Stefan Wilkanowicz ma 85 lat

KAI/ jk

publikacja 03.01.2009 22:13

- Wiecznie młody - mówią o Stefanie Wilkanowiczu jego koledzy z miesięcznika Znak. I dorzucają, że nawet najwięksi pesymiści odzyskują nadzieję po spotkaniu z „panem Stefanem". 3 stycznia 2009 roku Stefan Wilkanowicz kończy 85 lat.

Kościół w internecie, rola mediów w głoszeniu Ewangelii, bezrobocie w Polsce, parafia w życiu wiernych, dialog ekumeniczny – wszystkie te problemy zaprzątają jego uwagę. Widzi problemy, ale dostrzega też rozwiązanie nawet dla najtrudniejszych z nich. Jest w ciągłym ruchu, kontaktuje się z ludźmi na całym świecie, spokojnie, z precyzją inżyniera kreśląc swoje wizje. – Wiecznie młody – mówią o Stefanie Wilkanowiczu jego koledzy z miesięcznika Znak. I dorzucają, że nawet najwięksi pesymiści odzyskują nadzieję po spotkaniu z „panem Stefanem”. 3 stycznia 2009 roku Stefan Wilkanowicz kończy 85 lat. Warszawskie korzenie Urodził się w Warszawie, wychował na Młocinach, na obrzeżach stolicy. Na jego wiarę szczególny wpływ miał dziadek Franciszek Jędrzejczyk, który całe życie spędził na malowaniu kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, oraz rodzice, Apolonia i Kazimierz. Ich miłość – wymagająca i czuła – doskonale się uzupełniała w kształtowaniu niezwykle harmonijnej i pogodnej osobowości ich syna. Bardzo istotne było też uczęszczanie do jednego z najlepszych w przedwojennej Polsce gimnazjów księży marianów na Bielanach, którzy, jako zakonnicy, prowadzący szeroko zakrojoną działalność misyjną na Wschodzie aż po Mandżurię, pokazali mu, co kryje twierdzenie, że Kościół jest powszechny. Studia inżynieryjne ukończył na Politechnice Warszawskiej i tu, już po wojnie, był nauczycielem fizyki w niższym seminarium księży marianów aż do jego likwidacji przez stalinowskie władze. Studia ukształtowały w nim niezwykłą precyzję myślenia i rozwiązywania problemów, przypominające nieraz konstruowanie skomplikowanej machiny. Zawsze jednak towarzyszy mu optymizm, wynikający z przekonania, że rozum i wiara są w stanie przekroczyć wszelkie ograniczenia. Ta wiara pogłębiła się, gdy ukończył studia filozoficzne na KUL. Był „pan Stefan” członkiem Sodalicji Mariańskiej (za co siedział w lubelskim więzieniu, unikając szczęśliwie procesu). Jego wiara dojrzewała także dzięki kontaktom w ludźmi Lasek, do których, jak wyznał w jednym z wywiadów, pielgrzymował jak do studni Jakuba. Tu zetknął się z ideą odnowy liturgicznej, personalizmem, nowym spojrzeniem na rolę świeckich w Kościele – wszystkimi intuicjami, które później stały się ważnymi tematami II Soboru Watykańskiego. To w latach dojrzewania wiary w bardzo trudnych warunkach usłyszał w czasie rekolekcji, że chrześcijanin to ktoś, kto jest osobiście związany w Chrystusem. Osobista więź ze Zbawicielem jest więc istotą wiary, tej wiary z wyboru, którą przeciwstawia wiarę magiczną czy socjologiczną.

