Drobiazg, a cieszy

Andrzej Macura

publikacja 28.04.2007 16:16

O Kodeksie Synajskim, prócz specjalistów, chyba mało kto słyszał. Teraz jest szansa, by fakt jego istnienia szerzej zaistniał w społecznej świadomości. Ten najstarszy, obok bardziej znanego Kodeksu Watykańskiego, rękopis zawierający cały Nowy Testament oraz obszerne fragmenty Starego Testamentu (po grecku), do 2009 roku ma zostać opublikowany w internecie.

Publikacja Kodeksu Synajskiego zapewne nie podniesie poziomu toczącej się na internetowych forach (i nie tylko) dyskusji o rzekomych fałszerstwach, jakich na tekście Biblii miał się dopuścić Kościół katolicki. Nieprzemakalność wyznawców teorii kościelnych spisków na rzeczowe, oparte na gruntownych badaniach historycznych argumenty bywa zadziwiająca. Nie przekona ich publikacja tekstu pochodzącego z IV wieku. Jest to jednak dobra wiadomość przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze będzie to wydarzenie w pewnym sensie ekumeniczne. Oczywiście to nie Kościoły są dziś głównymi właścicielami poszczególnych fragmentów Kodeksu, ale muzea. Mnisi z Synaju posiadają tylko kilka kart. Jeśli jednak udało się w kwestii wspólnego opublikowania tak ważnego dokumentu dogadać przedstawicielom różnych tradycji kulturowych, powiązanych z różnymi chrześcijańskimi wyznaniami, to znaczy, że pewne wartości dla wszystkich są ponadwyznaniowe. Tekst Biblii, najważniejszej księgi chrześcijaństwa, na pewno nas nie dzieli. Już dawno zresztą do opracowywania tzw. wydań krytycznych Biblii, z których korzysta się przy tłumaczeniach Biblii na języki współczesne, zapraszani są specjaliści z różnych Kościołów. Podejmowane są także takie inicjatywy, choćby w Polsce, jak wydanie Biblii Ekumenicznej. Wszystko to pokazuje, że choć różnimy się czasem w interpretacji tego czy innego zdania, żywimy wielki szacunek dla natchnionego Słowa Bożego. Nie ma mowy o żadnym jego celowym przekręcaniu czy fałszowaniu prawdy. Jest jednak w przedsięwzięciu internetowego opublikowania Kodeksu Synajskiego coś jeszcze istotniejszego. To ważne przedsięwzięcie kulturalne, wpisujące się w toczące się dyskusje o priorytetach naszej cywilizacji. Trudno powiedzieć, jakich zysków spodziewają się uczestnicy tego przedsięwzięcia. Na razie czekają ich same wydatki. Jeśli jednak, mimo toczącego się między mnichami a muzeami sporu o prawo własności do kodeksu, jego dzisiejsi właściciele decydują się na wspólne opublikowanie go w interencie, to jest dla współczesnego świata, coraz mocniej kładącego nacisk na prawa do własności intelektualnej, bardzo ważny sygnał: pewnych wartości nie da się przeliczyć na pieniądze. To, co jest ważne dla naszej cywilizacji, kultury nie powinno być zawłaszczane przez jednostki, dążące do osiągnięcia maksimum finansowego zysku. Trzeba umieć tym bezinteresownie się podzielić. Inaczej nasza cywilizacja, tracąc swoją tożsamość, wróci do czasów, w których dostęp do wiedzy, technologii i szeroko rozumianej kultury zastrzeżony był dla uprzywilejowanych. Chrześcijaństwo pewnie się ostanie. Ale gdzie podzieją się szczytne hasła wolności, równości i braterstwa?