Naczynia połączone

Weronika Pomierna

publikacja 06.01.2014 16:09

Bracia z ekumenicznej Wspólnoty z Taizé kontynuują wraz z tysiącami młodych ludzi „pielgrzymkę zaufania”, starając się unaocznić komunię między wszystkimi, którzy kochają Chrystusa.

Naczynia połączone Roman Koszowski /GN Brat Alois: Boża miłość sprawia, że nasze życie rozwija się o tyle, o ile przekazujemy tę miłość innym

Boże Narodzenie, 25 grudnia. Podczas gdy większość chrześcijan świętuje w zaciszu rodzinnym narodziny Jezusa, kilkuset wolontariuszy z całej Europy pakuje plecaki, aby udać się w podróż do Strasbourga. Miejsca 36 Europejskiego Spotkania Młodzieży, organizowanego przez Wspólnotę z Taize. Co skłania młodych ludzi do tego, aby opuścić tak wcześnie pachnący świętami dom i na mrozie pomagać w organizacji spotkania dla 30 000 chrześcijan różnych denominacji? Jak obecność młodych chrześcijan z różnych Kościołów oraz to, co sobą reprezentują, wpływa na przestrzeń, do której są posłani?

Prostota i pokora

Strasbourg, kilkaset osób, w tym 200 Polaków, siedzących obok siebie na podłodze hali. Zapalone świece, ustawione ikony i krzyż. Warunki, jak na Taizé, bardzo kameralne. Za 2 dni będzie tu jednak 30 000 ludzi. To właśnie oni, wolontariusze, będą ich witać: przyjmować autokary, trzymać w marznących dłoniach słynne strzałki, kierować do punktów zakwaterowania, tłumaczyć w językach narodowych przebieg spotkania. Brat Alois (przeor wspólnoty z Taizé) witając wolontariuszy, prosi ich o modlitwę za tysiące ludzi, którzy przyjadą do Strasbourga już za 2 dni. O to, aby każdy z nich potrafił być tak otwarty na Ducha Świętego jak Maryja. Abyśmy wszyscy umieli wsłuchać się w Jego głos i właściwie odczytywać znaki, przez które przemawia do nas. I najważniejsze: abyśmy umieli sprawić, by komunia między ludźmi kochającymi Chrystusa stała się czymś realnym. Widocznym dla wszystkich wokół. Stworzyć wspólnotę przyjaźnie nastawionych do siebie ludzi, którzy promieniują na swoje środowisko. Kilka zdań, konkret, okraszony życzliwym „Dobranoc”, kierowanym przez brata Aloisa do każdego wolontariusza wychodzącego z hali. Ujmująca prostota i klarowne przesłanie. To tylko niektóre z czynników, które przyciągają wielu młodych ludzi do burgundzkiej wioski we Francji oraz na coroczne grudniowe spotkania w różnych częściach Europy. Przyjeżdżają na nie chrześcijanie z różnych Kościołów. Zarówno osoby o ugruntowanej wierze, jak i też poszukujący, a nawet ci, którzy deklarują się jako niewierzący. Dla części z nich przestrzeń modlitwy, którą przygotowują bracia, jest swoistym przedsionkiem kościoła. Stanowi impuls do pogłębienia relacji z Bogiem i innymi ludźmi. Wielu z nich podkreśla, że czują się życzliwie przyjmowani, co zachęca do powrotu do wioski. W samej wiosce, w spotkaniach w małych grupach, tydzień po tygodniu, trwają spotkania biblijne prowadzone pod okiem braci. Wymiana myśli, rozmowy z ludźmi reprezentującymi inne Kościoły chrześcijańskie, czasem konfrontacja z innymi poglądami. Swobodne rozmowy zarówno duchownych jak i osób świeckich. Uczenie się łagodności i pokory. Oswajanie z faktem, że różnice, które wciąż istnieją w sposobie wyrażania wiary, wcale nie muszą nas dzielić, ale mogą ubogacać.

