Trzy fundamenty jednej pielgrzymki

ks. Artur Stopka

publikacja 29.05.2006 11:43

Dlaczego pielgrzymka Benedykta XVI do Polski okazała się zadziwiającym sukcesem?

Już wiemy. Wiemy, że Benedykt XVI nie jest kopią Jana Pawła II. Wiemy, że jest zupełnie innym niż on człowiekiem, ukształtowanym przez inne życiowe doświadczenia. Wiemy, że nie jest naśladowcą swego poprzednika, lecz kontynuatorem jego dzieła. Wiemy, że wizyta w Polsce była dla niego ogromnym przeżyciem, chociaż wcześniej wielokrotnie w naszym kraju bywał i poznał wielu ludzi, a z niektórymi jest nawet od lat na ty. Wiemy też, że okazała się wielkim, wielostronnym sukcesem, który – co również dziwne – z pewną niechęcią, a nawet obawą został przyjęty przez komentatorów zachodnich mediów. Dla mnie fascynujące w tej pielgrzymce było kilka rzeczy. Po pierwsze przesłanie. Benedykt nie przyjechał tylko na sentymentalną wycieczkę śladami swego Poprzednika. To była – zgodnie z oficjalną nazwą – wizyta apostolska i Papież nie przepuścił żadnej okazji, aby katechizować, nawracać, pracować duszpastersko. Hasło pielgrzymki nie było tylko pustym sloganem. Oddawało jej istotną treść. A Jan Paweł II był w czasie tej pielgrzymki tym, który Benedykta XVI wprowadzał w tajemnicę polskości, w skomplikowane dzieje narodu i państwa, w bolesne doświadczenia i chwile triumfu. Chętnie używane przez niektórych dziennikarze sformułowanie mówiące, że była to „pielgrzymka dwóch papieży” nie oddaje trafnie rzeczywistości. To była pielgrzymka Benedykta, ale pamięć o Janie Pawle II była tym, od czego wszystko w czasie tej wizyty się zaczęło. Szokująca była znajomość wypowiedzi Jana Pawła II, którą zaprezentował jego następca. Można było odnieść wrażenie, że zna na pamięć nie tylko jego oficjalne nauczanie, ale wszystko, co kiedykolwiek na polskiej ziemi powiedział. Po drugie porywała za serce widoczna radość, z jaką Benedykt XVI nawiedzał Polskę. Nawet na pośrednictwem mediów dało się wyczuć, że on naprawdę się cieszy, że jest wśród nas, że jest przyjmowany właśnie w taki nasz, charakterystyczny, polski, pełen emocji sposób. Jakiś młody człowiek powiedział, że cieszy się, iż Benedykt w Polsce „dobrze się bawił”. Dla intelektualisty zabrzmi to może obraźliwie, ale ten młody człowiek o niewielkim jak widać zasobie słów i sformułowań, zauważył, że Benedyktowi w Polsce i wśród Polaków po prostu było dobrze. Dlatego mówił „mój Kraków”. Dlatego powiedział, że chce tu wrócić. Po trzecie z tego, co mówił Papież wynika, iż zadziwiająco dobrze zna Kościół w Polsce, jego radości, ale również jego problemy. Już w czasie wizyty polskich biskupów ad limina można się było przekonać, że Benedykt XVI jest nie tylko zainteresowany, ale także zatroskany tym, co się w Polsce dzieje. Ale teraz, gdy zagościł wśród nas, pokazał, że to kim jesteśmy i jacy jesteśmy ma dla niego ogromne znaczenie.

Po czwarte zadziwiła mnie szczerość, z jaką Benedykt XVI mówił do nas. Nie bał się dotykać trudnych problemów. Nie bał się używać stanowczych słów. Nie bał się wygłosić pod naszym adresem słów pobudzających do głębokiego rachunku sumienia, nie lękał się wygłaszać pod naszym adresem nie tylko próśb, ale jasno stawiać wymagania i formułować zadania. Choć wypowiadał je z właściwym dla siebie ciepłem i łagodnością, to jednak miały one w sobie moc. Moc utwierdzania. Moc pozwalającą trwać w dobrym. Papież jasno dał do zrozumienia, że widzi dla Polaków szczególną misję w Europie i w świecie i oczekuje, że my ją podejmiemy. Zafascynowała mnie również postawa zdecydowanej większości Polaków w czasie papieskiej pielgrzymki. I ucieszyła. Bo – z niewielkimi wyjątkami – pokazaliśmy, że wbrew zamieszczanym w prasie sondażom i komentarzom – nie oczekiwaliśmy Jana Pawła II bis. Chcieliśmy spotkać, chcieliśmy słuchać Benedykta XVI. I słuchaliśmy. Sam Papież z lekkim zaskoczeniem przyjmował łatwość, z jaką przychodziło mu uciszanie setek tysięcy młodych wiwatujących na jego cześć, gdy chciał mówić o sprawach trudnych i wymagających. Żadną przeszkodą nie był język, w którym mówił do nas Ojciec święty. A jego wysiłki, aby mówić bez pośredników, tylko nas utwierdzały w przekonaniu, że trzeba go słuchać, bo bardzo mu zależy, żeby nam coś ważnego powiedzieć. Dlatego aż trzy razy stanął w „papieskim oknie”. Wiedział, że kilka zdań w nim wypowiedzianych ma wyjątkową „moc rażenia”. Wiedział i z całą świadomością to wykorzystał. I coś jeszcze. Benedykt przyjechał nie tylko po to, aby nas, Polaków, umacniać w wierze. Wielokrotnie podkreślił, że przyjechał tu także po to, aby naszą wiarą umacniać siebie. To zaskakujące, że jasno mówił, iż przyjechał nie tylko nam dawać, ale że chciał również od nas otrzymać dar. Dar mocnej wiary. Po to, aby w niej razem z nami wspólnie mocno trwać. I dar naszej modlitwy. Żeby czuć mocne wsparcie. Dlaczego pielgrzymka Benedykta XVI do Polski okazała się zadziwiającym sukcesem? Ponieważ miała trzy bardzo mocne fundamenty: wiarę, nadzieję i miłość. Benedykt XVI nie umiał - ale też nie próbował ukryć - że nam wierzy, że pokłada w nas duże nadzieje i że nas kocha. I niewatpliwie zdawał sobie sprawę, że dokładnie to samo wygląda nasza - Polaków - relacja do niego.