Syryjczyk też nasz brat

Małgorzata Kokot

publikacja 15.01.2014 14:54

Z obozu dla syryjskich uchodźców w Arbat w irackim Kurdystanie specjalnie dla Wiara.pl pisze Małgorzata Kokot.

Syryjczyk też nasz brat Małgorzata Kokot Niektóre dzieci nie znają innego życia jak w obozie

Już ponad 2,3 mln Syryjczyków uciekło ze swojego kraju. Dwukrotnie więcej opuściło swoje domy, szukając schronienia w bezpieczniejszych regionach Syrii. Konflikty na Bliskim Wschodzie to smutna rzeczywistość. Ciężko nawet zmusić się do pogłębionej refleksji, bo wydaje się, że nie ma się co zastanawiać. Normalne jest, ze muzułmanie się biją. Smutne, że ludzie giną, smutne, ze cierpią, ale widocznie tak być musi. To muzułmanie, więc po cichu możemy umyć ręce.

Obóz w Arbat w irackim Kurdystanie zamieszkuje ok. 3 tys. uchodźców, głownie syryjskich Kurdów. To mała wioska w porównaniu z obozem w Domiz, w którym schronienie znalazło ok. 90 tys. Syryjczyków. Z daleka widać białe namioty z logiem UNHCR. Ponad namiotami wyrasta dziwny ceglany budynek, w którym rozłożono kilka większych pomalowanych przez dzieci namiotów – kiedyś był to magazyn armii Husajna, a dziś szkoła. Wszystko razem tworzy raczej przygnębiające wrażenie. Trochę koloru dodaje całe mnóstwo rozczochranych dzieciaków i kobiety w kolorowych chustach. Mężczyzn zdecydowanie mniej – lepiej nie pytać dlaczego.

W obozie nie ma co liczyć na luksus. Warunki sanitarne fatalne – jedna toaleta i jeden prysznic na kilkadziesiąt osób. Cienkie płachty namiotu nie uchronią przed chłodną kurdyjską zimą. Jednak da się przeżyć, co w Syrii nie było takie oczywiste. Jest wyżywienie i mnóstwo wolnego czasu, którego, choćby się chciało (a by się chciało!), nie ma jak zagospodarować, bo nie ma pracy. Zwłaszcza dla kobiet. Dlatego życie w obozie to wieczne czekanie – na pokój, na wieści, na chleb, na ubrania, na cokolwiek, co przerwie tą monotonie.

Raz-dwa razy w tygodniu jeden z namiotów zamienia się w kino. Dzieciaki piszcząc, śmiejąc się i szturchając ruszają do środka. Ale co tam film! Ważniejsze są te wszystkie panie i ci wszyscy panowie z dalekich krajów, którzy przywieźli film i będą go wyświetlać. Projekt filmowy jest pomysłem wspierającej uchodźców organizacji Rise. Okazuje się, że wybór odpowiedniego filmu to nie taka prosta sprawa. „Król Lew” – film ze szlachetnym przesłaniem, gdzie dobro zwycięża zło – odpada. Głównemu bohaterowi umiera ojciec...

Jeden film w tygodniu nie wyleczy dzieci z wojennej traumy. Codzienna porcja chleba nie wymaże z pamięci tego, co widziały. Namiot nie przywróci ich bliskich do życia. Ale wszystko to stanowi namiastkę normalności, w Iraku jeszcze w jakiś sposób osiągalną. W Irackim Kurdystanie uchodźców jest „zaledwie” trochę ponad 200 tys. W maleńkim Libanie – prawie milion. Często bez pracy, tłoczący się w małych mieszkaniach lub namiotach. Bojąc się powtórki historii z palestyńskimi uchodźcami, którzy od lat koczują w obozach na terenie Libanu, władze niechętnie zgadzają się na zakładanie obozów przez Syryjczyków. Jeszcze mniej przychylnie na ogromną liczbę przybyszów patrzą zwykli obywatele Libanu. Uchodźcy stanowią konkurencję na rynku pracy i są przyczyną gwałtownie rosnących cen. Również Turcy coraz niechętniej patrzą na rosnącą z dnia na dzień liczbę Syryjczyków szukających schronienia w ich kraju. Władze nakazały budowę muru, który ma oficjalnie zabezpieczać kraj przed przemytnikami i terrorystami. Tylko że tymi, którzy najbardziej cierpią z jego powodu są zwykli cywile uciekający z ogarniętej wojna Syrii.

Jak na problem uchodźców reaguje zjednoczona Europa? Z raportu Amnesty International wynika, że państwa Unii Europejskiej zdecydowały się przyjąć na swój teren 12 tys. osób, co stanowi jakieś 0,5 proc. ogólnej liczby uchodźców. Zaledwie 10 krajów UE podjęło się tego zadania, z czego 10 tys. uchodźców przyjęły Niemcy. Prawo stałego pobytu wszystkim uchodźcom, którzy przybyli do tego kraju postanowiła nadać Szwecja. W sumie w Europie schronienie znalazło ok. 55 tys. syryjskich uciekinierów. Ilu straciło przy tym życie próbując przedostać się do tego raju na ziemi, tego nie wie nikt.

