Przejmujący list ze zranionego serca Afryki

Urszula Rogólska

publikacja 16.12.2013 11:39

„W środę 4 grudnia, byłem do południa w banku, w centrum misyjnym i w mieście na małe zakupy. Nic nie wskazywało, że nazajutrz rano będzie znowu sytuacja wojny, która sparaliżuje stolicę” - pisze o. Zbigniew Kusy OFM.

Przejmujący list ze zranionego serca Afryki misje OFM Ojciec Zbigniew Kusy OFM podczas posługi w Afryce

„Pokój i Dobro” - franciszkańskie pozdrowienie nabrało szczególnej wymowy w liście ojca Zbigniewa, cieszyniaka, który pracuje w ogarniętej rebelią Republice Środkowej Afryki, w mieście Bimbo. Jego współbracia z cieszyńskiej wspólnoty franciszkanów dzielą się z nami dramatycznym listem, jaki otrzymali od niego 11 grudnia.

„Drodzy Bracia i Siostry w Polsce! Bliscy, Przyjaciele i Znajomi!

Dzielę się naszymi aktualnościami ze zranionego Serca Afryki!

W części kraju już od roku, a w stolicy od 24 marca doświadczamy zła napaści nowej rebelii (po 10 latach jak general rebeliant stał się prezydentem), której zapowiadanym celem było usunięcie go z fotelu prezydenckiego. Sojusz różnych grup, części niezadowolonych Środkowoafrykańczyków z północnego regionu - z wielką pomocą najemników islamskich z Czadu i z Sudanu - przeobraził się w panowanie niezależnych samozwańczych "pułkowników", którzy podzielili się terytorium po tym, jak jeden z nich, wykorzystując sposobność, obwołał się prezydentem.

Zaczęły się rabunki, niszczenia i znieważania świątyń, gwałty i mordy niewinnych ludzi.

Kilka miesięcy temu pojawiły się głównie na zachodzie kraju grupy samoobrony w niektórych miejscowościach, które przez zasadzki i napady zareagowały na panoszenie się "władców" kraju - rebelii "Seleka". Choć szybko skojarzono ich religijnie jako chrześcijan, nie można nadużywać tego określenia - jak Radio France Internationale ("zbrojne grupy chrześcijańskie"!) - bo przecież nie wszyscy są chrześcijanami. Chyba, aby dodać sobie odwagi, nazywali siebie "anti-balaka" co może pochodzić od "anti-balle", jakoby "przeciw kulom z kałasznikowa"(???) . Ale raczej ma to powiązanie z długą już tradycją rebelii w Afryce, gdzie ludzie wierzą, że fetysze (często zawiniątka w małych woreczkach noszonych na szyi lub na ramieniu) ochronią ich skutecznie przed pociskami z broni. A więc "chrześcijanie" nie z różańcami na szyi tylko z wianuszkiem fetyszów?

Było głośno o nich w mieście Bossangoa i następnie w Bouar. Kilka zdjęć w telewizji czy w internecie przedstawiało młodych ludzi, z maczetami, z nożami, rzadko z jakąś strzelbą. A mimo to weszli oni - na jeden dzień - do miasta, gdzie kilka kilometrów dalej znajduje się baza wojskowa i rodzaj koszarów dla nowej siły narodowej (trudno nazwać rebeliantów armią!). Prawdopodobnie już w Boaur byli z nimi ludzie uzbrojeni w broń automatyczną i przenośne rusznice.

Tydzień temu, w środę 4 grudnia, byłem do południa w banku, w centrum misyjnym i w mieście na małe zakupy. Nic nie wskazywało, że nazajutrz rano będzie znowu sytuacja wojny, która sparaliżuje stolicę.

Jak się okazało, wcześnie rano zaplanowane i dobrze zorganizowane wojskowo ataki dotknęły jednocześnie część wschodnią i północną Bangui, między innymi w miejscu, gdzie są duże koszary i plac ćwiczeń wojskowych. Trwało to kilka godzin, później rozpoczęły się represje w dzielnicach, gdzie "Seleka" to znaczy ex-rebelianci, jak ich tu nazywają, szukali winnych... najczęściej wśród niewinnych ludzi, cywilów.