Bezcenne ogniwo

Część młodych ludzi, przyjeżdżających do wioski lub na spotkania grudniowe decyduje się wejść na kolejny poziom – aktywnie pomóc w przygotowaniu spotkania, które ma przybliżać chrześcijan do siebie. Każdy z wolontariuszy stanowi niezbędne ogniwo w łańcuszku odpowiedzialnych zadań, które muszą zostać wypełnione, aby wszystko dobrze funkcjonowało. To wielkie wyzwanie organizacyjne i unikalna forma współpracy między młodymi ludźmi oraz osobami konsekrowanymi. Bez ich pomocy bracia z Taize oraz pomagające im siostry urszulanki nie byliby w stanie sami przyjąć takiej ilości pielgrzymów.

Wolontariusze są też świadkami w rodzinach, które przyjmują je na nocleg. W czasie spotkania dla Polaków, które odbyło się w Strasbourgu 31 grudnia można było usłyszeć z jakimi reakcjami spotykali się polscy wolontariusze. Mimo unikalnej jak na Francję sytuacji (Strasbourg jest usytuowany w jedynym we Francji regionie, które ma podpisany konkordat z państwem) wielu gospodarzy wyrażało tęsknotę widząc młodych wolontariuszy bez kompleksów mówiących o swoim zaangażowaniu i roli wiary w ich życiu.

- Potrzebowaliśmy takiego spotkania, Waszego świadectwa, iskry, która pomogłaby zaktywizować naszą wspólnotę – podkreślało wielu gospodarzy. Teraz wiemy, że jesteśmy zdolni do takiego wysiłku organizacyjnego.

Fakt, że spośród 30 000 uczestników wszyscy znaleźli nocleg u rodzin potwierdza to.

Każdy z wolontariuszy pomagających w organizacji Europejskiego Spotkania Młodzieży ma swoją niepowtarzalną historię. Dla wielu osób zaangażowanie związane z Taizé było niezapomnianym wydarzeniem, które uświadomiło im, że warto poświęcać swój czas i energię na rzecz lokalnej wspólnoty. Zdobyte w tej pracy doświadczenie procentuje w ich życiu. Nierzadko wpłynęło na późniejsze wybory i decyzje. Tak było w przypadku wolontariusza Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego, studenta geografii, Andrzeja Pietrzyka, który obecnie pracuje w Peru, w Limie, w domu dla chłopców zagrożonych społecznie.  

- Moja pielgrzymka zaufania przez ziemię razem z  ekumeniczną wspólnotą z Taizé rozpoczęła się w 2008 roku. Skończyłem wtedy 17 lat i mogłem pojechać na Europejskie Spotkanie Młodzieży do Brukseli jako samodzielny uczestnik. W ciągu kolejnych lat Duch Święty powoli uczył mnie modlitwy w ciszy, kanonami, pokazywał mi jak wielką wartość ma komunia między chrześcijanami różnych wyznań. Prowadziłem jeden z krakowskich punktów przygotowań, a czasie każdego ze spotkań pomagałem w jego organizacji jako wolontariusz – opowiada Andrzej.

W 2012 roku podczas corocznego spotkania dla prowadzących punkty przygotowań wydarzyły się dwie ważne dla mnie rzeczy. Zaproponowano mi, że mogę pomagać w archidiecezji krakowskiej jako pomocnik wspólnoty przed ESM w Rzymie. Drugim zaproszeniem były słowa siostry Ewy, urszulanki: „A może chcesz przyjechać do Rzymu przed Świętami, żeby nam pomóc?” Zareagowałem spontanicznie: „Ale na Boże Narodzenie? Jeszcze nie jestem na to gotowy”. Jednak przez trzy dni ta propozycja nie dawała mi spokoju i przed samym zakończeniem spotkania stwierdziłem, że pojadę pomagać do Rzymu. Wtedy po raz pierwszy w moim życiu zdecydowałem się zostawić to, co wygodne i znane, aby zaryzykować i pojechać tam, dokąd prowadził mnie Duch Święty.