A Polska? Syryjczycy, którym jakimś cudem udało się dotrzeć do Polski, zazwyczaj w dramatycznych okolicznościach, nawet jeśli otrzymają miano uchodźcy, nie mają wielkich perspektyw. Polskie władze nie przygotowały żadnego specjalnego programu dla tej grupy uchodźców. Sami Polacy wykazują wobec nich ogromną niechęć. „Można ewentualnie pomóc tym nieszczęśnikom, ale lepiej niech pozostaną tam, gdzie są”, „Przede wszystkim pomoc powinny nieść kraje arabskie”, „Możemy zaprosić, ale tylko chrześcijan” – takie teksty krążą po Internecie, o zgrozo, także na katolickich portalach. Nierzadko okraszone są niewybrednymi komentarzami, co należy zrobić z muzułmanami i jaką to dzicz przez przypadek ściągniemy sobie na głowę, jeśli jakaś rodzina muzułmańska znajdzie schronienie w Polsce.

Lepiej, żeby uchodźcy wojenni zostali tam gdzie są, nawet jeśli jest to namiot w zasypanej śniegiem dolinie Bekaa w pękającym w szwach Libanie? Mimo pomocy organizacji humanitarnych, kraje graniczące z Syrią zwyczajnie nie są w stanie przyjąć takiej liczby uchodźców. Trzeba pamiętać, że są to kraje ubogie w surowce naturalne. I także w ten, który do przeżycia jest najważniejszy: w wodę. Trudno też wyobrazić sobie, aby koczowanie w warunkach uwłaczających ludzkiej godności pomogło ograniczyć skutki traumy wojennej i wtłoczyć do głów idee wzajemnej miłości i pokoju. Niebotyczna liczba dzieci nie uczęszcza do szkół. Ich szkołą życia jest praca i żebranie. Czy skromne, ale czyste i bezpieczne schronienie w Polsce, nawet jeśli bez perspektywy wielkiej kariery, jest gorszym rozwiązaniem niż pozostawienie ich tam, gdzie są?

Czy ewentualną pomoc na terenie Polski powinniśmy zaoferować tylko chrześcijanom? Nie da się ukryć, że chrześcijanie są grupą szczególnie wrażliwą na wszelkie fermenty społeczne. Nie można jednak nie zauważyć, że przed wojną Syria była przykładem wzorowego współżycia chrześcijan i muzułmanów. Wojna w Syrii nie jest wojną na tle religijnym. Jeśli patrzeć na to w ten sposób, w największym niebezpieczeństwie byliby alawici, czyli współwyznawcy Baszara al-Asada. Oczywiście, widząc, co obecnie dzieje się w Syrii i jak sobie w niej poczynają islamistyczne bojówki, nie ma wątpliwości, że chrześcijanie nie są bezpieczni. Podczas konfliktu zginęło ich ponad tysiąc, część z nich dlatego, że nie chciała wyrzec się swojej wiary. Nie ma wątpliwości, że ich sytuacja jest dramatyczna, ale nie można w tym wszystkim zapominać, że w Syrii śmierć poniosło blisko 130 tys. osób, z czego ogromną część stanowią cywile – muzułmanie. Wszyscy uchodźcy są ludźmi cierpiącymi, niezależnie od wyznawanej wiary. Być może przez to, co przeszli, są nawet ludźmi bardziej niż internauci, którzy siedząc w ciepłym mieszkaniu raczą zaszczycić ich mianem „dzicz”. Ta „dzicz” przed ucieczką ze swojego kraju prowadziła normalne życie – pracowała, studiowała, prowadziła biznesy, wychowywała dzieci. Choć rzeczywistość, w jakiej przyszło żyć Syryjczykom zmieniła się diametralnie, nie zmieniło się jedno – ich niesamowita gościnność. Przybywając do obozu trzeba mieć naprawdę dużą siłę przekonywania, żeby odmówić kolejnej filiżanki herbaty.

Nierzadko można odnieść wrażenie, że uchodźców - muzułmanów zrównuje się z islamistycznymi bojówkami grasującymi w Syrii, stawiając w ten sposób na równi oprawcę z ofiarą. Islamiści na zajętych terenach ustalają swoje chore prawa, karząc chłostą za palenie papierosów czy śmiercią za brak poparcia dla ich działań. Czy z wygodnej europejskiej perspektywy możemy uznać, że taka rzeczywistość stanowi wielkie szczęście każdego muzułmańskiego uchodźcy i stawia go na równi z bojownikami Al-Qaidy? Czy ci ludzie są współwinni eksodusu chrześcijan syryjskich

Kraje arabskie na tyle na ile mogą, pomagają. Ale pieniądze nie rozwiążą wszystkich problemów. Wody na tym terenie nie da się cudownie rozmnożyć ani pustyni zmienić w oazy. My, jako chrześcijanie, nie możemy wymigiwać się od pomocy mówiąc, że Syryjczyk jest bardziej bratem Saudyjczyka niż naszym. Gdyby tak było, nieszczęśnik schodzący z Jerozolimy do Jerycha dalej leżałby obity przy drodze. Samarytanin nawet by na niego nie spojrzał. Samarytanin? Na Żyda? Nie ma sensu zastanawiać się, co inni mogą zrobić dla Syryjczyków. Liczy się to, co JA mogę dla nich zrobić – nawet jeśli jest to zaledwie zmiana perspektywy, poczucie empatii czy świadomość realiów, w jakich przyszło żyć uchodźcom. Wszystkim uchodźcom.