publikacja 16.01.2014 00:15
O życiu w Korei Północnej, obozach pracy i stosunku Koreańczyków z Południa do uciekinierów z Północy z Joanną Hosaniak, dyrektorem generalnym organizacji pozarządowej „Sojusz Obywatelski na rzecz Praw Człowieka w Korei Północnej”
zdjęcia HENRYK PRZONDZIONO /gn
Tomasz Rożek: Jak wygląda życie w Korei Północnej?
Joanna Hosaniak: Podstawą organizacji społeczeństwa jest tam bezwzględny podział obywateli na kasty. Na lojalnych, wahających się, niepewnych i nielojalnych. Każda z tych kast ma swoje podkategorie. Każdy jest przypisywany, na podstawie wiadomości bezpieki, do konkretnej grupy już wtedy, gdy się rodzi. Z kasty wyższej do niższej można spaść za najmniejsze przewinienie. Droga w drugą stronę, a więc awans społeczny, jest w zasadzie niemożliwa.
Co taki podział społeczeństwa oznacza w praktyce?
W Korei wszystkie potrzeby obywateli są zaspokajane przez państwo. Żywność, ubrania, służba zdrowia, edukacja, podręczniki. Ci, którzy należą do najniższych kategorii, mają mocno ograniczony albo wręcz uniemożliwiony do tego dostęp. Nie mają możliwości wyboru zawodu, nie mają dostępu do edukacji czy służby zdrowia. Nic im się nie należy. Nikt nie ma jakiejkolwiek możliwości odwołania się od decyzji, którą często podjęto na podstawie życiorysu dziadka. Niektórzy nawet nie wiedzą, dlaczego spędzają od dziecka 20–30 lat w obozie. Natomiast lojalni mogą studiować i dostają dobrą pracę.
Ten system działa od powstania Korei Północnej, od kilkudziesięciu lat?
Z niewielkimi zmianami tak. Gdy w latach 90. XX wieku Korea Północna przestała otrzymywać pomoc z ZSRR, pojawił się tam ogromny kryzys i w konsekwencji głód. Inna sprawa, że wcale do tego głodu nie musiało dojść. Korea miała jedzenie, ale było ono dystrybuowane tylko w kastach wyższych. Politycznie niepewni czy nielojalni, i ich całe rodziny, musieli radzić sobie sami. Zwykle nie radzili sobie i umierali z głodu. Nawet charytatywne organizacje międzynarodowe nie miały prawa wjazdu w te rejony kraju, gdzie przesiedlani są ci z najniższych kast, czyli na północ, przy granicy z Chinami. Tam zmarło z głodu około 2 mln ludzi. Głód uruchomił w ludziach pewien mechanizm obronny. To dlatego w latach 90. tak dużo osób zaczęło uciekać do Chin. Konsekwencją tych wyjazdów było paradoksalnie powstanie jakiejś mocno ułomnej wersji kapitalizmu. Niektórzy wrócili potem do Korei i zainwestowali zarobione w Chinach pieniądze. Chodzi o bardzo małe inwestycje, na przykład produkcję ciastek czy makaronu w domowych warunkach i ich sprzedaż na czarnym rynku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.