Trzeba popukać się w głowę

Andrzej Macura

publikacja 15.12.2006 12:31

Ocena religii będzie wliczana do średniej. Ta informacja podana wczoraj przez Rzeczpospolitą i powtórzona z sensacyjnymi tytułami w innych mediach znów wywołuje emocje u żądnych doszukiwania się w tego rodzaju decyzjach kolejnych zamachów na wolność jednostki.

Tymczasem w całej sprawie trudno dopatrzyć się jakiejkolwiek sensacji. Jest bowiem czymś zupełnie normalnym, że jeśli religia jest jednym ze szkolnych przedmiotów, to ocena z niej powinna być wliczana do średniej. Sytuacja, w której ten przedmiot jest traktowany po macoszemu jest chora. To jawna dyskryminacja. Dlaczego? Nikt nikomu nie każe uczestniczyć w lekcjach religii. To przedmiot nadobowiązkowy. Jeśli jednak ktoś się nań zdecydował, to powinien traktować go poważnie. Mogę zrozumieć, że stopień z religii nie wpływa na promocję. Ale niewliczanie go do średniej to odebranie katechetom właściwie ostatniej sankcji, tak potrzebnej w procesie wychowania. To zachęta dla szkolnych rozrabiaków: idź na religię, poszalej, powiedz katechecie, że zadania domowe czy kartkówka z religii to głupota; żadnych konsekwencji nie poniesiesz. Trudno oprzeć się wrażeniu, że odgórnemu, ministerialnemu odebraniu możliwości decydowania przez szkoły w sprawie wliczania oceny z religii do średniej, ten właśnie motyw towarzyszył. Religię w szkole jak najbardziej zdegradować. Słusznie biskupi wskazują, że wierzący, uczęszczający na lekcje religii mają prawo, by ich sukcesy czy porażki były uwzględniane w całokształcie oceny ich funkcjonowania w szkole. Bo krzywdzące jest uogólnienie, że katecheci dla zachęty stawiają wszystkim czwórki i piątki. Jeśli zresztą nawet czasem tak jest, to w czym właściwie problem? Czy nie zdarza się to także nauczycielom innych przedmiotów? Dotykamy tu pewnego istotnego problemu dotyczącego patrzenia na szkołę. Czy ocena z danego przedmiotu może być do końca obiektywna? Zdecydowanie nie. Tworzenie monstrualnych systemów oceniania (nauczyciele wiedzą, o czym mowa) niczego tu nie zmieni. Stopień z danego przedmiotu zawsze jest obarczony pewnym subiektywnym odczuciem oceniającego. Zmienić mogłyby to tylko zmiana systemu sprawdzania wiedzy, polegająca na ograniczeniu sprawdzania wiedzy i umiejętności ucznia do rozwiązywania testów. Powszechnie jednak wiadomo, że testy niekoniecznie sprawdzają wiedzę, a... umiejętność rozwiązywania testów. Wyjściem z sytuacji nie jest szukanie metod zobiektywizowania oceny z danego przedmiotu, ale pogodzenie się z faktem, że na jej podstawie nie można w sposób absolutnie pewny oceniać poziomu wiedzy ucznia. Tak sprawa traktowana jest na uczelniach, gdzie nikt próbuje tworzyć ogólnopolskich systemów oceniania. Dziwne, że tego rodzaju totalitaryzm próbuje się wprowadzać w szkole, odbierając przy okazji nauczycielom kolejny sposób motywowania ucznia słabego przez możliwość ocenienia go czasem nieco wyżej, niż obiektywnie zasłużył. Ważniejsze jednak, że próbuje się z oceny i średniej ocen zrobić miernik wartości człowieka. Bo cóż tak naprawdę znaczy, że ktoś otrzymał świadectwo z wyróżnieniem? Czy jest przez to lepszym, zdolniejszym uczniem? Każdy kto uczył w szkole, wie, że są uczniowie, którzy przed końcem roku chodzą za nauczycielami, by pozwolili im poprawić ocenę i tacy, którym poczucie sprawiedliwości na to nie pozwala. Każdy z własnego doświadczenia wie też, że między cząstkowymi ocenami ucznia sklasyfikowanego na ocenę dobrą, a o sklasyfikowanego na bardzo dobrą różnica bywa naprawdę minimalna, choć na świadectwie wygląda to zupełnie inaczej. Czy należy z tego robić problem? Nie. Trzeba puknąć się w czoło i uzmysłowić sobie, że świadectwo z paskiem to tylko pewna, nie do końca obiektywnie przyznawana, nagroda, która ma zmotywować do pracy, a nie miernik wartości człowieka. Tym bardziej że takie świadectwo nie ma najmniejszego wpływu na uczniowską, naukową a tym bardziej pracowniczą „karierę”. Patrząc z tej perspektywy problem z wliczaniem oceny z religii do średniej po prostu nie istnieje.