Beczka miodu z kroplą dziegciu

ks. Artur Stopka

publikacja 12.07.2007 11:45

Dzisiaj w Polsce rodziny wielodzietne nie tylko odrzucają kompleksy, ale nawet zakładają związki, które znajdują poparcie polityków z pierwszych stron gazet.

Zderzyły się dzisiaj dwie wiadomości. Z jednej strony jeszcze niezbyt nagłośniona informacja, że zmienia się w Polsce spojrzenie na rodziny wielodzietne. Nie wiadomo czy zmienia się spojrzenie wszystkich, bo badania, których wyniki zostały o właśnie publikowane przez KAI obejmowały wyłącznie kobiety. Ale i tak jest pozytyw. Ponad siedemdziesiąt procent kobiet (a w porywach nawet prawie osiemdziesiąt pięć procent) w naszej Ojczyźnie nie uważa, że rodzina, w której jest czworo i więcej dzieci to patologia, nieodpowiedzialność i brak wyobraźni. Mało tego, ponad czterdzieści procent Polek za pożądaną uznaje rodzinę, w której jest czworo dzieci. Co prawda nie pamiętam, czy tego typu badania właśnie wśród kobiet przeprowadzano na przykład pięć, dziesięć lat temu i co wtedy kobiety w Polsce naprawdę myślały na temat rodzin wielodzietnych. Pamiętam natomiast medialne nagłaśnianie negatywnych opinii o tego typu rodzinach. Pamiętam wpajanie wszem wobec, że kto ma dużo dzieci, to jest nieuk i margines, bo nie potrafi skorzystać z takich wielkich „zdobyczy” cywilizacji, jak antykoncepcja, a potem biedne społeczeństwo musi te liczne dzieci utrzymywać. I pamiętam nieustanny, konsekwentny sprzeciw Kościoła przeciwko lansowaniu takich tez oraz pokazywanie pozytywnych przykładów szczęśliwych rodzin z dużą liczbą dzieci. Dzisiaj w Polsce rodziny wielodzietne nie tylko odrzucają kompleksy, ale nawet zakładają związki, które znajdują poparcie polityków z pierwszych stron gazet. To dobrze. To rzeczywiście daje nadzieję na przyszłość. Jest jednak druga wiadomość, która swe źródło ma również w KAI, ale dopiero dziś, po tygodniu od jej podania, w dość zmienionej postaci, opanowała medialną rzeczywistość. Chodzi o wzrost liczby spraw o uznanie nieważności małżeństw w polskich sądach biskupich. „Co dziesiąta para, która w tym roku zawrze związek kościelny, najpewniej będzie ubiegała się o jego unieważnienie” – oświadczyła jednak z gazet. Pomijając fakt, że sakramentalnego małżeństwa nie da się unieważnić (zadziewającą tępotą wykazują się dziennikarze rozmaitych mediów, którzy konsekwentnie nie rozumieją różnicy pomiędzy unieważnieniem a uznaniem za nieważne od samego początku), dane z sądów biskupich skłaniają do zastanowienia. Dlaczego rośnie liczba ludzi, którzy zawierają związki nieważne? Dlaczego większość spraw wnoszona jest z tytułu niezdolności do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej i jak się to ma do faktu, że najczęściej do sądu kościelnego zgłaszają się osoby, które żyją już w nowych, cywilnych związkach i chcą uregulować swoje życie zgodnie z nauką Kościoła? I jak się to ma do dużej akceptacji dla rodzin wielodzietnych?