Obywatel Kościoła powszechnego Ważnym przeżyciem było dla red. Wilkanowicza uczestniczenie w Synodzie Archidiecezji Krakowskiej, w czasie którego odkrywał, w jaki sposób świeccy powinni budować wspólnotę wiary. Ale „pan Stefan” nigdy nie potrafił zamknąć się w granicach jednego kraju czy Kościoła lokalnego. – Kilka lat temu byłam na francuskich Semaines Sociales – wspomina Zofia Zańko z miesięcznika Znak. – Prowadzący przedstawiał kolejnych uczestników wymieniając ich funkcje i dokonania. Gdy miał przedstawić pana Stefana, powiedział tylko „Stefan Wilkanowicz” i wszyscy wiedzieli, kto to jest, prezentacja była zbędna. Horyzonty wieloletniego naczelnego krakowskiego miesięcznika poszerzyły się jeszcze bardziej dzięki podróżom po świecie. W czasie pierwszej z nich, gdy brał udział w kongresie ruchu Pax Romana poznał w San Salwadorze swoją przyszłą żonę, Wietnamkę Teresę Tran Ti Lai, którą poślubił kilka lat później. Jeżeli ludzie tak odmiennych kultur żyją w takiej harmonii jak polsko-wietnamskie małżeństwo, wszyscy ludzie na całym świecie potrafią znaleźć dobro, które ich połączy – Niemcy z Polakami się pojednają, żydzi z chrześcijanami odkryją wspólne wartości. Prawdziwość tej zasady wielokrotnie potwierdzała się w ciągu lat niezmordowanej działalności redaktora Znaku. Kościół powszechny poznawał także dzięki członkostwu w Papieskiej Radzie ds. Świeckich. Janusz Poniewierski, redakcyjny kolega Stefana Wilkanowicza opowiada o specjalnej audiencji Jana Pawła II dla redakcji Znaku. – Wszyscy czekaliśmy w napięciu na sygnał od ks. Dziwisza, pijąc kawę w pobliskich kawiarniach, a pan Stefan nie przyszedł na spotkanie z Papieżem! To była rzecz nie do pojęcia! Co się później okazało? – Przedłużyło się spotkanie pana Stefana z biskupami wietnamskimi i uznał, że ich sprawy są pilniejsze. Wszystko będzie dobrze Koledzy z miesięcznika Znak, którego był redaktorem naczelnym przez 24 lata, mówią z głębokim przekonaniem, że jest najmłodszy wśród nich, choć niektórzy mogliby być jego wnukami. – To on pierwszy spośród nas opanował komputer i internet – mówi Łukasz Tischner. Każdy opowiada inną anegdotę. Zofii Zańko bardzo pomogły rady starszego kolegi jak wychowywać dzieci. – Gdy weszły w okres buntu powiedział, że najlepiej zrobię, jeśli jakiś czas będę je wychowywać poprzez kogoś, do kogo obie strony mają zaufanie. Wszyscy mówią o jego prostocie, naturalności, otwartości, ciekawości dla inności. Oraz o radości życia, którą czerpie z całkowitej rezygnacji z siebie, ze skupienia się na innych. Widzi wyraźnie poważne problemy Kościoła w Polsce, jest krytyczny, ale nigdy zgorzkniały. – Polskie przywiązanie do tradycji uważa za siłę i słabość Kościoła. Siłę – gdyż chroni przed dziwnymi pomysłami „modernizacyjnymi” i odejściem od fundamentu kultury i religii europejskiej. Słabość, jeżeli to przywiązanie wtrąca w bezmyślną rutynę, w neurotyczne postawy obronne, w kurczowe trzymania się tych samych metod, realizowanych przez zastygłe w bezruchu instytucje. – Gdy spotkaliśmy się niedawno zapytałem, co słychać? I przestraszyłem się, gdy odpowiedział, że jest źle. Myślałem, ze coś złego mu się przytrafiło – opowiada Janusz Poniewierski. – A pan Stefan mówił o sytuacji światowej. On zupełnie nie jest skupiony na sobie, on wciąż bezinteresownie zastanawia się, jak rozwiązać problemy innych. Jego redakcyjni koledzy dodają, że mówiąc nawet o najtrudniejszych problemach, jest głęboko przeświadczony, że są dobre rozwiązania. Jest optymistą. No, bo czy chrześcijanin może inaczej?