Dla lwów? Już idę

Andrzej Macura

publikacja 31.07.2007 11:35

Tolerancja to trudna sztuka. Zmusza do przyjęcia cierpienia, jakim jest fakt istnienia ludzi o innych poglądach. I choć tak zwany cywilizowany świat ciągle niby o nią walczy, tak naprawdę nie potrafi szczytnych haseł wcielić w życie.

Chrześcijaństwo jest w dzisiejszym świecie ciągle prześladowane. Czasem – jak w krajach muzułmańskich czy Indiach – w imię obrony innej religii, czasem – jak w niektórych byłych republikach radzieckich czy Chinach – w imię ateizmu. Tam chrześcijanie płacą za swoją wiarę nawet najwyższą cenę. Andrea Morigi z włoskiej sekcji dzieła „Pomoc Kościołowi w Potrzebie” przypomina jednak, że podobne zjawisko obserwujemy także w krajach, które szczycą się swoją opartą na demokracji tolerancją. Daleki jestem od żądania, by wierzący mieli jakieś przywileje. Nie podoba mi się, gdy chrześcijanie, zamiast rzeczowej polemiki z inaczej wierzącymi, posługują się inwektywami. Nie sposób jednak nie zauważyć, że na przekór głoszonym hasłom o tolerancji, chrześcijanie są coraz częściej dyskryminowani przez tych, dla których swoistą religią stał się relatywizm moralny. I to nie nieprzychylnym słowem, ale bardzo konkretnymi, wymierzonymi przeciw nim działaniami. Katolik nazywający homoseksualizm grzechem nie może objąć ważnego stanowiska w Unii, pastor głoszący podobne poglądy osadzany jest w więzieniu, a niepoprawne politycznie programy telewizyjne – jak to miało miejsce przed laty w Polsce – znikają z anteny. Gwałci się też sumienia chrześcijan, zmuszając ich do popierania działań sprzecznych z ich systemem wartości. Ot, na przykład nie tak dawno agencje doniosły o proteście farmaceutów ze stanu Waszyngton, którym nowe prawo nakazuje sprzedawanie pigułki wczesnoporonnej. Teoretycznie mają wybór – mogą zrezygnować z wykonywania zawodu. W państwie, który szczyci się przywiązaniem do zasad wolnego rynku trudno odebrać to jednak inaczej, jak zamach na wolność sumienia. Nic nowego. Metoda „na gwałcenie sumień” znana była już w starożytnym Rzymie. Wtedy też ktoś, kto wyparł się swojej wiary mógł liczyć na łaskawość prześladowców. Ci jednak, którzy nie dali się złamać, traktowani byli jako zagrożenie dla istniejącego porządku. Ich oprawcy też pewnie mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Przecież usunęli kolejną przeszkodę w marszu ku świetlanej przyszłości. Nie sztuka tolerować tych, którzy własnych poglądów nie mają. Znacznie trudniej tych, którzy odważają się je artykułować. Nie wierzę jednak, że w tej kwestii w najbliższych latach cokolwiek się zmieni. Potrzebny byłby cud. Nie będę więc narzekał, apelował i się oburzał. Zresztą tak zupełnie bez ucisku przecież się nie da. Już Pan Jezus nam to zapowiedział. I choć nie zamierzam, wzorem świętego Ignacego Antiocheńskiego, drażnić lwów, gdyby te nie chciały mnie zjeść, to dziękując Bogu, że nie jestem zagrożony krwawymi prześladowaniami, ze spokojem przyjmę, co przyniesie los (na przykład w postaci nowych unijnych rozporządzeń). Jakiś lew głodny? Trudno. Jak trzeba, to idę.