Tymczasem, nie tylko według oceny francuskich żołnierzy, najprawdopodobniej była to próba kolejnego przewrotu, albo dawnych żołnierzy byłego prezydenta Bozize, albo może i pewnej części niezadowolonych rebeliantów (co raczej mniej prawdopodobne, ale możliwe). Dziwne, że wybrano czas tuż przed glosowaniem rezolucji na forum ONZ w sprawie interwencji wojsk francuskich i sił afrykańskich. Te zamieszki niejako "pomogły" w przyspieszeniu decyzji prezydentowi Francji. Zbieg okoliczności?

Bolesne są konsekwencje: w parafiach i przy dużych klasztorach albo szkołach katolickich wielotysięczne grupy ludzi, którzy uciekli z domów, bo bojówki "Seleka", już nie w mundurach, ale często po cywilu, głównie w ciemnościach chodzą "od drzwi do drzwi" po zakamarkach dzielnic, czyniąc zło ludziom, zabijając, kradnąc itd. Jeśli w marcu były raczej kradzieże, to teraz wyrazy mszczenia się na bezbronnej ludności. Prawdą jest, że niektórzy młodzi atakują domy i sklepy muzułmanów, poranili i zabili niemało osób, zniszczyli co najmniej dwa meczety. Wzajemne wyrażanie złości, mimo apeli przedstawicieli Kościoła czy wspólnoty islamskiej. Czerwony Krzyż podał liczbę około 400, a wczoraj już prawie 470 osób zmarłych. Umierają też ludzie na zawał serca, dzieci z powodu chorób, niedożywienia.

Ta sytuacja nie pozwoliła w ubiegłym tygodniu na przeżycie dorocznej diecezjalnej pielgrzymki maryjnej (miejsce celebracji około 25 km poza stolica). Chyba też będzie podobnie z naszą pielgrzymką parafialną tu z Bimbo, przewidzianej na najbliższą sobotę. I znowu, jak rok temu albo i gorzej, święta Narodzenia Pańskiego będą przeżywane w atmosferze strachu i niepewności.

Może siły międzynarodowe, głównie Francuzi (którzy już stracili dwóch młodych żołnierzy, zabitych nocą z poniedziałku na wtorek blisko lotniska, w pobliżu ich bazy), które rozpoczęły niełatwe kontrole, aby rozbroić grupy i indywidualne osoby, jakoś poradzą sobie z tym nieszczęściem i będzie spokojniej na Święta...?!

Od tygodnia praktycznie mało co wychodzimy z domu, tylko na potrzebne zakupy czegoś do zjedzenia (mamy pewne zapasy ryżu, mąki maniokowej, cukru, oleju, makaronu, cebuli i soli), albo do kościoła parafialnego w niedziele, i jak zwykle w czwartki rano. Nie ma regularnego transportu busikami czy taksówkami z Bimbo do centrum miasta, odwołano loty międzynarodowe, nie ma nauczania w szkołach czy na uniwersytecie, a także na naszych międzyzakonnych wykładach. Organizujemy życie i pracę w domu, w ogrodzie, spotkania formacyjne z młodymi.

Już mamy odwiert studni głębinowej, ale nie zdążyli przyjechać, aby sprawdzić i zainstalować pompę. Czekamy, z nadzieją, że kiedyś przybędą (czekaliśmy około półtora roku!!!).

Jezus Chrystus i Jego, a także nasza Matka, niech pochylą się nad naszym krajem, nad życiem i boleściami jego mieszkańców, abyśmy mogli cieszyć się pojednaniem, pokojem i sprawiedliwością (czytam adhortację postsynodalną dla Afryki papieża Benedykta "Africae munus" właśnie na te tematy).

Zapewniam o naszej braterskiej modlitwie, Wam także polecamy nasze troski i doświadczenia misyjne!

Pokój i Dobro!

brat Zbigniew Tadeusz Kusy, OFM".

Zobacz również: Chrześcijanin nie może zabijać

O. Zbigniew Tadeusz Kusy OFM, urodził się 2 grudnia 1951 r. w Cieszynie. Do Zakonu Braci Mniejszych wstąpił w 1969 roku. Śluby wieczyste złożył w 1974 r. Święcenia kapłańskie przyjął 15 kwietnia 1976 roku. Po dwuletniej praktyce duszpasterskiej w Polsce, wyjechał na misje do Zairu gdzie pracował od 1979 do 1986 roku. Następnie po ukończonych studiach w Paryżu, w 1989 roku rozpoczął pracę misyjną w Republice Środkowoafrykańskiej. Aktualnie - w domu formacyjnym w Bangui - Bimbo.