Do zadań Andrzeja należała praca w ekipie transportowej, która obsługiwała przyjazd 12 000 Polaków. Konieczne było przygotowanie miejsc parkingowych i map dla kierowców autokarów.

- Ta praca była dla mnie czymś zupełnie nowym i wymagającym. Nie wiedziałem, czy dam radę. W wigilię do godziny 16 kreśliłem mapy. Taizé stopniowo uczyło mnie zaufania. Do Ducha Świętego (że mnie poprowadzi), do drugiego człowieka (że udzieli mi potrzebnej pomocy) oraz do siebie samego (że wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia). Z perspektywy czasu widzę, że moje powołanie misyjne narodziło się w Rzymie. Podczas spotkania z Papieżem na Placu Św. Piotra usłyszałem słowa: „Drodzy młodzi przyjaciele, Chrystus nie odciąga was od świata. On was posyła tam, gdzie przygasa światło, abyście nieśli je innym”. Widzę, że moje „tak” dla pracy w czasie tego Bożego Narodzenia było niejako przygotowaniem do zaryzykowania roku życia, aby zostawić wszystko i pojechać na „drugi koniec świata”, aby dać siebie. W całości. I kiedy wrócę wiem, że będę jeszcze bliżej tej „małej wiosny” chrześcijaństwa. Bliżej niż kiedykolwiek wcześniej.

Tolerancja to za mało

Zaangażowanie wolontariuszy, którzy reprezentują różne denominacje chrześcijańskie, doskonale wpisuje się w tegoroczne przesłanie, które skierował do uczestników spotkania w Strasbourgu brat Alois.

W czasie spotkania modlitewnego w katedrze w Strasbourgu 30 grudnia, towarzyszyli mu przedstawiciele kościołów ewangelickiego, prawosławnego oraz katolickiego. Katedra pękała w szwach. Jak wspomniał arcybiskup Grallet, dzięki wspólnocie z Taizé, „po raz pierwszy od upadku muru berlińskiego w 1989 roku” zgromadziło się w niej tylu wiernych.

- Czy nie nadszedł czas, by podjąć nowe konkretne kroki prowadzące do pojednania między podzielonymi chrześcijanami, aby Kościół coraz bardziej stawał się miejscem gościnnym, miejscem komunii? – zapytał przeor wspólnoty z Taizé.

- Obecnie ryzykujemy, że poprzestaniemy na zwykłej tolerancji. Ale Chrystus pragnie nas gromadzić jako jedno ciało. Chciałbym więc znaleźć właściwe słowa, żeby spytać chrześcijan z różnych Kościołów: czy nie nadeszła chwila, kiedy trzeba zdobyć się na odwagę i zebrać się pod jednym dachem, nie czekając, aż wszystkie teologiczne definicje zostaną w pełni uzgodnione?

Odważne wezwanie. Podział chrześcijan jest jaka rana, która ciągle nie może się zasklepić. Jak bardzo boli, doświadczył każdy, mający bliskich przyjaciół z innych kościołów chrześcijańskich. Pojednanie nie jest jednak w praktyce takie proste. Brat Alois zaproponował zgromadzonym praktyczne rozwiązania.

- Róbmy wszystko, co można zrobić razem z chrześcijanami innych wyznań, nie róbmy niczego, nie licząc się z nimi. Aby ułatwić te działania, mamy do dyspozycji dwie drogi. Pierwsza: w prostej modlitwie razem zwrócić się w stronę żyjącego Boga. Druga: spotkać się we wspólnej służbie na rzecz najbiedniejszych. I w taki sposób naprawdę razem będziemy głosić Ewangelię – kontynuował brat Alois. Kiedy zgromadzimy się pod jednym dachem, nie bójmy się, że prawda Ewangelii zostanie rozmyta. Zaufajmy Duchowi Świętemu. Nie chodzi o to, żeby się zbierać razem po to, żebyśmy byli silniejsi, ale żebyśmy byli wierni Chrystusowi łagodnemu i pokornego serca. Od Niego nauczymy się, że prawda daje się usłyszeć dzięki pokorze.