmu. Głoszą tzw. sprawiedliwość, której ich zdaniem nie można osiągnąć drogą demokratyczną albo pokojową, lecz tylko przemocą. Kościół, oczywiście, także proponuje sprawiedliwość społeczną, ale na innej zasadzie – włączając się w życie tych ludzi, tworząc system edukacji. Przywódcy polityczni połączyli te dwa fenomeny, mówiąc: „Zobaczcie, nie ma wielkiej różnicy między chrześcijanami a maoistami. To było uderzenie w nas, my zatem uderzmy w chrześcijan”. Maoistów nie widać, oni działają w podziemiu. Chrześcijaństwo natomiast jest widoczne, działa poprzez instytucje i struktury. Maoiści z kolei działają w ukryciu. Zresztą w tym przypadku oni się oficjalnie przyznali do morderstwa.
- Przy zamordowanym zostawili nawet listy, których jednak policja nie ujawniła... To jest właśnie kwestia toczącej się gry politycznej. Opinia międzynarodowa wywiera na Indie pewną presję. Choć obrona chrześcijan na płaszczyźnie międzynarodowej nie jest wystarczająca, to jednak istnieje i wywołuje reakcję obronną rządu centralnego. Indie są krajem stanowym i każdy stan dysponuje pewną swobodą działania. W koalicji rządowej w Orisie Partia Ludowa (Bharatija Dżanata) wywiera ogromny wpływ, stwarzając atmosferę zagrożenia, konieczności obrony i fanatyzmu. Kiedy weźmiemy pod uwagę, że, jak podają niektóre źródła, około połowa ludzi jest analfabetami, to możemy sobie wyobrazić, jak łatwo jest nimi manipulować. O tym, że czystki i napady na chrześcijan zaplanowano i zorganizowano świadczy też fakt, że były one tolerowane przez czynniki rządowe, a do ich organizacji przybywali ludzie z innych części Indii. - Wszystko zaczęło się w Orisie, a potem rozszerzyło na kolejne stany… Najbardziej jednak ucierpiały dwa stany: Orisa i Madhja Pradeś. Tam Kościół ze swoją działalnością najbardziej wszedł w świat ludzi biednych, tzw. dalitów (bezkastowych) i adiwasów (ludzi szczepów). W Indiach w ogóle jest ciekawa sytuacja. Można wyróżnić dwa światy: drawidyjski (na południu) i aryjski (na północy). W świecie drawidyjskim chrześcijaństwo nie jest uznawane za element obcy. W stanach Kerala i Tamilnadu chrześcijaństwo, według tradycji obecne od czasów św. Tomasza Apostoła, a potem krzewione przez św. Franciszka Ksawerego, wpisuje się w mozaikę tamtejszej kultury. I mimo że chrześcijanie są tam mniejszością, to jednak nie są traktowani jak ktoś obcy. Natomiast do świata aryjskiego w sposób znaczący chrześcijaństwo weszło dopiero w okresie kolonialnym. I od tamtego momentu było uważane za coś obcego. I dlatego, o ile na południu, np. w Mangalurze, może zdarzyć się napad na kościół, ale nie przybierze on rozmiarów takiego ruchu, jak ten zorganizowany przez partię Bharatija Dżanata, o tyle na północy, w świecie aryjskim, w grę wchodzi element podkreślający obcość chrześcijaństwa jako religii, która nie sprzyja miejscowej mentalności. - Jak można powstrzymać prześladowanie chrześcijan? Trzeba wielkiej chrześcijańskiej solidarności. Trzeba głośno mówić o tym, że dzieje się tam jawna niesprawiedliwość. - Czy w ciągu ostatnich miesięcy spotkał się Ojciec z przejawami takiej solidarności? Myślę, że nie. Kościół występuje w obronie prześladowanych, natomiast politycy, organizacje międzynarodowe milczą. Myśląc o obecnej sytuacji, coraz bardziej przypominam sobie słowa Churchilla: „My nie mamy przyjaciół, my mamy interesy!” Coraz częściej mamy do czynienia z taką postawą u polityków europejskich, którzy wywodzą się z kontekstu chrześcijańskiego. I nie tylko, że: „Mamy swoje interesy”, ale w dodatku: „Nie interesują nas prawda ani sprawiedliwość”. To jest, niestety, przykre. To jest też ciągła manipulacja, z którą spotykamy się w środkach społecznego przekazu, w polityce, w ekonomii. Organizacje – mieniące się organizacjami promującymi sprawiedliwość społeczną, broniącymi uciśnionych – jakby zamilkły. Dlaczego? Dlatego, że chrześcijaństwo ma w sobie siłę. Mimo trudnej sytuacji światowej, mimo pewnego kryzysu w Kościele czy w samym chrześcijaństwie, cofania się w kierunku agnostycyzmu w krajach o chrześcijańskich korzeniach, jednak przesłanie chrześcijańskie jest silne. Neron czy inni cesarze prześladowali chrześcijan nie z obawy przed zagrożeniem z ich strony jako grupy zorganizowanej, lecz z powodu głoszonych przez nich ideałów.Mimo niedoskonałości ludzi Kościoła chrześcijaństwo i Ewangelia mają ogromną nośność i energię zdolną zmieniać rzeczywistość. Tego właśnie obawiają się hinduistyczni fundamentaliści w Orisie. Boją się, że chrześcijanie zmienią ich dobrze poukładany świat, że go trochę zakwestionują. Nie tylko partia Bharatija Dżanata boi się chrześcijaństwa, ale tak samo boją się rządy krajów w Europie i dlatego nie ujmują się za nim. Owszem, robią wiele rzeczy, żeby Kościołowi dokuczyć, mówiąc delikatnie. Chrześcijaństwo przypomina o pewnych wartościach. Jeśli idee nie są zbudowane na porządku etycznym, o czym nieustannie przypominał Jan Paweł II, to się rozpadną. Nawet jeśli będą takie jak ideały rewolucji francuskiej: wolność, równość, braterstwo, to bez fundamentu etycznego nabiorą odwrotnego, dyktatorialnego charakteru. - A czy nie wydaje się Ojcu, że my jako ludzie wierzący dewaluujemy siłę modlitwy. Zachętę do modlitwy za prześladowanych interpretujemy jako brak pomocy? Modlitwa jest papierkiem lakmusowym wiary. Jeżeli umiem się modlić, jeżeli w modlitwie solidaryzuję się z innymi, to wierzę w siłę tej modlitwy, w to, że pomaga ona nie tylko mnie, ale dzięki Panu Bogu niesie energię także innym. Kościół zawsze przypomina o wspólnocie świętych, gdzie modlimy się jedni za drugich. Myślę, że czasem modlitwa jest sprawdzianem, na ile naprawdę solidaryzujemy się z innymi i myślimy o nich. Kościoły europejskie, także polski, powinny się modlić za tamtych chrześcijan, bo oni się też za nas modlą. Mimo cierpienia pamiętają o nas – jestem o tym głęboko przekonany. Modlitwa powinna duchowo pomóc prześladowanym, a nam – przypomnieć o konieczności solidarności z nimi.